wtorek, 7 marca 2017

Luty z serialami

Luty przyniósł dosyć sporo nowych odcinków w większości seriali o superbohaterach. Było trochę dobrego, trochę złego i trochę brzydkiego. Po kolei więc:

Kończy mi się cierpliwość do Legends of Tomorrow. Mam coraz mniej sympatii dla tych postaci, a sposób w jaki wewnętrzna logika serii zapada się w sobie z każdym kolejnym odcinkiem, zaczyna mnie poważnie irytować. Potrafię wybaczyć coś takiego Doctorowi Who, bo tamten serial jest świetny, ale tutaj. Choćby sam odcinek o Camelocie, nic w nim nie wygląda właściwie do epoki w której byli. Nic! Wszystkie kostiumy, lokacje i idee które się przewijają, są o jakieś osiemset do tysiąca lat późniejsze, niż punkt historii w którym byli nasi bohaterowie. I najgorsze, że oni sami zwracają na to uwagę, po czym najwyraźniej całkowicie zapominają, że są w środku aberracji rozmiarów całego królestwa. Jeśli ktoś cofnie się do starożytnej Grecji, stworzy armię metaludzi i urządzi sobie Iliadę, to też uznają, że nie ma problemu, bo przecież tak było w micie? To głupie i niestety coraz mniej zabawne, więc na tym etapie naprawdę nie wiem, czy wrócę do tej serii w 3 sezonie.

Supergirl wywołuje u mnie coraz bardziej mieszane uczucia. Z jednej strony mam coraz więcej sympatii dla tych postaci i zdarzają się całkiem porządne odcinki, jak ten z białymi marsjanami. Z drugiej, mamy ostatni odcinek z ojcem Denversów, w którym większość postaci zachowuje się jak banda debili i z jakiegoś powodu tylko Mon-El przejawia jakiekolwiek ślady inteligencji. Rozumiem, do czego dążyli twórcy, ale coś takiego całkowicie burzy zawieszenie niewiary. I nie sposób nie zauważyć, że Mr. Mxyzptlk w żaden sposób nie przypominał swojej oryginalnej wersji.

Arrow tymczasem stał się zaskakująco polityczny. I to na więcej niż jeden sposób. Z jednej strony polityka zaczęła odgrywać naprawdę dużą rolę w fabule, kładąc większy nacisk na Olivera jako burmistrza. Z drugiej, pojawiły się bardzo politycznie naładowane wątki, jak dostęp do broni, ochrona prywatności czy wolność prasy. I twórcy radzą sobie z nimi w zaskakująco przyzwoity sposób. To dobrze, że pomiędzy całym szaleństwem podróży w czasie, telepatycznych goryli i amantów piątego wymiaru, jest też miejsce dla serialu, którego bohaterowie radzą sobie z bardziej realistycznymi problemami. I naprawdę polubiłem nową ekipę, co też jest zasługą dobrych odcinków z ich udziałem. Jedyny zarzut jaki mam, to fakt, że ludzie ciągle atakują budynki i limuzyny wypełnione superbohaterami, po czym udaje im się uciec. To trochę dziwne, ale poza tym, po małym spadku formy, ta seria znów trzyma się na najlepszym poziomie od drugiego sezonu.

Flash w międzyczasie wreszcie zajął się tym, czym powinien, innymi wymiarami. I jasne, plan Grodda był dosyć głupi (nie wiem, co jego armia miała ze swoimi dzidami poradzić, jak zjawiłaby się Gwardia Narodowa z bronią palną i czołgami), ale przynajmniej w fajny sposób. Do tego kolejny speedster w drużynie, dwóch Wellsów, miasto goryli, to był naprawdę dobry miesiąc dla drużyny z Central City. Jedyny zarzut jaki mogę mieć, to fakt, że w komiksach Flash przefazował cały samolot, co było znacząco bardziej widowiskowe niż pociąg, ale sama scena nadal robiła wrażenie.

Muszę przyznać, dostrzegam oszczędność w tym, że czarne charaktery są grane przez tych samych aktorów, co główni bohaterowie. I będę szczerzy, ostatnich kilka odcinków AoS raczej nie zachwycało, ale pojawiła się nadzieja. Ostatni odcinek, z ucieczką z bazy (czy oni znów wysadzili swoją piwnicę? Czy to znaczy, że dostaniemy nowe plany zdjęciowe?) był zdecydowanie lepszy. I zakończenie sprawiło, że naprawdę mam ochotę na więcej. Ta alternatywna rzeczywistość przypomina mi House of M, co zawsze jest dobrym skojarzeniem. I znaleźli sposób, by przywrócić choć na chwile Warda (mam nadzieję, że nadal jest czarnym charakterem). Więc, zasadniczo, nie było dobrze, ale pod koniec podbili formę i teraz czekam na kwietniowy powrót serii.