środa, 26 października 2011

Community, czyli najlepsza uczelnia w dziejach

If one of us dies, we'll stage it to look like a suicide caused by the unjust cancellation of Firefly. (Troy, Community)


Witajcie w Greendale Community College, najgorszej uczelni w Stanach. Dziekan biega w damskich ciuchach, wykładowcy są rąbnięci lub pijani, można wybrać sobie przedmiot w stylu: próbowanie włoskich win lub teorie spiskowe, a studenci to banda nieudaczników i wyrzutków. Jedyne zasady to: nie ma zasad, wszyscy mają to gdzieś i baw się dobrze.

Czy możemy przestać się kłócić? Krzywdzimy niewinnych zboczeńców.

Community to serial komediowy o dosyć specyficznym stylu. Pierwsze odcinki zachowują się jeszcze jak standardowy sitcom (tyle, że bez sztucznego śmiechu w tle), ale w miarę trwania pierwszego sezonu, twórcy odnajdują swoją własną drogę. A droga ta wiedzie przez pop kulturowe odniesienia, stylizowane odcinki i bezwzględną szyderę z politycznej poprawności. A wszystko to w świetnym, całkowicie absurdalnym stylu i z kolekcją naprawdę wspaniałych postaci. A jak przy nich jesteśmy.

I won Dungeons & Dragons and it was Advanced!

Głównymi bohaterami jest siódemka studentów, uczęszczających do tej, jakże szacownej uczelni. Podstarzały hipster, walcząca o sprawę feministka, ambitna kujonka po załamaniu nerwowym, wzorowa matka i chrześcijanka, głupawy  gwiazdor sportu, stary rasista (w tej roli wspaniały Chevy Chase) i wreszcie Abed. Lekko autystyczny arabsko-polski nerd, będący istnym gejzerem pop kulturowych nawiązań. Niezwykłość tej postaci objawia się w dużej mierze faktem, że regularnie traktuje on swoje życie niczym serial, objaśniając ludziom dookoła co oznaczają toczące się wydarzenia w kontekście fabuły takowego... czym oczywiście, w rzeczywistości one są. To skomplikowane. I do tego zdarza mu się mówić po polsku z takim akcentem, że naprawdę jestem w stanie zrozumieć.
Innymi istotnymi postaciami jest Senior Chang, szalony nauczyciel hiszpańskiego i dziekan, którego nie sposób opisać słowami.

A teraz... Świąteczny Pterodaktyl!

Ale co tak naprawdę niezwykłego jest w tym serialu? No cóż, początkowo jak wspomniałem, niewiele. Oczywiście serial od początku jest przyjemny i zabawny, ale prawdziwa rozwałka zaczyna się od odcinka o Paintballu. Najlepszego w sumie w pierwszym sezonie i tętniącego od nawiązań do kina akcji. A później przychodzi drugi sezon i zachęceni sukcesem tego epizodu twórcy postanawiają iść za ciosem... i jest to genialne. 
I tak w kolejnych odcinkach mamy do czynienia z atakiem zombie przy muzyce Abby, misją kosmiczną w stylu Armagedon, szaloną sceną pościgową w forcie z koców (najlepsza scena pościgowa, jaką widziałem), atakami małpy o wdzięcznym imieniu "Cycki Anny", "najważniejszą sesją D&D w dziejach", kręceniem interaktywnego filmu o Jezusie, wizytą agentów Secret Service i wreszcie wspaniałym odcinkiem świątecznym:

Resistance is as pointless as your degrees.
I wszystko to blednie przy dwóch finałowych odcinkach drugiego sezonu: 

A Fistful of Paintballs
W których paintball wraca, stawiając bohaterów oko w oko z Czarnym Jeźdźcem.


















For a Few Paintballs More


A potem uczelnię, atakuje Imperium.










Taa, ten serial jest zdecydowanie jedyny w swoim rodzaju. I w ostatecznym rozrachunku, to jeden z najzabawniejszych, najbardziej szalonych i wspaniałych seriali z jakimi się zetknąłem. A kiedy już myślałem, że nie może być lepiej, w 3 sezonie do obsady dołącza Michael Williams, znany lepiej jako Omar Little z The Wire. Na mojej liście Community stoi u boku Misfitsów i Big Banga (który w sumie ostatnio trochę mi się przejadł). I bądźmy szczerzy, czemu ktokolwiek nie chciałby obejrzeć tej serii?





Ogólna ocena: 9/10

czwartek, 20 października 2011

Doctor Who, sezon 6

Sezon szósty Doctora Who dobiegł końca. Był to najlepszy sezon w historii tego serialu, idźcie go obejrzeć. Koniec.
No dobra, odrobina więcej. Sezon ma spójną fabułę (gorzej z jej jakością, ale o tym później), świetne odcinki (Doctors Wife ze scenariuszem Neila Gaimana, jest absolutnie genialne), aż dwa finały (drugi trochę słabszy) i ogólnie, wszystko co najlepsze. Oczywiście, nie jest on doskonały. Główna fabuła jest dziurawa jak sito i ma mniej logiki niż nie jedna sesja wymyślona przeze mnie na poczekaniu. Brakuje też naprawdę dobrego czarnego charakteru. Jasne Silence są świetni, ale pozostają bezosobową siłą, reprezentowaną, przez niezbyt charyzmatyczną starszą panią. Poza tym, jedyna konkretna historia do której mogę się przyczepić, to ta o plastikowych ludziach. Była ciekawa ale zbyt rozwleczona, jeden odcinek w pełni by tam wystarczył. Za to druga połowa sezonu miała kilka odcinków, które aż się proszą o zaadaptowanie na przygodę do Zew Cthulhu. I dużo River Song, to zawsze jest pozytyw dla tego serialu.
Dobra, a teraz odrobina czepiania się z udziałem spoilerów, więc ostrzegam.
Absurd, absurd i jeszcze raz absurd. Na plus mogę powiedzieć, że było lepiej niż w finale poprzedniego sezonu, ale naprawdę trudno będzie twórcom przebić idiotyzm i absurdalność tamtego finału (zbudujmy super pułapkę na Doctora, którą da się otworzyć sonicznym śrubokrętem... co może pójść nie tak? przecież to wcale nie jest jak zbudowanie pułapki na Wolverina, którą da się przeciąć adamantowymi pazurami... a to chyba był najmniej głupi element tamtego odcinka). Mimo wszystko, dobrze też nie było. Ten sezon opierał się na dwóch, połączonych ze sobą wątkach, śmierci Doctora i Melody Pond. Ale w rzeczywistości opierał się na tym, że Silence są bandą niekompetentnych idiotów. Jeśli ich głównym celem było zabicie Doctora, to czemu po prostu go nie zabili? Z zaskoczenia, póki nie wiedział o ich istnieniu? Zamiast tego porwali jego towarzyszkę (przy okazji pozwolili Doctorowi dokonać holokaustu na własnej rasie), uknuli tą super intrygę, by odebrać jej dziecko i zmienić w broń. Przy okazji zużyli olbrzymie ilości zasobów na obronę przed kontratakami Doctora. A wszystko to, by stworzyć jedną pewną okazję do zabicia Doctora, która i tak się nie udała. Jeden mój znajomy stwierdził, że może potrzebny jest Władca Czasu, by zabić Doctora, ale w 4 sezonie Doctor się utopił. Woda w Tamizie chyba nie jest Władcą Czasu. Co więcej, przepowiednia mówi o upadku jedenastego, czy to nie oznacza, że samo zmuszenie go do kolejnej regeneracji powinno ją unieważnić? Co więcej, po całym trudzie włożonym w zrobienie z Melody super zabójcy i tak musieli ją zmusić do ubrania tego skafandra, a nawet wtedy pociągneła za spust tylko dlatego, że w przeciwnym wypadku zniszczyłaby pół wszechświata. Jak dla mnie, to wyjątkowo nie efektywne użycie środków. A przy okazji Melody, jak to jest, że najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa Amy, będąca psychopatycznym Władcą Czasu próbującym zabić Doctora, nie zorientowała się, że Amy żyje przy wyrwie czasowej i jej życie jest bez sensu. Co więcej, jakimś cudem zawsze rozmijała się z Doctorem. Już pominę to, jak Amy magicznie nagle przypomniała sobie wydarzenia ostatniego odcinka wiele miesięcy, a może i lat po tym, jak była świadkiem śmierci Doctora. A wracając do przepowiedni, to równie dobrze można ją odebrać jako zapowiedź śmierci Doctora. Zapadnie cisza to naprawdę niezbyt konkretny opis nadchodzących wydarzeń.
Mógłbym tak jeszcze długo, bo naprawdę jest o czym pisać, ale ograniczę się do jednego. Czasoprzestrzeń jest cholernie głupia, jeśli dała się nabrać na oszustwo Doctora. Serio, można by pomyśleć, że istotą tego stałego punktu w czasie będzie koniec istnienia Doctora. Tym czasem, istotą był fakt, że Doctor i River tam byli i River strzeliła w kierunku Doctora, zabijając (można tu mówić o zabiciu?) maszynę wyglądającą jak Doctor. Tak, to naprawdę prawie to samo.
I żebyśmy się nie zrozumieli źle, jestem w stanie wytknąć temu tak dużo błędów, bo to świetny serial. Gdybym go nie kochał, nie marnowałbym czasu na szukanie tych dziur. Jak dla mnie, tak długo jak same odcinki są świetne, dużą fabułę mogę ignorować. I kto wie, może następny sezon znajdzie jakieś znośne wytłumaczenie, dla tego wszystkiego, poczynając od eksplozji TARDIS. W związku z czym, naprawdę uważam, że temu sezonowi brakowało tylko i wyłącznie jednej rzeczy:

wtorek, 18 października 2011

Game of Thrones, sezon pierwszy quiz

W ten weekend prowadziłem na Nawikonie konkurs wiedzy o pierwszym sezonie GoTa. Wyszło całkiem nieźle, ale z powodów czasowych zdołałem zadać tylko połowę pytań w kategorii wiedzowej (jedna z 4 konkurencji). W związku z czym, postanowiłem, dla potomności, zamieścić tu pytania. Ciekawe czy komuś uda się odpowiedzieć na wszystkie:

Pytania:
1. Ile dzieci urodziła Cersei? 
2. Jaki język stworzono specjalnie na potrzeby serialu?
3. Ile jest wersji openingu?
4. Jak klany górskie nazywały Tyriona?
5. Jakiego koloru są oczy zombie? 
6. W jakiej scenie po raz pierwszy pojawia się Bronn?
7. Wymień przynajmniej dwie, ze zbrodni, do których przyznał się Tyrion.
8. Czym groził Shagga swoim ofiarom?
9. Ile trupów powinno paść na Dothrackim weselu, by nie było ono nudne?
10. Co oznaczało słowo Baelor, wypowiedziane przez Neda w drodze na egzekucję?
11. Przybliż historię pierwszego małżeństwa Tyriona.
12. Jakie były ostatnie słowa szalonego króla?
13. Jaka jest ulubiona broń Shaggi? 
14. Jak ma na imię najpopularniejsza dziwka w Westeros?
15. Jaki herb mają Lannisterowie?
16. Kto zabił poprzedniego króla?
17. Jak nazywa się wilkor Ricona?
18. Po czym Osha wnioskowała, że Hodor ma krew olbrzymów?
19. Ile smoków się wykluło?
20. Jaki przydomek miał Jon na Murze?
21. Jakiej płci, była pierwsza ofiara Bronna?
22. Jak ma na imię giermek Tyriona?
23. Jak nazywa się miecz Aryi? 
24. Jak zginął Jory?
25. Kto zbudował Żelazny Tron?
26. Czemu Theon jest „gościem” w Winterfell?
27. Ile lat ma Bran?
28. Czemu burdele są lepszą inwestycją niż statki?
29. Według Roberta, jakie jest wyjątkowo głupie imię?
30. Jak jest „Dziękuję” w dothrackim?
31. Jaki herb mają Starkowie?
32. Jakie dwie inne postacie noszą złoty medalion z lwem jak Cersei?
33. Jakie były ostatnie słowa Johna Arryna?
34. W jaki sposób Jaimie zabił swoją pierwszą ofiarę?
35. Jakie warunki postawił Walder Frey?
36. Jak według Dothraki skończy się świat?
37. Jak Drogo pieszczotliwie określał Dany?
38. Czemu Jorah handlował niewolnikami?
39. Czym są Księżycowe Drzwi?
40. Jak nazywa się miecz, który Jon dostał od Mormonta?
41. Które z dzieci Starków, prawie spóźniło się na powitanie królewskiego orszaku?
42. Na czym polegało „robienie ósemki”?
43. Jakiego podstępu użył Loras, by pokonać Górę?
44. Kto należy do Rady Królewskiej?
45. Jak miał mieć na imię syn Dani?
46. Co mówimy śmierci?
47. Kim chciał być Sam w młodości?
48. Wymień dwie teorie na temat: czym jest księżyc.
49. Jak chciałby umrzeć Tyrion?
50. Jaki przedmiot zostawił Robert w krypcie?

środa, 5 października 2011

Doctor Who dla początkujących, czyli wprowadzenie do serialu

Pierwotnie miałem napisać posta podsumowującego właśnie zakończony 6 sezon. Ale potem pomyślałem, że wielu ludzi może nie kojarzyć tej wspaniałej serii, więc:
Doctor Who to brytyjski serial sf. Co więcej, to najdłuższy serial sf w historii, powstająca między rokiem 1963 a 89, seria dorobiła się ponad 700 odcinków. Ale to nas nie interesuje. Co nas interesuje to rok 2005, ponieważ wtedy BBC wskrzesiło serię, z nowymi postaciami, fabułą i ogólnie, wszystkim. Seria wprawdzie nadal pozostaje kontynuacją dawnych sezonów, ale można ją oglądać bez jakiejkolwiek wiedzy o tym, co przyszło wcześniej (ja tak robiłem). Co więcej, na początku 5 sezonu twórcy, przygotowując się do wejścia na rynek amerykański, dokonali ponownego "resetu", zamykając stare wątki w kilku filmach telewizyjnych i zaczynając sezon z nowym Doctorem, nową fabułą i nowymi postaciami. A o co chodzi w całej serii? To trochę zagmatwane.

Głównym bohaterem serialu jest tytułowy Doctor (po prawej, tak, wiem, że na tym zdjęciu jest 11 facetów, zaraz to wyjaśnię). Wbrew temu, co sugeruje tytuł, nie ma on na imię Who. Doctor Who? to niejako żart, pytanie które często pada, gdy Doctor się przedstawia.
Doctor jest przedstawicielem rasy Władców Czasu. Niezwykle wysoko rozwiniętych form życia, o gigantycznym potencjale intelektualnym, które dodatkowo, jak nazwa wskazuje, mają w zwyczaju podróżować w czasie. Co więcej, Doctor jest ostatnim z Władców Czasu. Reszta została wybita w Wielkiej Wojnie Czasu, toczonej z rasą Daleków. Sam Doctor przeżył, głównie dzięki faktowi, że to on odpowiadał za "śmierć" wszystkich innych uczestników konfliktu. Co więcej, bycie Władcą Czasu sprawia, że Doctor jest wyjątkowo długowieczny. A jeśli zostanie śmiertelnie ranny, zawsze może regenerować się w nowe ciało. Tym sposobem poprzedni Doctor umiera, zastąpiony przez nowego, z tymi samymi wspomnieniami i umiejętnościami, ale nowym wyglądem i osobowością (mówiąc prościej, z nowym aktorem w roli głównej). Kiedy poznajemy Doctora w pierwszym sezonie serii z 2005 roku, właśnie dobiega on tysiąca lat i jest w swoim dziewiątym wcieleniu.
No dobra, ale co właściwie robi ten cały Doctor? No, cóż. A co można robić, kiedy jest się najbardziej rozwiniętą formą życia we wszechświecie i do tego ma się wehikuł czasu\statek kosmiczny (TARDIS po lewej... tak, to niebieska budka policyjna, ale to tylko kamuflaż, bo ona jest "większa w środku")? Przemierzać czasoprzestrzeń i przeżywać przygody! I dużo biegać. Zawsze jest z tym związane bieganie. Oczywiście, przy okazji Doctor ratuje różne planet (najczęściej ziemię) przed najróżniejszymi przeciwnikami, począwszy od hiper-nazistowskich robotów (Dalekowie), poprzez "ulepszających" wszystko cyborgów skończywszy na uwięzionej w czarnej dziurze istocie, podającej się za samego szatana. I robi to wszystko używając jedynie sprytu, uroku osobistego i sonicznego śrubokręta.
Czyli zasadniczo, uniwersalnego urządzenia, które robi wszystko, poza krzywdzeniem istot żywych. Bo Doctor jest, jak przystało na brytyjskiego superbohatera, stroniącym od broni pacyfistą (choć okazyjnie zdarza mu się niszczyć całe cywilizacje, czy zamykać ludzi w lustrach na wieczność... ale zwykle jest mu po tym przykro).
I oczywiście, Doctor nie robi tego sam, bo jaki jest sens ratować wszechświat, jeśli nie ma nikogo, komu to zaimponuje. Dlatego Doctor zwykle zabiera ze sobą towarzyszy. Konkretnie, najczęściej towarzyszki (w zaskakujący sposób, zwykle mówią one z brytyjskim akcentem). Cóż można tu dodać, przez lata trochę się tych towarzyszek nazbierało.
Oczywiście, poza tym są też towarzysze płci męskiej, ale oni zawsze są tylko dodatkiem. To zawsze jest przede wszystkim Doctor i jego towarzyszka.
I tu pojawia się pytanie, dla kogo jest ta seria. Odpowiem dosyć pokrętnym porównaniem. "Czterej Pancerni i Pies". Serial który wszyscy znamy, leci w telewizji tak często, że każdemu zdarzyło się go obejrzeć. Wszyscy kojarzą Rudego 102 i psa Szarika. Podobnie Doctor Who po prawie pół wieku od swojej premiery, stał się częścią brytyjskiej kultury popularnej, ale porównanie to idzie dalej. Czterej Pancerni to serial, który mówi o poważnych sprawach, wojna, okupacja, obozy zagłady się nawet trafiają. Ale robi to z pewną awanturniczą lekkością, sprawiającą, że można go spokojnie oglądać jako kino familijne. Pamiętam, jak ja oglądałem ten serial jako dziecko z całą rodziną. Oglądałem go ponownie jako dorosły i też mi się podobał. Podobnie Doctor, choć ma odcinki poważne, pełne akcji, kryminalne i również, zaskakująco często, takie na podstawie których można poprowadzić sesję Cthulhu (mi się zdarzyło), to zawsze utrzymuje pewną aurę awanturniczo familijnej rozrywki. To nie jest ciężka, klimatyczna historia w stylu BSG czy GoTa. Ale jeśli ktoś chce lekkiej, przyjemnej i świetnie zrobionej rozrywki w klimatach sf, trudno trafić lepiej.
Poszczególne odcinki Doctora Who stanowią zamkniętą całość. Niemniej zwykle jest jakaś większa fabuła, przewijająca się w tle przez cały sezon, by ostatecznie znaleźć swój widowiskowy finał w ostatnim odcinku. Do tego, pomiędzy sezonami zawsze jest Christmas Special. Te odcinki, czy raczej, biorąc pod uwagę długość, filmy telewizyjne, często kierują się specyficznymi regułami, ale zwykle mają swoje konsekwencje w serialu. Do tego, pomiędzy czwartym a piątym sezonem są aż 4 filmy, zamykające historię 10 Doctora, ostatni z nich, End of Time, jest moim osobistym ulubieńcem. 
UWAGA! Jest z tym serialem jeden problem. To znaczy, jego pierwszy sezon. Nie posunę się do stwierdzenia, że jest on zły (choć mógłbym), ale powiem, że ja przebrnąłem przez niego tylko dlatego, że sama postać Doctora ujęła mnie od pierwszego odcinka (który poza tym, był jednym z najgorszych odcinków w całej serii). Z całą pewnością powiem jednak, że każdy kolejny sezon jest po prostu zdecydowanie lepszy. Poziom wzrasta równo i mam nadzieję, że tak zostanie.
A jak jesteśmy przy samym Doctorze, w nowej serii są jego trzy wersje:
Doctor nr. 9 (Christopher Eccleston), niestety w tylko jednym sezonie i to tym najsłabszym. Nie używał gadżetów, często udawał idiotę, nie stronił też od okazywania gniewu i strachu. Równocześnie używał ładunków wybuchowych i zaskakująco często zdarzało mu się pozostawać niewzruszonym, na śmierć zwykłych ludzi. Ogólnie, był dobry, naprawdę sądzę, że zasługiwał na więcej.




Doctor nr. 10 (David Tennant), nie ukrywam, że to mój Doctor. Jest o wiele bardziej sympatyczny i zakręcony, ale nie aż tak nieobliczalny jak jego następca. Używa absurdalnych gadżetów, biega, zawsze jest podekscytowany zagrożeniem, biega, ma ten swój cichy gniew i czy wspomniałem, że biega (to taki gag z 4 sezonu). On też jest Doctorem z End of Time, który dla mnie jest najlepszym "odcinkiem" Doctora.



Doctor nr. 11 (Matt Smith) - Najbardziej szalony, nieprzewidywalny i uzbrojony w najlepszą fabułę (brakuje mu tylko Mistrza). Przebojem wkroczył w pełny kryzys wieku średniego (zwróćcie uwagę, że każda kolejna regeneracja wygląda coraz młodziej). Niemniej to również Doctor, w historii którego twórcy najmocniej zabrali się za wątek ciemnej strony Doctora i konsekwencji jego czynów. Pod wieloma względami, jest on najbardziej przemyślaną psychologicznie wersją tej postaci.



To chyba tyle. Ostatecznie Doctor Who to po prostu wspaniała seria, w której można zobaczyć jak kosmiczny wilkołak atakuje królową Wiktorię, dowiedzieć się, skąd Szekspir wziął pomysł na wiedźmy z Makbeta i zobaczyć koniec wszechświata (oczywiście ludzkość była ostatnią rasą która przetrwała). Czego chcieć więcej? Nie wystawię mu oceny, bo to byłoby bez sensu, jak próba wystawiania oceny Star Trekowi. Osobiście widzę wiele niedociągnięć i błędów tego serialu, ale co z tego? Mają w nim NAJLEPSZĄ postać w dziejach sf (przebija nawet Picarda)... albo co tam, ogólnie w dziejach tv (całkowicie subiektywna opinia). Oczywiście mówię o samym Doctorze... choć Mistrz depcze mu po piętach. I kiedy myślisz, że już nie może być lepiej...
Hello Sweetie

niedziela, 2 października 2011

Misfits, czyli jazda bez trzymanki


 Wy, superbohaterami? Jak popieprzony musiałby być świat, by coś takiego mogło się zdarzyć?

Dzisiaj dosyć specyficzny i totalnie odjechany serial. Misfits czyli brytyjska seria opowiadająca o... no właśnie.
Głównymi bohaterami jest piątka młodocianych przestępców, odbywających w ramach wyroku roboty publiczne, którzy przez przypadek zyskują supermoce. Wiedząc o tym, podszedłem do tego serialu, jako do kolejnej wariacji na temat X-Men, w stylu Herosów... Byłem z tym podejściem w absolutnym błędzie.

To nie Jezus, to tylko jakiś chuj z supermocami!

Misfits zaczyna się z pewnymi pozorami powagi. W pierwszym sezonie twórcy wręcz silą się na dojrzałe wątki i psychologicznie rozbudowane postacie. Niemniej już w finale sezonu (6 odcinek) sytuacja staje się tak abstrakcyjna, że nie sposób brać jej na poważnie. A w drugim sezonie spirala całkowicie porąbanego humoru rozwija się w takim tempie, że trudno za nią nadążyć... I jest to genialne! Od patosowej mowy namawiającej do spieprzenia sobie życia, poprzez używanie orzeszków jako kryptonitu po mlecznego zabójcę, ten serial potrafi sobie robić jaja z wszystkiego, na pierwszy cel biorąc najróżniejsze superbohaterskie cliche. Naprawdę, trudno to opisać, to trzeba zobaczyć.

Jesteśmy grupą młodocianych przestępców i nikt z nas nie potrafi ukraść samochodu? To żałosne.

Wspaniała piątka wykolejeńców, stanowiących jakże sympatyczną obsadę serialu to: Kelly, dresiara tłukąca wszystkich dookoła i przy okazji czytająca w myślach; Curtis, sławny, młody biegacz posiadający zdolność cofania czasu pod wpływem emocji; Alisha, czyli seksowna niunia z wielce przydatną zdolnością sprawiania, że każdy kto ją dotknie ma niekontrolowaną chęć uprawiania z nią seksu (nadal zastanawiam się, czy Rogue miała gorzej); Nathan, czyli wyjątkowo wygadany i niezbyt rozgarnięty facet, którego mocy nie zdradzę i wreszcie Simon, czyli cichy, nerdowaty chłopak z mocą niewidzialności. Osobiście, nie byłem tak przywiązany do młodocianych bohaterów serialu, od czasu pierwszego pokolenia Skinsów. Ciekawy jest również fakt, że wszystkie postacie tutaj mają moce powiązane z ich osobowością, lub zainteresowaniami.

To musi być najbardziej chujowa moc w dziejach.

Czym byłaby porządna historia o bohaterach, bez superprzestępców? Misfitsi napotykają na swojej drodze sporo postaci z dziwacznymi mocami. Część jest przyjacielska (jak chłopak z teleportacją), część mniej (dziewczyna sprawiająca, że ludzie łysieją, czy niemowlę zmuszające ludzi, by je kochali) ale tylko niektórzy zasługują na tytuł prawdziwych superprzestępców. Do tych należą z jednej strony zmieniająca postać psychopatka, czy szalony tatuażysta. Z drugiej, prawdziwe potwory o okropnej potędze, takie ja dziewczyna czyniąca ludzi dobrymi, kulturalnymi i pozytywnie nastawionymi do świata czy facet kontrolujący produkty mleczne (laktokineza). I w totalnie porąbany sposób, to naprawdę byli przeciwnicy godni Batmana.


- My nigdy nikogo nie zabiliśmy, ani nie zgwałciliśmy.
- Ona zgwałciła mnie i zabiliśmy masę ludzi. 
- No dobra, ale my jesteśmy tymi dobrymi.

Ostatecznie, Misfist to porąbana komedia, która mnie wbiła w fotel i przebojem weszła na czoło mojej listy ulubionych seriali. Jeśli pasuje wam porąbany, mocno abstrakcyjny humor, pokochacie ją.




Ogólna ocena: 9/10