środa, 5 października 2016

Superbohaterowie dla początkujących, cz. 2 czyli kanon to nie kanon

Dziś porozmawiamy o tym, jak działa kanon z komiksach, co nim jest, a co nie jest. I jak się okazuje, ten temat wymaga znacząco więcej miejsca, niż pierwotnie zakładałem, więc będzie też część trzecia. A w niej parę zdań o Micie Arturiańskim, obecnym stanie komiksów i tym, gdzie zacząć czytanie. A w między czasie:


Czas to nie czas
Zacznijmy od kwestii, na oko dosyć prostej, ale w rzeczywistości bardzo skomplikowanej i pokazującej większość problemów, przed którymi stoi kanon komiksowy. Upływ czasu. W latach 60-tych Marvel faktycznie starał się utrzymywać zasadę, że czas w ich komiksach płynie równo ze światem rzeczywistym. Niestety szybko okazało się, że tym sposobem postacie za szybko się starzeją i nastoletni bohater Spider-Man, dosyć szybko przestaje być nastolatkiem. Później próbowano różnych przeliczników, trzy lata to rok i tak dalej, ale na dłuższą metę, to też przestało działać. Więc ostatecznie, zarówno Marvel jak i DC uznały, że czas po prostu nie płynie. To znaczy, data się zmienia, technologia idzie do przodu, ale postacie starzeją się tylko wtedy, kiedy wymaga tego fabuła. Oczywiście prędzej czy później prowadzi to do oczywistych problemów, np. jak Punisher mógł walczyć w Wietnamie i wciąż być w okolicach trzydziestki w epoce iPhonów? DC radzi sobie z tym pytaniem, po prostu przesuwając moment pojawienia się bohaterów z każdym resetem. Marvel preferuje niewielkie poprawki, jak stwierdzenie w pewnym momencie, że tak naprawdę Punisher walczył w nowszych wojnach. Do tego Marvel ma całą teorię Franklina Richardsa i jego manipulacji rzeczywistością. Ostatecznie prawda jest taka, że te postacie muszą żyć w naszym świecie i naszych czasach, by być istotne, niezależnie od tego, jak dawno temu powstały. To coś, co czytelnik po prostu musi zaakceptować. Ale jest tu też druga kwestia.
W tym momencie, przeciętna seria komiksowa ukazuje się raz w miesiącu, to 12 numerów w roku. Przeciętna historia zajmuje od 3 do 7 odcinków (zwykle około 5), więc w ciągu roku taki Flash ma 2 lub 3 przygody. Każda opisuje wydarzenia kilku dni (czasami kilku godzin, czasami kilku tygodni, ale skupmy się na średniej), co za tym idzie, przez rok, twórcy mogą nam opowiedzieć o tym, co Flash robił w czasie jednego miesiąca. Ale to nie wszystko, ponieważ Flash pojawia się też w dwóch różnych seriach o Lidze Sprawiedliwości i okazjonalnie składa gościnne wizyty w innych seriach. Każda z tych serii ma swoją własną chronologię, której nie da się twardo powiązać ze sobą nawzajem. Doskonały przykład tego, mieliśmy w zeszłym roku w DC.
W pewnym momencie Superman stracił większość mocy i zaczął biegać w koszulce, a Bruce dostał amnezji i w roli Batmana zstąpił go James Gordon w pancerzu wspomaganym. Cała historia trwała przez kilka miesięcy i oczywiście ostatecznie wszystko wróciło do normy. Problem w tym, że w międzyczasie obydwa komiksy o Lidze Sprawiedliwości (Justice League i Justice League of America) były wtedy w środku wielkich, epickich historii (odpowiednio Darkseid War i Power and Glory, ten drugi z powodu opóźnień wciąż trwa). Historie te trwały tak długo, że obydwie postacie zdążyły wrócić do normy, ale przez większą część roku, mieliśmy jedną wersję Batmana i Supermana w ich własnych komiksach i zupełnie inną w komiksach o Lidze Sprawiedliwości. Oczywiście, nie można było wymagać, by twórcy Darkseid War nagle w połowie historii zmienili dwie ze swoich postaci, to nie miałoby sensu z punktu widzenia fabuły, którą opowiadali. Ostatecznie zakłada się, że obydwie historie w komiksach Justice League toczyły się przed zmianami. Niemniej cała sytuacja świetnie pokazuje, jak niemożliwym zadaniem jest utrzymywanie porządku z upływem czasu, tak, by nie ograniczać twórców, którzy po prostu starają się opowiedzieć jak najlepszą historię. Dlatego chronologia wydarzeń w komiksach jest bardzo płynna i intencjonalnie niekonkretna. Warto zapamiętać to, kiedy przejdę do bardziej skomplikowanych problemów.

Kapitan Hydra na ratunek
Kilka miesięcy temu internet obiegły bulwersujące wieści. Kapitan Ameryka okazał się zdrajcą i agentem Hydry! Ludzie w internecie byli naprawdę wkurzeni. Oczywiście nie ludzie, którzy faktycznie czytają komiksy, ponieważ na nich ten wyskok nie zrobił najmniejszego wrażenia. I czemu miałby, widzieliśmy to już wiele razy. Znana postać robi coś zaskakującego co pozornie całkowicie zmienia jej status quo.W latach 80-tych Kapitan zmienił imię na Nomad. Zaledwie kilka lat temu Rogers zestarzał się i jego miejsce zająć Falcon. I co, i nic jest 2016 i Steve Rogers wciąż jest Kapitanem Ameryką, tylko chwilowo pracuje dla Hydry, bo magiczna dziewczynka nadpisała jego przeszłość (to jest faktyczna fabuła tego wydarzenia). I to samo dzieje się z wszystkimi innymi bohaterami, Bruce Wayne miał złamany kręgosłup, potem cofnęło go w czasie i wreszcie stracił pamięć. Za każdym razem w roli Batmana zastępowała go inna postać i za każdym razem prędzej czy później wszystko wracało do normy. Ponieważ te komiksy zawsze opierały się na statusie quo, to jedyny sposób, w jaki zdołały przetrwać tak długo. Od czasu do czasu autorzy próbują czegoś nowego, czasami nawet się udaje i Batman staje się ojcem, ale większość tych zmian po jakimś czasie znika i popada w zapomnienie.
Jak te czasy kiedy Punisher zginął i został wskrzeszony jako Franken-Castle, po czym sprzymierzył się z drużyną innych klasycznych potworów (mumia, wampir, wilkołak) i przez jakiś czas walczyli z zombie nazistami. Osobiście nie czytałem tej historii, ale słyszałem, że była świetna. Oczywiście na końcu wszystko wróciło do normy, bo niezależnie od tego, jak genialnie odjechany jest ten pomysł, Punisher to nie Franken-Castle i ludzie sięgający po jego komiksy oczekują czegoś innego, niż potwory vs zombie naziści. Osobiście przyjmuję zasadę 10 lat. To znaczy, że jeśli jakaś postać, lub wątek utrzymuje się w komiksach przez dekadę, to można bezpiecznie założyć, że zadziałało i stanie się częścią statusu quo na stałe. A przynajmniej na dłużej, ponieważ prędzej czy później większość rzeczy się zmieni, by pasować do czasów. Tylko w ten sposób bohaterowie komiksów mogą pozostać istotni dla popkultury. Więc kto wie, może Thor już na zawsze pozostanie kobietą, ale twórcy już na początku stworzyli sposób, by przywrócić oryginalnego Thora. I niemal na pewno zrobią to w ciągu kolejnego roku (bo już niedługo szykuje się nowy reset), po tym przez chwilę będzie dwójka Thorów (tak jak obecnie jest dwójka Kapitanów Ameryków, czy dwójka Spider-manów) i wreszcie zostanie tylko popularniejsza z tych postaci (czyli oryginalny Thor). Ostatecznie, to nie pierwszy raz, kiedy Marvel to zrobił, był czas, gdy Thorem był humanoidalny, kosmiczny koń (Beta Ray Bill).

Batman to nie Batman
Kiedy ludzie mówią, że lubią Batmana, nie mają na myśli, że lubią postać Batmana. Mają na myśli, że lubią koncepcje postaci Batmana. Ponieważ coś takiego jak postać Batmana nie istnieje. Jest Batman Adama Westa, Batman Bena Afflecka, Batman z Powrotu Mrocznego Rycerza itd. itp. Każdy z nich jest Batmanem, ale zdecydowanie nie są oni tą samą postacią. Tak samo, kiedy ludzie krytykują BvS, ponieważ "Batman nie zabija", zwyczajnie mylą się. Podczas swojego debiutu w 1939 roku Batman wrzucił przestępcę do kadzi z kwasem, po czym stwierdził "A fitting end for his kind". W innej z wczesnych przygód Batman powiesił przeciwnika, po czym latał nad Gotham z jego ciałem zwisającym z Batsamolotu. Nie stronił też od broni palnej. W filmach Burtona Batman zabija na prawo i lewo. I nawet w późniejszych komiksach jest masa przypadków, kiedy Batman zabija. Więc co ludzie faktycznie chcą powiedzieć, to to, że zdecydowana większość interpretacji tej postaci nie zabija. Tudzież, co bardziej prawdopodobne, że ich Batman nie zabija. I to chyba najważniejsze, ponieważ przy tylu wersjach tej postaci, nikt nie może wskazać jednej i powiedzieć, że to definitywny Batman. Każdy ma prawo do swojego. Dla mnie (i chyba większości ludzi w moim wieku) to Batman z serialu animowanego z lat 90-tych. Nadmienię też, że Ben Affleck jest pierwszym filmowym Batmanem którego faktycznie lubię. I tak samo, Jack Nicholson i Heath Ledger, grali bardzo różne wersje Jokera, ale nadal byli umalowanym na biało, uśmiechniętym arcy-wrogiem Batmana. Co za tym idzie, nikt nie miał problemu z rozpoznaniem, że tak, to jest Joker. Można lubić bardziej jednego lub drugiego, ale nie sposób kwestionować, że są tą samą koncepcją postaci, tylko w różnych interpretacjach.

Status Qou
Komiksowy wszechświat opiera się na Statusie Quo. To jedyny sposób, by ktoś nowy mógł po tylu dekadach sięgnąć po komiks i rozumieć, co się dzieje. Każda seria musi prędzej czy później powrócić, do Statusu Quo, tak jak w przypadku Kapitana Ameryki. Zwykle dzieje się to, kiedy dany autor kończy swoją opowieść i przekazuje pałeczkę następnemu. Ostatnio swoją pracę nad Batmanem zakończył Scott Snyder (przynajmniej, nad główną serią). Był on głównym pisarzem dla tej postaci od początku New 52 (ostatni reset uniwersum w 2011), co znaczy, że stworzył obecny kanon, obowiązujący w komiksach. Jego czas z tym tytułem był dosyć długi i bogaty w wydarzenia i nowe postacie. Niemniej na końcu, Bruce odzyskał pamięć i wrócił do roli Batmana, Joker zregenerował swoją twarz, Alfred odzyskał rękę a Gordon wrócił do funkcji komisarza. Pięcioletnia fabuła miała swój początek, środek i koniec i po wszystkim Snyder odłożył zabawki na ich miejsca w pudełku i przekazał to pudełko Tomowi Kingowi, by teraz on opowiedział swoją historię. I jeśli ktoś przegapił komiksy Snydera, nic się nie stało, bo może zacząć od komiksów Toma Kinga i bez trudu nadążyć za tym, co się dzieje. I jasne, można odnieść wrażenie, że tym sposobem nic nigdy się nie zmienia i historie które czytamy, nie mają konsekwencji. Ale bądźmy szczerzy, i tak wiemy, że Batman na końcu wygra. Wszyscy wiemy, jak kończy się historia Króla Artura, a i tak opowiadamy ją od tysiącleci (do tego wątku wrócę w następnym wpisie). I te wydarzenia faktycznie mają konsekwencje dla postaci pobocznych, Snyder stworzył córkę Alfreda, King już w pierwszej historii wprowadził Gotham Girl. Obydwie te postacie są zbyt świeże, by mieć swój status quo, co za tym idzie, autorzy mogą z nimi zrobić, co im się tylko podoba, to dzikie karty w każdej historii w której się pojawiają. I będzie tak do czasu, aż staną się bardzo popularne, lub znikną. Kto wie, może pozostaną gdzieś po środku na zawsze. Ale to nieistotne, ponieważ mimo całej historii komiksowej, jedyne co tak naprawdę się liczy, to obecna opowieść. Jeśli jest dobra, to świetnie. Jeśli jest okropna (na was patrzę X-Men), to możesz spać spokojnie ze świadomością, że prędzej czy później wszystko wróci do normy i przyjdzie nowy autor, z nowymi pomysłami i nową fabułą, która miejmy nadzieję, będzie lepsza.

Kto stworzył Ultrona?
Na ogół przyjmuje się, że komiksy są najważniejszym źródłem kanonu. Ostatecznie filmy, seriale, kreskówki i gry komputerowe przychodzą i odchodzą, a komiksy opowiadają swoją historię od dekad. Niemniej w ostatnich latach pojawił się z tym problem w postaci MCU i pytanie w nagłówku świetnie go podsumowuje. Większość ludzi, powie, że Ultrona stworzył Tony Stark. Ostatecznie widzieliśmy to zaledwie rok temu w tym filmie, który zarobił ponad miliard dolarów. Oczywiście, nieliczni odpowiedzą, że Hank Pym (stary Ant-Man) w komiksie z lat 60-tych. Niemniej, mówimy tu o fikcyjnych postaciach i wydarzeniach, istniejących tylko w naszej wyobraźni. Jeśli większość ludzi, którzy wiedzą, kim jest Ultron wie, że stworzył go Tony Stark, to czy to automatycznie nie staje się prawdą? Dobra, może za bardzo tu filozofuję, więc coś bardziej konkretnego. Przyjmijmy, że MCU wciąż będzie popularne za 10 lat. To da nam całe pokolenie nowych czytelników, wychowanych na tych filmach, którzy sięgając po komiksy, będą spodziewać się postaci i statusów quo, które znają. Więc Marvel, chcąc nie chcąc, będzie musiał się dopasować. Już teraz to uniwersum filmowe decyduje, które postacie są popularniejsze (co za tym idzie, dostają więcej tytułów i lepszych pisarzy). Bohaterowie z Agents of SHIELD mają własny komiks w uniwersum komiksowym, i nie mam na myśli wyjętej z kontinuum adaptacji serialu. Mam na myśli, że wersje tych postaci powstały w głównym uniwersum i mają tam własne przygody, całkowicie niepowiązane z serialem. Uniwersum komiksowe powoli, ale konsekwentnie przystosowuje się do społecznej świadomości, kreowanej przez filmy, oparte na pobocznej wersji rzeczonego uniwersum komiksowego (Ultimate Marvel). Co za tym idzie, myślę, że to tylko kwestia czasu, zanim Marvel poprawi kanon komiksów, tak, że to Tony Stark stworzy Ultrona. Ostatecznie, większość ich czytelników i tak będzie zakładać, że tak się stało.

Kryptonit
Podsumowując to wszystko, co napisałem. Wniosek jest prosty, kanon choć istnieje, nie jest ważny. Ważna jest obecna historia i całość mitu danej postaci. Ważny jest status quo do którego dana postać zawsze wraca. Wszystko inne jest zmienne. Historie wpadają i wypadają z kanonu, serie są resetowane, wydarzenia retconowane. Najlepszym przykładem jest sam kryptonit. Istnieje niemal tak długo jak Superman, jest tak ważny dla jego mitu, że w większości miejsc na świecie, można użyć tego słowa w zwykłej rozmowie (np. Lody czekoladowe są moim kryptonitem) i każdy zrozumie, o co ci chodzi. A równocześnie, nikt nie wie, jak działa kryptonit. Czasami pozbawia Supermana mocy, innym razem go osłabia, lub wręcz zabija. Jedyna kanoniczna zasada wydaje się brzmieć: "Kryptonit działa tak, jak wymaga tego fabuła." I tak jest z całością kanonu, liczy się tylko obecna historia. I to również oznacza, że Batman ma szansę w walce z Supermanem, ponieważ Batman jest popularniejszą postacią.

Następnym razem powiem więcej na temat mitów i tego, co łączy Batmana z królem Arturem. Wyjaśnię też, jak wygląda obecny Status qou Marvela i DC, oraz od czego zacząć, jeśli chcesz czytać komiksy