Muszę przyznać, że ten sezon staje się po prostu lepszy i lepszy z każdym odcinkiem. I tak najnowsza odsłona serii dała nam kilka nowych świetnych postaci i sporo niezapomnianych scen.
Zacznę tym razem od narzekania. I znów chodzi o skalę. Wędrówka Aryi zajęła w książkach 5 rozdziałów. Tu zmieścili ją w trzech scenach. Naprawdę imponujący wyczyn. Rozumiem, czemu to zrobili, ale nadal trochę szkoda. Zwłaszcza, że jej rozdziały były ciekawą odskocznią od gierek politycznych. I jasno pokazywały, jak wygląda ta cała wojna dla zwykłych ludzi. W serialu trochę brakuje tego kontrastu, między gierkami dworskimi szlachciców, a spalonymi wioskami i mordowanymi chłopami. Brutalną rzeczywistością wojny, którą bohaterowie tej historii rozpętali.
Ale z pozytywów. TYRION! I wszystko jasne. Scena w której bada kto donosi jego siostrze jest świetnie zrobiona. Zmontowana w jedną rozmowę. I oczywiście scena w której pozbywa się Pycella, z komentarzem Shaggy na temat kozy. Tyrion nadaje się perfekcyjnie do swojej nowej roli jako namiestnik. I podobał mi się ten drobny szczegół, kiedy płaci dziwce dwie monety.
Że nie wspomnę o jego scenach z Cersei i Varysem. Od początku sezonu Tyrion ma świetne dialogi z tymi dwiema postaciami, ale dyskusja z Varysem na temat władzy. Wspaniała. Naprawdę czekam na dalsze ich dialogi w kolejnych odcinkach. I Littlefinger dostaje nową misję od Tyriona. To wyraźna odmiana od książki, ale zdaje mi się, że już widzę, gdzie twórcy z tym zmierzają.
Czy ktoś jeszcze zauważył, jak bardzo Sophie Turner urosła przez ten rok? Bo Sansa wygląda, jakby była o dobrych dziesięć centymetrów wyższa od Shae. Joff będzie wyglądał na strasznego kurdupla stojąc obok niej. A jak jesteśmy przy Shae, zatrzymam się tu na chwilę. Ostatnio natknąłem się na sporo niechęci wobec tej postaci. Pojawiły się zarzuty, że nie przypomina ona w żaden sposób swojej książkowej wersji, co za tym idzie jest zła, głupia i do niczego. Moim osobistym zdaniem, książkowa Shae była najmniej interesującą postacią, jaką GRRM opisał w całej sadze. Przynajmniej z postaci mających imiona i pojawiających się w więcej, niż jednym rozdziale. Odgrywała tą głupiutką, naiwną dziewuszkę, a Tyrion z jakiegoś powodu dawał się na to nabrać i zasypywał ją prezentami. To było dla mnie niepojęte. Tym samym w moim odczuciu, wersja z serialu mogła być tylko lepsza. I jest dużo lepsza. Ta Shae jest ciekawą postacią, stanowi dla Tyriona wyzwanie, potrafi postawić na swoim, bez robienia maślanych oczu i zgrywania stereotypowej blondynki. Jest po prostu, lepsza.
A jak jesteśmy przy lepszych wersjach kobiet w tej serii - Margaery Tyrell, czyli najbardziej wyrozumiała żona w dziejach. Uwielbiam Natalie Dormer. Jej Anne Boleyn była zdecydowanie najlepszą postacią w Tudorach, również w The Fades odwaliła świetną robotę. Dlatego naprawdę oczekiwałem na jej interpretację Margaery. I się doczekałem... i była zjawiskowa. Scena w której zaproponowała, że wezwie swojego brata, albo odwróci się plecami, by Renly mógł udawać, że nie jest kobietą, naprawdę mnie rozwaliła. To nie jest głupiutka księżniczka, jaką w dużej mierze widzieliśmy w książkach. Ta Margaery wie czego chce i jest gotowa grać swoją rolę świadomie, tak długo jak da jej to koronę. Aż miło patrzeć, i nie mówię tylko o jej dekolcie, a trzeba przyznać, że jej suknia ma naprawdę spory dekolt. Aż dziw, że nie było jej zimno.
Wspomnę jeszcze, że Brienne jest dokładnie jak wyjęta z książki.
I kolejny genialny wątek, czyli Theon. Nigdy nie uważałem Theona za postać sympatyczną, ale zawsze był dla mnie jedną z najbardziej interesujących. To postać tragiczna. Tragicznie rozdarta między dwa światy, nie należąca do żadnego. Ambicja, odrzucenie, poniżenie, nie możność znalezienia własnego miejsca. To wszystko rozrywa Theona od środka i pcha go do kolejnych czynów. W tym konkretnym odcinku szczególne wrażenie robi scena spalenia listu. Nie ma tam żadnego dialogu. Tylko Theon siedzący sam w ciemnościach ze swoją decyzją. A później przechodzi to w scenę chrzestu. Decyzja podjęta, lojalność zdecydowana. Żelaźni Ludzie ruszają na północ.
Another One Bites The Dust
RIP Lommy Greenhands, choć jego ręce w serialu nie były zbyt zielone. I nawet tekst o poddawaniu się zabrał mu Gorąca Bułka. Niemniej chłopak pozwolił ocalić Gendrego i za to będziemy mu wdzięczni.
RIP Yoren, i trzeba mu przyznać, że odszedł ze stylem, przerąbując sobie drogę przez Lannisterskich wojaków. Prawdziwy badass. "Zawsze nienawidziłem kusz, za długo się je ładuje." Oto porządne ostatnie słowa.
Ogólnie był to mocny odcinek, dużo nowych postaci i świetnych scen. I wreszcie porządna walka. A za tydzień czeka nas prawdziwe starcie królów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz