
Gotham ostatecznie udowodniło, że mieszana forma z poprzedniego sezonu jest już za tym serialem. W tym miesiącu mieliśmy spiski, intrygi, eksplozje, tajne organizacje, fanatyków religijnych, morderców i wszystko po środku. Bruce wreszcie dał nam przebłysk postaci, którą się stanie. Nigma i Pingwin stworzyli dziwaczny i zaskakująco dobrze działający duet. Gordon znalazł się na krawędzi, pokazując nam, jak trudno trzymać się zasad, broniąc prawa w tym mieście. To wszystko sprawiło, że w tym miesiącu Gotham było tym serialem, na którego kolejne odsłony najbardziej czekałem i z którego czerpałem największą frajdę. Zdecydowanie polecam.

Będę szczery, ten miesiąc w Arrow nie zachwycił. Jasne, wizyta Constantina była miłym akcentem, fajnie widzieć, że ta postać nadal jest częścią uniwersum. Ale poza tym, widzę tu za dużo budowania w kierunku Legends of Tommorow. Z trzech odcinków w tym miesiącu, aż dwa były poświęcono członkom tej przyszłej drużyny. Do tego jeśli mam być szczery retrospekcje całkowicie mnie nie interesują. Ostatni raz interesowały mnie w drugim sezonie, teraz zaczyna się z tego robić Lost. Jest na wyspie, jest poza wyspą, znów jest na wyspie. Teraz wyspa jest magiczna, brakuje tylko potwora z dymu. Głównym plusem jest tu fakt, że w dalszym ciągu naprawdę lubię te postacie.

Zoom jest przerażający. Wygląda jak Black Racer (w komiksach to awatar śmierci, który specjalizuje się w speedsterach). I ta scena, kiedy zabiera Barrego do kolejnych miejsc i pokazuje ludziom, że wygrał. Świetny moment... który zdaje się nie mieć żadnych konsekwencji dla naszych bohaterów i świata, w którym żyją. Niemniej muszę przyznać, że poza irytującym brakiem konsekwencji, ten serial naprawdę punktuje w moich oczach. I nowy Wells jest świetny. Dużo lepszy, niż jego zły poprzednik. Co mogę dodać poza tym, to były solidne trzy odcinki i zawsze miło zobaczyć Grodda.

Czy w świecie Marvela istnieją jakiekolwiek tajne organizacje rządowe, nie kontrolowane przez Hydrę? To pytanie retoryczne, oczywiście, że nie. Ostatecznie Hydra jest bardzo, bardzo stara. Zatrzymam się dłużej na tym, bo jeśli mam być szczery, zakończenie tego ostatniego odcinka, było najciekawszym, co zdarzyło się w tych czterech serialach w tym miesiącu. Są tu pozytywne i negatywne strony. Negatywem jest fakt, że większość przywódców Hydry, których spotkaliśmy najwyraźniej nie wiedziała, jaki jest cel ich organizacji. Oczywiście można też założyć, że po prostu znudziło ich czekanie. Co ciekawe, w nowych komiksach zarówno Hydra jak i SHIELD wywodzą się z tej samej organizacji, liczącej tysiąclecia i dwie grupy faktycznie walczą ze sobą od starożytności. Inną kwestią jest to, że bohaterom naszego serialu w kilka miesięcy (i dwa odcinki) udało się osiągnąć coś, czego Hydra nie potrafiła zrobić przez tysiąclecia. Mało tego, wychodzi, że przez cały ten czas, Hydra po prostu wrzucała ludzi przez portal, powtarzając w nieskończoność tą samą czynność, oczekując, że za którymś razem otrzymają inny wynik. To dosłownie, jedna z definicji szaleństwa.
Ale z pozytywów, to była świetna scenakońcowa. Naprawdę mnie zaskoczyli i do tego udało im się powiązać wszystkie trzy wątki tego sezonu, które do tej pory zdawały się dryfować w różnych kierunkach. Inhumans, portal i Hydra, nagle stały się częściami tej samej układanki. I to jest naprawdę ładny przykład tego, jak powinno się budować spójną fabułę.

W tym miesiącu nawiedziła nas też nowa produkcja Netflixa z uniwersum Marvela. Po świetnym Daredevilu przyszedł czas na Jessicę Jones. Postać raczej mało znaną, bo jak na standardy amerykańskiego komiksu zaskakująco młodą. Jessica zadebiutowała w 2001 roku w komiksie Alias, na którym luźno oparta jest seria o jej przygodach. Był to pierwszy komiks z Marvelowskiej serii MAX, zawierającej bardziej dojrzałe historie i serial zdecydowanie poszedł tym tropem, serwując nam jedną z najmroczniejszych historii o superbohaterach, jaka zagościła w kinie czy telewizji. Jeśli można tu w ogóle mówić o superbohaterach, bo serii brakuje kostiumów, pseudonimów i heroicznych akcji. Zamiast tego, dostajemy mroczną historię w stylu noir, która zawiera postacie z super mocami.

Głównym problemem MCU od początku były czarne charaktery. Poza Lokim, wszyscy są nudni, nijacy i właściwie identyczni. Netflix w tej kwestii zapewnił nam miłą odmianę świetnym Kingpinem w Daredevilu i jeszcze lepszym Kilgravem. David Tennant którego niektórzy mogą kojarzyć jako dziesiątego (i najlepszego) Doctora, odwala kawał świetnej roboty grając socjopatę, który zawsze dostaje to, czego pragnie. Jego moc sprawia, że ludzie robią to, co im każe. Wszystko, od oddania mu swojej marynarki, po zamordowanie swojej rodziny, czy pocięcie sobie twarzy nożem. To samo w sobie jest przerażającą zdolnością, zwłaszcza w rękach tej postaci, ale dodaje też inną, równie przerażającą kwestię. Czy na miejscu Kilgravea też nie stalibyśmy się czarnymi charakterami? Ostatecznie ta moc jest tak łatwa do nadużywania, że on sam musi bardzo uważać na swoje słowa, kiedy nie chce jej użyć. Kto z nas może powiedzieć, że nie nadużywałby podobnej zdolności? A żyjąc w świecie, w którym wszyscy robią to, co im każesz, ile czasu zajmie, zanim przeciętny człowiek stanie się opętanym własną potęgą potworem. Sądzę, że każdy z nas ma w sobie takiego Kilgravea i to czyni jego postać jeszcze bardziej przerażającą.

Oczywiście sam czarny charakter to nie wszystko i tutaj świetnie wtóruje mu sama Jessica (grana przez
Krysten Ritter), była superbohaterka, obecnie nadużywająca alkoholu prywatna detektyw, z poważnymi problemami z zaufaniem. Razem z kolekcją barwnych postaci pobocznych, zawierającą między innymi Luka Cagea (który sam w przyszłym roku ma wystąpić we własnej serii), daje to świetny zestaw postaci, które zasiedliły tą wciągającą i trzymającą w napięciu historię. W mojej ocenie najlepszą, jaką do tej pory przedstawił nam Marvel. Choć równocześnie całkowicie nie pasującą do lekkiego klimatu filmów z MCU.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz