wtorek, 4 czerwca 2013

Game of Thrones, odc. 29: Rains of Castamere (3x09)

And so he spoke, and so he spoke,
That lord of Castamere,
But now the rains weep o’er his hall,
With no one there to hear.
Yes now the rains weep o’er his hall,
With not a soul to hear.
 
Uffff... To było mocne. Nawet mimo tego, że wiedziałem co nadchodzi. Wiedziałem o tym już czytając książki, na długo przed pierwszym odcinkiem serialu (cholerny internet). W dalszym ciągu, rozdział opisujący Czerwone Wesele (pisany z punktu widzenia Catelyn) zrobił na mnie olbrzymie wrażenie i pozostaje moim ulubionym w całej sadze. Tym bardziej wyczekiwałem tego odcinka, wiedząc, że nadchodzi już od pierwszego sezonu. D&D wielokrotnie mówili w wywiadach, jak bardzo podekscytowani są możliwością sfilmowania RW (Red Wedding). I wreszcie dotarliśmy na miejsce. 

Muzycy zagrali tytułową piosenkę, drzwi zostały zamknięte, Roose Bolton okazał się mieć kolczugę pod ubraniem i nagle rozpętało się piekło. Dźganie ciężarnych kobiet w brzuch, latające wszędzie dookoła bełty, śmierć kolejnego wilkora, rzeź wojowników z północy, wreszcie "Lannisterowie przesyłają pozdrowienia" i śmierć Robba i Cat.
Zadajmy sobie teraz pytania: Co tak właściwie się stało? Czemu się stało? Co z tego wynika?

Więc po pierwsze, w oczywisty sposób doszło tu do zdrady. Robb i jego ludzie weszli prosto w pułapkę Freyów.
To najprostsza odpowiedź, ale nie jedyna. Nie mieliśmy tu do czynienia ze zwykłą zdradą, z prostym mordem. Przed naszymi oczami rozegrała się rzeź, masakra z piekła rodem. Twórcy specjalnie rozciągnęli całą scenę w czasie, pozwolili Robbowi i Cat przetrwać do ostatniej minuty. Mieliśmy to naprawdę poczuć. Bardzo często seriale telewizyjne traktują śmierć, jak coś banalnego, nieporuszającego lub nawet zabawnego. Twórcy doskonale wiedzą, że widzowie za dobrze rozumieją różnicę, między fikcją i rzeczywistością. Kiedy aktor dostaje kulę w głowę na ekranie, to wszyscy wiemy, że tak naprawdę zaraz się podniesie. To nic wielkiego. Nie jest łatwo uczynić przemoc na ekranie naprawdę nieprzyjemną nie popadając w anatomiczne efekciarstwo. Tu jednak się udało. Przyjrzymy się uważnie, nie widać w tej scenie bebechów, nie ma odrąbanych kończyn, ran wilkora nawet nie widzimy. Mimo to przemoc w tej scenie jest szokująca, przerażająca. To częściowo zasługa śmierci lubianych postaci, ale myślę, że w większym stopniu świetnego aktorstwa i reżyserii. Sprawnego manipulowania emocjami widza.

Czemu Robb i Cat zginęli? To trudne pytanie. Wewnątrz świata serialu odpowiedź jest oczywiście łatwiejsza. Robb popełnił zbyt wiele błędów. Najpierw zdradził Waldera Freya, a później mu zaufał. Postawił miłość ponad honor, a później sprawiedliwość ponad rozsądek. Król Północy nie był nieomylny, był tylko młodym człowiekiem na którego nałożono nagle zbyt duży ciężar. Co gorsze zagrał przeciwko Tywinowi Lannisterowi, a kiedy siedzi się naprzeciwko kogoś takiego jak Papa Lannister, nie można sobie pozwolić nawet na jeden, malutki błąd.
Teraz chyba jest już jasne, do kogo Tywin pisał te listy przez cały sezon. Freya i Boltona, którzy jak się okazuje, w między czasie sami stali się rodziną. Fakt, że Roose wybrał najgrubszą z córek Waldera, by dostać większy posag wiele mówi o jego charakterze.

Ale o wiele ciekawsze jest pytanie, czemu twórcy zdecydowali się zabić te postacie? Nie jest to tak oczywiste, jak w przypadku Neda. Eddar Stark umarł, by zrobić na scenie miejsce dla swych dzieci. By dać nam klasyczną historię o poszukującym zemsty synu. Teraz ów syn też nie żyje. Czemu? Odpowiedzi jest wiele:
Po pierwsze, przypomina nam to lekcję, którą odebraliśmy w pierwszym sezonie. Nikt nie jest bezpieczny! Po zeszłorocznej wielkiej bitwie bez trupów, łatwo było zapomnieć o tej nauczce. No cóż, tego chyba już nikt nie zapomni. 
Co więcej, ta seria potrzebowała nowych czarnych charakterów. Bądźmy szczerzy, Joff został już chyba sam na tym froncie. Wprawdzie Littlefinger konsekwentnie wspina się po drabinie prawdziwego zła, ale reszta jest w wyraźnym odwrocie. Jaime jest wręcz sympatyczny, Cersei jest zbyt żałosna na czarny charakter, nawet na Theon trudno się wkurzać. A każda dobra historia potrzebuje "tych złych". I oto mamy całą armię Roosa Boltona, Waldera Freya i jakieś pół setki jego potomków! Tylko pomyślcie ile to daje satysfakcjonujących możliwości do zemsty (sposoby te mogą, acz nie muszą zawierać wieszanie, sztyletowanie i bycie zjedzonym przez własnych krewniaków).
A jak jesteśmy przy zemście... Dokonało się, Starkowie są zniszczeni, rozgromieni, w powszechnej świadomości mieszkańców Westeros Bran i Rickon nie żyją, Arya zniknęła, a Sansa zmieniła nazwisko na Lannister. Po prostu nie ma już dla tej rodziny nic poniżej, dno zostało osiągnięte. Teraz można się już tylko odbić i to akurat jest dobra wiadomość dla fanów Starków, bo to oznacza, że teraz jest to ród mający najmniej do stracenia. Za to Lannisterowie, Tyrellowie i cała reszta zwycięzców, którzy właśnie dotarli na szczyt... oni również mają już tylko jeden kierunek w którym mogą iść, i jest on dokładnie przeciwny do kierunku Starków. 
Oczywiście w przypadku Catelyn jest jeszcze jeden powód, ten pewnie stanie się oczywisty za tydzień, lub w kolejny sezonie, więc póki co nie będę go zdradzał.
 
I co z tego wynika?
Another Stark bites the dust
Another Stark bites the dust
And another Stark gone, and another Stark gone
Another Stark bites the dust
Hey, I'm gonna get you too
Another Stark bites the dust

 
Więc, wojna się skończyła. To znaczy nadal jest tam Stannis i Greyjoyowie, ale oni raczej nie stanowią zagrożenia dla Lannisterów. Westeros ma znów faktycznie jednego króla. Zdradzę, że oczywiście Roose Bolton za swój udział dostanie odpowiednią nagrodę w postaci Północy. Trudno na tym etapie powiedzieć, jak duża część armii Robba została wymordowana w Bliźniakach. W książce Król Północy faktycznie odesłał sporą część wojska na Północ przed weselem (i wyznaczył Jona Snow swoim następcą, ale to widocznie wyleciało z serialu). Co więcej, w obydwu przypadkach Blackfish zdołał umknąć masakrze, w książkach nie będąc obecnym na weselu, tutaj dzięki swojemu pęcherzowi (ocalony przez pęcherz... to coś nowego). Również Edmur nadal żyje, było by bez sensu zabijać go zanim spłodzi potomka mającego prawa do Riverrun i krew Freyów w żyłach. Swoją drogą, jeśli sypialnia była na uboczu, nasz pan młody może nawet nie wiedzieć, co się dzieje. To pewnie najlepsza noc jego życia. Jeśli tak, to rano obudzi się z czymś dużo gorszym niż kac.
No i wbrew powszechnej w królestwie opinii, reszta Starków nadal żyje. Arya jest "bezpieczna" z Ogarem. Bran odkrył (z poważnym opóźnieniem) magiczne moce kontrolowania wilkorów i Hodora. Rickon miał faktyczną scenę dialogową, nie odkrył swoich niezwykłych mocy kontrolowania wilkora, ale za to rozsądnie odłączył się od brata i ruszył z Oshą w poszukiwaniu własnych przygód. 
A jak jesteśmy przy postaciach, które również wbrew książkom nie odkryły swoich magicznych mocy kontrolowania wilkorów, Jon (choć Arya w sumie też, ale o niej już pisałem) wreszcie wykonał swój ruch i zatłukł Orella. Ogólnie było to mniej dramatyczne niż sobie wyobrażałem, ale dodaje tragizmu odcinkowi, bo to już druga w tym tygodniu sytuacja, w której Starkowie prawie się spotkali. 
Ogólnie, choć to smutne, gra toczy się dalej. Śmierć Robba zostanie odczuta przez ten świat. Pamiętajmy, że Ned zginął w pierwszym sezonie, a do dziś postacie w serii regularnie się do niego odnoszą. I tak samo będzie z Robbem i Cat. 
Północ Pamięta!

Przemyślenia:
- Więc Talisa faktycznie nie była szpiegiem... to mnie zaskoczyło. Choć nazwanie dziecka Ned nie było zbyt rozsądne:
 
- Jorah zapuszcza się coraz głębiej, na szerokie stepy Friend Zone.

- Szary Robak naprawdę wymiata z tą włócznią.

- Scena z córkami Freya była przezabawna. 

- Your a wizard Sam!
Podsumowując, to był zdecydowanie najmroczniejszy odcinek w całej serii. I również jeden z najlepszych. Wielu ludzi wstrząśniętych tym obrotem spraw deklaruje bojkot serialu. Podobnie było po śmierci Neda, a finał tamtego sezonu i tak miał olbrzymią oglądalność. Czy za tydzień uda się wreszcie przebić pod względem oglądalności True Blooda? Zobaczymy. Póki co przeszliśmy pewien punk milowy tej serii. To jeszcze nie koniec szokujących wydarzeń, choć niewiele osiąga poziom choćby zbliżony do tego. Przynajmniej w tych tomach, które już mamy. A póki co, jak na końcu tego odcinka, pozostaje nam cisza i zmniejszające traumę żarty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz