wtorek, 25 marca 2014

Star Trek vs Gender

Sytuacja na Ukrainie sprawiła, że dyskusja w najważniejszej dla naszego kraju sprawie przycichła. Od kilku już tygodni żaden dewiant nie pokłócił się z żadnym księdzem pedofilem, o to kto gorszy i bardziej winny szerzącego się zepsucia. Tak być nie może, dlatego postanowiłem wrócić do tematu gender. I to w sposób trochę nietypowy. Otóż, jak się okazuje, głos w tej dyskusji (i to jeszcze w mrocznych latach dziewięćdziesiątych) zabrał Star Trek i to głos zaskakująco zgodny z tym, reprezentowanym przez Kościół i środowiska konserwatywne.

 Był 16 marca 1992 roku, kiedy na ekranach telewizorów pierwszy raz zagościł 117 odcinek Star Trek: The Next Generation, o tytule "Outcast" (17 odcinek 5 sezonu). Odcinek który po raz kolejny dowiódł dalekowzroczności tej kosmicznej sagi. Otóż twórcy Star Treka przewidzieli zagrożenie ze strony "ideologi gender"i już wtedy próbowali nas ostrzec. Ale po kolei. W rzeczonym odcinku załoga Enterpise trafia na planetę J'naii której mieszkańcy, jak sami stwierdzają, wyewoluowali ponad płci. Mówiąc prościej, są społeczeństwo obojnaków, choć nie zawsze tak było. Najwyraźniej w którymś momencie mieszkańcy J'naii odrzucili ideę płci. Ale to nie wszystko, otóż okazjonalnie zdarza się, że jakiś przedstawiciel ich gatunku wykształca tożsamość płciową, co J'naii uważają za olbrzymie zagrożenie, dla ich światopoglądu i najgorszą możliwą dewiację. Oczywiście w samym odcinku mamy do czynienia z J'naii które poczuło się kobietą (i momentalnie wskoczyło do łóżka komandora Rikera, głównie dlatego, że kapitan Kirk jest w innej serii). Soren (bo takie nosi "ona" imię) zostaje niestety przyłapana na swojej straszliwej zbrodni, po czym dochodzi do procesu i ostatecznie przeprogramowania jej, z powrotem na jedyną, słuszną bezpłciowość (przepraszam za 22 letnie spoilery). Chyba już bardziej dobitnie nie da się pokazać, do czego prowadzi gender. Co ciekawe, w rzeczywistości odcinek ten, był dosyć dziwną próba stanięcia w obronie środowisk LGBT, która po latach stała się wyjątkowo głupia. Ale to nie wszystko, Star Trek idzie dalej, twardo walcząc o tytuł najbardziej wrogiego wobec homoseksualistów serialu w historii mainstreamowych mediów.

Wiecie ilu gejów jest w Star Treku? 0, zero, nic, żadnego. 12 filmów, 5 seriali, setki godzin materiału, tysiące postaci i ani jednej osoby o orientacji homoseksualnej. Najbliżej była scena po prawej, w której mamy dnie całujące się, seksowne kobiety. Z tym, że są one z rasy, która pamięta swoje poprzednie wcielenia i w poprzednich życiach były małżeństwem, z tym, że jedna z nich faktycznie była wówczas mężczyzną. Poza tym jednym pocałunkiem, obydwie postacie są całkowicie heteroseksualne.
I to nie jest tak, że postacie homoseksualne muszą się ukrywać. Społeczeństwo Federacji jest bardzo tolerancyjne, a okręty Gwiezdnej Floty, to praktycznie Statki Miłości, gdzie wszyscy zaliczają w czasie służby. Co ciekaw, mimo to nigdy też nie słyszymy o napastowaniu seksualnym. Nawet kiedy kapitan Kirk przelatuje jedną podwładną za drugą. Najwyraźniej nikomu nawet nie przychodzi do głowy, że mógłby on użyć swojej władzy, by wykorzystać te kobiety. No proszę, społeczeństwo w którym wyeliminowano napastowanie seksualne, przemoc seksualną itp. I żadnych homoseksualistów. Nawet jednej sceny, gdzie dwie osoby tej samej płci trzymają się za rękę, gdzieś na drugim planie...
Jak to możliwe? Jedyny wniosek jest taki, że w przyszłości homoseksualizm faktycznie okazał się chorobą, którą wyleczono. Wprawdzie twórcy nigdy nie mówią tego głośno, ale to jedyne logiczne wytłumaczenie.
Star Trek: ostrzega przed "ideologią gender", leczy homoseksualizm i dzielnie podąża tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden mainstreamowy serial.

PS. I zanim ktoś stwierdzi, że w Star Wars też nie ma homoseksualistów, zaznaczę, że w SW nie ma też historii, w których główni bohaterowie przez 40 minut siedzą przy stole i dyskutują o tym, co tak naprawdę oznacza człowieczeństwo (poza tym, Star Wars i Star Trek to i tak ten sam wszechświat).