Jestem w szoku, jak dobre stało się Gotham w tym sezonie. Prawie wszystko wychodzi im tak, jak powinno. Od Hugo Strange'a, poprzez zachowanie i przygody Bruce'a, totalnie Burtonowski wątek Pingwina, skończywszy na działaniach Nigmy. Jedyne co nie działa, to wątek Gordona w ostatnim odcinku. Najpierw udawane poronienie, później ucieczka z więzienia... czy ja nagle zacząłem oglądać Modę na Sukces? Ale to małe zastrzeżenie, do jednego wątku, który może jeszcze zaskoczy. Jeśli ktoś jeszcze się zastanawia, czy sięgnąć po ten serial, polecam zacząć od sezonu drugiego.
Zacznijmy od Agentki Carter, bo już zbyt długo odkładałem opis jej przygód. Ten sezon był całkowitym odwróceniem poprzedniego. Tam zaczęli świetnie i pod koniec obniżyli loty. Tutaj pierwsze odcinki niemal sprawiły, że sobie darowałem. Na szczęście z czasem robiło się lepiej i końcówka była całkiem udana. Choć nadal nie było to naprawdę dobre i to chyba trochę wina ilości odcinków. Niektóre wątki zdawały się wepchnięte całkowicie na siłę. Postacie zachowywały się, jak gdyby czytały scenariusz. Agentka Carter w jednym odcinku była tak ranna, że ledwo chodziła a w kolejnym już nic jej nie było (mimo, że minęło zaledwie kilka godzin). Postacie znikały z fabuły na całe odcinki, bez żadnego wyraźnego powodu. Całe społeczeństwo zdawało się zależnie od wymogów fabuły zapominać i przypominać sobie, że są lata czterdzieste i USA jest bardzo rasistowskim miejscem. I tak dalej i tym podobne. Niemniej, trzeba przyznać, że to co było dobre, było naprawdę dobre. Szczególnie Jarvis i Howard Stark. Ten serial tragicznie zaniedbywał tego drugiego. Nie powinno się zaniedbywać swojej najlepszej postaci. A jak przy tym jesteśmy.
Agents of SHIELD pozbyło się dwóch spośród swoich najlepszych postaci. Rozumiem, że oni byli tak popularni, że Marvel postanowił dać im osobny serial, ale to nadal głupie. I sposób w jaki to rozegrano, że niby widzowi powinno być smutno. To szpiedzy, którzy zostali złapani i zdołali odejść wolno. To powód do radości, a nie smutku. Niemniej, odnośnie reszty odcinków, były dobre. Powiem więcej, ostatnio wróciłem do komiksów o X-Men (po kilku latach przerwy) i po lekturze kilku numerów, muszę ze smutkiem stwierdzić, że AoS jest obecnie lepszym X-Men, niż faktyczne X-Men.
Flash i Arrow znów nie mieli za dużo odcinków, więc omówię je razem. Zwłaszcza, że mam wrażenie, że niewiele się wydarzyło. Flash pokonał kolejnego speedstera, odkrył prawdę (lub jakąś jej wersję) i znów podróżował w czasie. Tym razem bez żadnych konsekwencji, poza pojawieniem się Dementora. Prawdę powiedziawszy jego wizyta w Supergirl była ciekawsza. Tamten serial może jest okropny, ale przynajmniej sama wizyta Barrego była czymś lekkim i zabawnym.
Tymczasem Oliver jeszcze bardziej rozstał się z Felicity. A później walczył z armią robo-pszczół, co w sumie było zaskakująco fajne. I komentarze Curtisa przypomniały mi, jak niesamowite życie wiodą te postacie. To fajne, kiedy pojawia się ktoś, kto odrywa się od całego dramatyzmu, by zauważyć, że są superbohaterami i to coś wspaniałego. Ale nadal mam zerowe zainteresowanie retrospekcjami. Przez chwilę myślałem, że zrobią się ciekawe, ale jednak się myliłem.
Legends of Tomorrow pozostaje zaskakująco dobre. Oglądając dosłownie łapię się na tym, że myślę sobie, że nie powinienem się tak dobrze bawić. I faktycznie, muszę przyznać, że odcinek o temporalnych/kosmicznych piratach był trochę słabszy. Niemniej historia o potworach z asteroidy była ciekawą próbą połączenia dwóch originów Hawkgirl. Sprawiła też, że zdałem sobie sprawę, że w Arrowverse nie ma kosmitów. Za to jak się okazało w ostatnim odcinku, jest Talia al Ghul. To jest trochę dziwne, że nigdy jej nie spotkaliśmy. Z drugiej strony, jeśli w 1960 miała już kilka lat, to znaczy, że w pozostałych serialach jest w okolicach sześćdziesiątki. Być może żona Damiena Darhk'a. Choć w sumie ona jest zdecydowanie zbyt młoda. Chyba, że używała Jamy Łazarza, by się odmłodzić. Tak czy inaczej, mam wrażenie, że ta postać jeszcze wróci w którejś z serii Arrowverse.
Daredevil sezon drugi wreszcie nadszedł i po raz kolejny potwierdził, że to najlepszy serial o superbohaterach, jaki istnieje. Zasadniczo, jeśli komuś podobał się pierwszy sezon, to ten jest mniej więcej tym samym, tylko lepszym. Postacie poboczne są mniej irytujące, fabuła bardziej skupiona, sceny akcji jeszcze lepsze. Do tego Punisher i Elektra są doskonali. Zwłaszcza Jon Bernthal był genialny jako Frank Castle, jego postać wciągała dużo bardziej, niż sam Daredevil. I z licznych "vs" między różnymi bohaterami, jakie dostaniemy w tym roku, to zapewne było najbardziej ideologicznie-merytoryczne. Mój jedyny zarzut dotyczy końcówki, za dużo ninja za mało sensownych wyjaśnień. Poza tym, ten sezon był naprawdę bliski doskonałości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz