wtorek, 6 grudnia 2016

Listopad z serialami

Ten miesiąc został zdominowany przez DC. Agents of SHIELD miało przerwę, więc poczekam na więcej odcinków. Tymczasem serie CW zderzyły się w wielkiej, czteroodcinkowej historii, którą opiszę osobno. Po kolei więc:



W przypadku Gotham, chcąc nie chcąc, muszę zacząć od końca. Ta ostatnia scena była po prostu niesamowita w tym, jak bardzo była zła. Naprawdę niewyobrażalnie wręcz głupia. I jeszcze na końcu nóż wpada do wody i odpływa... czy oni zatrudnili twórców Mody na Sukces do pisania tych scenariuszy? I jak to jest, że tylko Gordon zauważa ludzi zakażonych tym debilnym wirusem? To nie jego umiejętności detektywistyczne, bo tych zdecydowanie nie posiada, więc musi być potęga fabuły. I na czym tak właściwie polegał plan tego lekarza? To wszystko jest po prostu tak boleśnie głupie. W poprzednim sezonie postać Gordona coś robiła, w tym najwyraźniej cały pomysł sprowadza się do tego, że ma cierpieć.
Ale jest pozytyw, kiedy ten serial nie zanudza nas przygodami Gordona, mamy pozostałe dwa wątki (przygody młodego Bruce'a i jego ekipy, oraz konflikty rządzących Gotham szalonych przestępców) i te faktycznie trzymają poziom. Jeśli ten serial oleje Gordona i skupi się na reszcie postaci i ich trwającym lub nieuniknionym starciu z Trybunałem Sów, druga połowa sezonu, wciąż może być całkiem udana.

Serie CW omówię pokrótce, zanim przejdę do Inwazji! Szczerze mówiąc, niewiele się w nich działo, w sensie dużej fabuły. Do tego stopnia, że teraz trudno mi sobie przypomnieć co się działo w tych trzech, które nie są Flashem. To znaczy pamiętam, że Legends byli na dzikim zachodzie a Arrow walczył z gościem, który ośmielił się zabijać przestępców (mimo, że sam Oliver został określony przez własną drużynę, seryjnym zabójcą), ale żadna z tych rzeczy nie wydaje się mieć wpływu, na główną fabułę (jak co roku, głównym problemem tych seriali jest zbyt duża ilość odcinków, prowadząca do masy fillerów). W Supergirl (tak, nadal to oglądam) jest trochę lepiej, Guardian okazał się fajnym dodatkiem i w sumie cały serial jest naprawdę szokująco lepszy, niż w zeszłym roku.
Tymczasem Flash... zdołał wrzucić kilka naprawdę przyzwoitych odcinków. Żadnego manipulowania czasem, ani podobnych bzdur, tylko porządna, staromodna fabuła o super-bohaterach. I nawet Kevin Smith wrócił, by wyreżyserować bardzo dobry odcinek o Killer Frost. Swoją drogą, DC naprawdę pcha ostatnio tą postać. W komiksach nawet awansowali ją z Suicide Squad do JLA. Co sprawia, że trochę boję się, że filmy po nią sięgną, i serial znów będzie musiał odstrzelić postać, bo stała się zbyt popularna... Coś jeszcze? Aha, tak. Draco Malfoy okazał się czarnym charakterem. Najbardziej rozbawiło mnie, że zrobili z tego ważną scenę, jakby ktokolwiek we wszechświecie miał być zaskoczony. Ehh... Przynajmniej nowy HW jest fajny.

A teraz przejdźmy, do głównego wydarzenia miesiąca. Inwazja inspirowana jest komiksem z końca lat 80-tych. W którym armia kosmitów zwanych Dominatorami, atakuje ziemię na czele koalicji obcych ras. I tu od razu trzeba zwrócić uwagę na pewną kwestię. Dominatorzy są żółci, mają karykaturalnie długie zęby i flagę Japonii na czole. To czyni ich dosyć dziwnym wyborem na wrogów w latach osiemdziesiątych i jeszcze dziwniejszym w 2016. Ale przejdźmy do samej historii, przedstawionej w serialach.
Zacznijmy od pierwszego problemu, czyli faktu, że ta czteroczęściowa opowieść, ma tylko trzy części. Rozpoczynający ją odcinek Supergirl, nie ma absolutnie nic wspólnego z czymkolwiek. Poza ostatnią sceną, która i tak zostaje powtórzona we Flashu. W Inwazji nie biorą też udziału, żadne postacie z Supergirl, poza samą Karą (głównie dlatego, że zostają we własnym wszechświecie). Przez chwilę myślałem, że nasi herosi użyją zabijającego kosmitów gazu, z tego odcinka Supergirl, ale nie, ten odcinek po prostu nie miał nic wspólnego z samym eventem.
Więc faktyczna fabuła zaczyna się we Flashu i to chyba też najlepszy jej fragment. Porządny superhero team-up. Później zaczyna być już trochę gorzej. Zwłaszcza środkowy odcinek Arrow za bardzo skupia się na postaciach z tej serii, ignorując trochę główną fabułę (częściowo dlatego, że był to równocześnie setny odcinek Arrow).
I jak jesteśmy przy negatywach, to podstawowym jest brak postaci. Nawet z Legends do pomocy, nasi herosi nie są zbyt liczebni i nie grzeszą też siłą. Supergirl jest potężniejsza, niż wszyscy inni bohaterowie razem wzięci. Flash i Firestorm są w stanie w pewnym stopniu dotrzymać jej kroku, ale wszyscy inni zostają w tyle. Co za tym idzie, finałowa walka faktycznie sprowadza się do tych trzech postaci ratujących świat, podczas gdy reszta (w większości) zwykłych ludzi, urządza sobie ustawkę z kosmitami na jakimś przypadkowym dachu.
Nie pomaga też fakt, że to nadal serial telewizyjny z telewizyjnym budżetem, próbujący pokazać nam trzygodzinną, epicką historię o superbohaterach walczących z inwazją kosmitów. Nie ma szans, by wyglądało to naprawdę dobrze.
Teraz trochę pozytywów. Przede wszystkim, to jest porządny, komiksowy team-up. W filmach podobne uczucie miałem tylko oglądając po raz pierwszy Avengers. Tyle, że w filmach to pojedyncze przygody, regularnie prowadzące do wspólnej zabawy. Tutaj mamy grupę postaci z własnymi regularnymi seriami, które tylko raz na 20 odcinków działają razem. I to jest bardzo komiksowe. Naprawdę oglądanie interakcji tych wszystkich postaci sprawiło mi dużo frajdy, i jasno pokazało, że Arrowverse ma własną Trójcę z Arrowem, Flashem i Supergirl w rolach odpowiednio Batmana, Supermana i Wonder Woman.
Co tu dużo mówić, była masa wspaniałych momentów, jak Firestorm używający swojej mocy na maksimum, czy starcie Supergirl kontra reszta postaci.
Co więcej, ta historia perfekcyjnie uchwyciła styl tych seriali, więc jeśli ktoś lubi seriale CW, nie spodziewa się za dużo i potrafi wyłączyć myślenie i po prostu dobrze się bawić, to Heroes v Aliens (widzę, że DC już permanentnie porzuciło s w vs w tv i filmach) jest sposobem na przyjemne spędzenie dwóch godzin.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz