czwartek, 3 listopada 2016

Październik z serialami (Luke Cage)

Liście spadają z drzew, słońce zachodzi o makabrycznie wczesnej porze, wszyscy dookoła kaszlą, a mnie codziennie dopada deszcz. To znaczy, że niezawodnie zaczął się sezon serialowy. Wszystkie komiksowe serie wróciły na swoje miejsce, i mamy ten cudowny moment, kiedy wszystko jest możliwe, każda z nich może być świetna. Uczucie to zniknie w okolicach kwietnia, kiedy poszczególne serie zbliżą się do finałów, ale na razie cieszmy się tym, co mamy.

Zacznijmy od Gotham, które w zeszłym roku było moim ulubieńce. I niestety nie wiem, czy utrzyma tytuł. Początek tego sezonu, był po prostu słaby. Wątek potworów (na szczęście szybko zakończony) był beznadziejny. Szalony Kapelusznik jest ciekawą postacią, ale nie jest czarnym charakterem na miarę Hugo Stranga czy Galavana. I to jest chyba główny problem tego sezonu, jest w nim masa wątków, które zdają się biec donikąd i absolutnie nic ich nie łączy. Brakuje tego jednego, głównego zagrożenia, które spinałoby to wszystko w całość. Przynajmniej Pingwin nadal trzyma poziom i prawdę mówiąc, jego przygody to w tym momencie główny powód, by oglądać. I jak przy tym jesteśmy, mam nadzieję, że bibliotekarka okaże się być Clayfacem. I mam problem z postacią Ivy. Ten serial w jej wątku, dosłownie stwierdza, że jeśli dziewczyna wygląda na starszą, to nie ma znaczenia, że naprawdę ma 14 lat. Mam wrażenie, że próbują ściągnąć Polańskiego, jako reżysera.

Tymczasem w Arrowerse... Jest w sumie całkiem dobrze. Arrow ma całkiem przyzwoity początek sezonu (jak zresztą zawsze), nowa drużyna jest fajna, nawet retrospekcje tak mi nie przeszkadzają. Jeden problem jaki mam, to fakt, że co odcinek wałkują wątek: Oliver nie ufa nowej drużynie. Ile można?

Supergirl... Jest zaskakująco lepsza, niż w pierwszym sezonie. Spodziewałem się, że znów obejrzę pierwsze dwa odcinki i zwątpię, a tu proszę, cztery odcinki a ja wciąż oglądam. Żeby nie było, wciąż mam zastrzeżenia do tej serii, ale potrafię docenić drastyczną poprawę. I dostaliśmy Supermana, który zachowywał się jak bohater, a nie zagubiony bóg. Do tego motyw z barem dla kosmitów, Lena Luthor, więcej postaci z komiksów. Tak jakby ten serial wreszcie wylądował w rękach kogoś, kto wie, co robi.

Nie można niestety powiedzieć tego o Flashu. Ehh... Jeśli jeszcze raz będę musiał oglądać, jak mama Flasha umiera, to chyba dam sobie spokój z tą serią. Ile można? I później Barry tworzy Flashpoint, który jest pod niemal każdym względem lepszą wersją rzeczywistości, ale nie wszystko idzie dobrze... Więc Barry w praktyce morduje własną matkę, by przywrócić gorszą wersję rzeczywistości, i okazuje się, że ta też jest zepsuta, wiec postanawia znów cofnąć czas... Ta historia naprawdę stała się parodią samej siebie. A najgorsze, że kiedy twórcy nie próbują bawić się z czasem, wychodzi im całkiem przyzwoity serial. Mam tylko nadzieję, że Draco Malfoy nie okaże się głównym złym. To byłby już trzeci sezon z rzędu, kiedy główny zły jest kimś, kto współpracuje z Flashem.

Tymczasem Legends... Będę szczery, lubię tą drużynę, to fajny zestaw postaci. I Stowarzyszenie Sprawiedliwości było fajnie przedstawione. Ale fabuła tej serii jest tak niedorzecznie irytująca. Już pominę to, że podróże w czasie w tej serii działają zupełnie inaczej, niż w Flashu i że wyjaśnienia tego co się dzieje, z każdym odcinkiem są coraz głupsze. Więc ogólnie, muszę przyznać, że mam bardzo dwojaki stosunek do tej serii, z jednej strony uwielbiam postacie i ich interakcje, z drugiej, nie znoszę fabuły.

A przenosząc się na Marvelową stronę podwórka, Agenci zaliczyli całkiem udany początek. Wprawdzie fabuła wymagała kilku odcinków na wskoczenie na właściwy tor, ale teraz idzie całkiem sprawnie. Ghost Rider jest świetnym dodatkiem, fabuła inhumans podąża dalej, sokovia acords pchnęły nowe życie w samą organizację i jej rolę w świecie. Twórcy wreszcie mogą wrócić do historii, o agentach SHIELD, a nie grupie uciekinierów. Ogólnie, dobry początek, zobaczymy, czy starczy im paliwa na cały sezon.

Tymczasem Netflix dodał nową postać do swojej rodziny. Niestety jest to najsłabsza z Marvelowych serii Netflixu, choć wciąż trzyma niezły poziom. Jak wszyscy poprzednicy, cierpi na chorobę zbyt wielu odcinków, ta seria byłaby dużo lepsza z 10. Tak było sporo powtarzania się, a odcinków 7 - 9 mogłyby w ogóle tam nie być i nic by się nie zmieniło. Czarne charaktery też nie zachwyciły, Cottonmouth jeszcze trzymał poziom, ale Diamondback sprawiał wrażenie karykatury. I nie mogę uwierzyć, że zrobili serial, w którym prawie wszystkie postacie są czarne i mieli tylko dwóch aktorów z The Wire... i jeden z nich był biały.
Ale przejdźmy do pozytywów. Po pierwsze, świetna muzyka. Ta seria ma zdecydowanie najlepszą muzykę z wszystkich serii Marvela. Poza tym, podobało mi się, że zrobili z Łukasza Klatki takiego ludowego bohatera, zwłaszcza pod koniec. To miła odmiana po zamaskowanym mścicielu i olewającej wszystko pani detektyw. Sama fabuła, tam gdzie nie rozwlekała się na za dużo odcinków, też trzymała dobry poziom.
Ogólnie, to przyzwoity serial, który niestety ma swoje problemy i mocno traci przy ponownym obejrzeniu.