
Kończy mi się cierpliwość do Legends of Tomorrow. Mam coraz mniej sympatii dla tych postaci, a sposób w jaki wewnętrzna logika serii zapada się w sobie z każdym kolejnym odcinkiem, zaczyna mnie poważnie irytować. Potrafię wybaczyć coś takiego Doctorowi Who, bo tamten serial jest świetny, ale tutaj. Choćby sam odcinek o Camelocie, nic w nim nie wygląda właściwie do epoki w której byli. Nic! Wszystkie kostiumy, lokacje i idee które się przewijają, są o jakieś osiemset do tysiąca lat późniejsze, niż punkt historii w którym byli nasi bohaterowie. I najgorsze, że oni sami zwracają na to uwagę, po czym najwyraźniej całkowicie zapominają, że są w środku aberracji rozmiarów całego królestwa. Jeśli ktoś cofnie się do starożytnej Grecji, stworzy armię metaludzi i urządzi sobie Iliadę, to też uznają, że nie ma problemu, bo przecież tak było w micie? To głupie i niestety coraz mniej zabawne, więc na tym etapie naprawdę nie wiem, czy wrócę do tej serii w 3 sezonie.
Supergirl wywołuje u mnie coraz bardziej mieszane uczucia. Z jednej strony mam coraz więcej sympatii dla tych postaci i zdarzają się całkiem porządne odcinki, jak ten z białymi marsjanami. Z drugiej, mamy ostatni odcinek z ojcem Denversów, w którym większość postaci zachowuje się jak banda debili i z jakiegoś powodu tylko Mon-El przejawia jakiekolwiek ślady inteligencji. Rozumiem, do czego dążyli twórcy, ale coś takiego całkowicie burzy zawieszenie niewiary. I nie sposób nie zauważyć, że Mr. Mxyzptlk w żaden sposób nie przypominał swojej oryginalnej wersji.

Flash w międzyczasie wreszcie zajął się tym, czym powinien, innymi wymiarami. I jasne, plan Grodda był dosyć głupi (nie wiem, co jego armia miała ze swoimi dzidami poradzić, jak zjawiłaby się Gwardia Narodowa z bronią palną i czołgami), ale przynajmniej w fajny sposób. Do tego kolejny speedster w drużynie, dwóch Wellsów, miasto goryli, to był naprawdę dobry miesiąc dla drużyny z Central City. Jedyny zarzut jaki mogę mieć, to fakt, że w komiksach Flash przefazował cały samolot, co było znacząco bardziej widowiskowe niż pociąg, ale sama scena nadal robiła wrażenie.
Muszę przyznać, dostrzegam oszczędność w tym, że czarne charaktery są grane przez tych samych aktorów, co główni bohaterowie. I będę szczerzy, ostatnich kilka odcinków AoS raczej nie zachwycało, ale pojawiła się nadzieja. Ostatni odcinek, z ucieczką z bazy (czy oni znów wysadzili swoją piwnicę? Czy to znaczy, że dostaniemy nowe plany zdjęciowe?) był zdecydowanie lepszy. I zakończenie sprawiło, że naprawdę mam ochotę na więcej. Ta alternatywna rzeczywistość przypomina mi House of M, co zawsze jest dobrym skojarzeniem. I znaleźli sposób, by przywrócić choć na chwile Warda (mam nadzieję, że nadal jest czarnym charakterem). Więc, zasadniczo, nie było dobrze, ale pod koniec podbili formę i teraz czekam na kwietniowy powrót serii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz