środa, 21 maja 2014

Game of Thrones, odc. 37: Mockingbird (4x07)

To był jeden z tych odcinków. Zawsze trafiają się one w drugiej połowie sezonu. Są świetne kiedy je oglądasz, ale po wszystkim trudno znaleźć dużo ciekawych rzeczy, które można o nich powiedzieć. Poza ostatnią sceną, w sumie niewiele się tu wydarzyło. Jasne, były świetne sceny i sporo ustawiania sceny pod finał, ale konkretów w sumie niewiele. Dlatego dzisiaj, zamiast skupić się na jednym wątku, poskaczę trochę po tematach.

Zacznijmy od Tyriona, po zeszłotygodniowym przedstawieniu, tym razem mieliśmy powolne tonięcie. Kolejne osoby odmawiały mu pomocy a jego cela robiła się coraz mroczniejsza. Nawet Bronn tym razem nie mógł pomóc, choć trudno faktycznie się o to wkurzać. Ostatecznie Cersei dała mu żonę, zamek a nawet nowe ubranie (to ostatnie było najbardziej zaskakujące). I w sumie, chyba nawet Tyrion nie miał pretensji do swojego najlepszego przyjaciela. Bo kto chciałby walczyć z Górą 3.0?

Oberyn, oto kto. Trudno mówić tu o zaskoczeniu, kiedy ich walkę pokazywały wszystkie trailery tego sezonu, ale Pedro Pascal nadal odwalił kawał świetnej roboty w tej scenie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że to był jego pierwszy dzień na planie zdjęciowym. A wracając do Góry 3.0, jestem pod wrażeniem. Nadal wolałem Conana Stevensa, ale jestem gotów dać temu facetowi (nie jestem w stanie nawet zapisać jego imienia) szansę.

Tymczasem Briene i Pod zatrzymują się w jedynej karczmie w Westeros i spotykają Gorącą Bułkę! Czepiałbym się tego bardziej, gdyby nie fakt, że dzięki temu znów zobaczyliśmy Gorącą Bułkę! Albo jednak się czepię. Ja rozumiem, że serial ma ograniczenia finansowe, ale kiedy ma się tyle wątków toczących się "w drodze" to można by pokazać coś więcej niż las, jedną karczmę i samotne farmy. W książkach bohaterowie co i rusz trafiali na zamki, wioski, ba, nawet miasta. A tu nic, tych samych kilka drzew czwarty sezon z rzędu. Co dziwi o tyle, że kilka odcinków temu dostaliśmy wioskę, która natychmiast została zniszczona przez Dzikich. Nie była to wprawdzie duża wioska, ale w porównaniu z miejscami odwiedzanymi przez faktycznych bohaterów serialu podróżujących przez "najgęściej zaludniony obszar Westeros", to wydawała się metropolią.

I go crazy, crazy, baby, I go crazy
A na koniec odcinka mieliśmy uroczą scenę z Sansą budującą zamek ze śniegu. Oczywiście, to Gra o Tron, więc wkrótce scena ta przerodziła się w mniej uroczą scenę z szalonym dzieciakiem, by skończyć na bardzo niepokojącej scenie z Pedofingerem. To co stało się później byłoby ładną sceną w musicalu. Najpierw Lysa zaśpiewała Littlefingerowi Crazy z repertuaru Aerosmith. Następnie obydwoje wykonali When I Fall in Love. Niestety dla naszej ulubionej wariatki, LF rozumiał tą piosenkę inaczej niż ona, i to na więcej niż jeden sposób. Po tym odcinku można się spodziewać, że w kolejnych tygodniach Sansa wielokrotnie usłyszy wyjątkowo niepokojące wykonanie Girl, You'll Be A Woman Soon. Ale na plus dla niej można uznać, że najwyraźniej przejęła od swojego męża zwyczaj policzkowania rąbniętych gówniarzy z nadmiarem władzy. To dobry odruch w tym serialu. I tym sposobem, LF usunął kolejną przeszkodę na swojej drodze do... no cóż, gdziekolwiek próbuje się on dostać.  

Another One Bites The Dust:
RIP Rorge i Biter w serialu nie byli zbyt znacznymi, czy pamiętnymi postaciami. Ich śmierć również w niczym nie przypominała tej z książek. Ostatecznie stali się kolejną lekcją dla Aryi, ale za to najpierw dali nam scenę rodem z Walking Dead. Swoją drogą, biorąc pod uwagę jak groźne potrafi być w tym serialu zakażenie, trochę się boję, że Biter może jeszcze zemścić się zza grobu. I na tym etapie fakt, że w książce było inaczej nie jest już dla mnie żadnym argumentem. 

Przemyślenia:
- Arya jest teraz zabójcą i filozofem.

- Czy Daario ukradł tę koszulę Jorahowi? Bo to już jest chamskie. Jedną rzeczą jest kraść człowiekowi (prawie) jego kobietę, ale koszulę? Są pewne granice Daario.

- I jak przy tym jesteśmy, jestem oburzony tym, jak przedmiotowo Dany potraktowała Daario.

- Czemu w napisach początkowych nadal nie ma Orlego Gniazda?

- Okna w scenie budowania zamku ze śniegu są świetne.

- Wolałem wersję w której LF na końcu mówił "Tylko Cat". To mała zmiana, ale jednak boli.

piątek, 16 maja 2014

Game of Thrones, odc. 36: The Laws of Gods and Men (4x06)

Witamy w drugiej połowie serialu. Tak jest, 36 z 70 odcinków. Za nami prawie 3 tomy książek (choć w niektórych wątkach dotarliśmy już do 4 a nawet 5 tomu). Wydaje się, że to niewiele, ale prawda jest taka, że serial przebrnie przez kolejne dwa tomy w jednym sezonie, a później zrobi po jednym sezonie na książkę w przypadku 7 sezonu faktycznie wyprzedzając wersję papierową.

Zanim przejdziemy do najnowszego odcinka, poświęćmy chwilę, by zerknąć wstecz, na wszystkie te wspaniałe momenty i postacie. Oraz wszystkie martwe postacie <spokojna muzyka w stylu Battleme - Hey Hey, My My>. To będzie dłuższa chwila, zwłaszcza w przypadku tych zmarłych. Wielu Starków padło trupem w czasie tych 35 odcinków, wiele osób straciło głowy, zostało usmażonych przez smoki lub pożartych przez wilkory. Wielu świetnych aktorów przewinęło się przez nasz ekran. I oto jesteśmy w połowie drogi. Wojna wciąż trwa, Siedem Królestw wciąż jest zagrożone z północy, Dany wciąż tkwi na innym kontynencie. Zwycięstwo Lannisterów rozpada się na naszych oczach, królowie padają jak muchy a wrony zaczynają krążyć nad pobojowiskiem.


A my tymczasem wkraczamy w nowy rozdział, i to dosyć symbolicznie, wkraczamy pierwszym odcinkiem w historii serialu, który nie zawiera ani jednego Starka. Fakt, częściowo zapewne wynika to z faktu, że mamy coraz mniej Starków tak ogólnie, ale tak czy inaczej, jest to pewien symbol. Ta historia zaczęła się jako opowieść o szlachetnym rodzie z północy, ale już dawno przestała nią być. Teraz opowiada o całej kolekcji postaci walczących o władzę i przetrwanie. Osobiście zastanawiam się, czy sam Żelazny Tron nadal ma tu znaczenie. To znaczy, jako rekwizyt, coś co napędza fabułę, nadal ma znaczenie. Ale z punktu widzenia finału historii (jakikolwiek ten będzie), bardziej liczy się chyba nie to, kto na nim zasiądzie (zwłaszcza biorąc pod uwagę wizje Dany i Brana), ale to kto tak właściwie przeżyje (mam zaskakująco dużo nawiasów w tym jednym zdaniu).

A teraz, wracając do tematu nowego odcinka. Zacznę od jednej rzeczy, która mnie raziła. O co chodziło w tej scenie z Yarą? To znaczy rozumiem, że chcieli pokazać, jak bardzo Theon odleciał i dać paniom obraz półnagiego Iwana Rheona, ale cała sytuacja do niczego nie prowadziła. Walka, walka, walka, Ramsey otwiera klatkę, Yara jest znów na łodzi. Koniec. Przypomniało mi to finał zeszłego tygodnia. Jak mówi przysłowie, z dużej chmury, mały deszcz. Choć sama walka była fajnie nakręcona, ze szczekaniem psów i cieniami.

Ale bądźmy szczerzy, ja tu się rozpisuję o połowie serialu i Yarze, a wszyscy naprawdę przyszli posłuchać o czymś innym.
Proces Tyriona był arcydziełem! Zwłaszcza finałowy monolog. Pamiętam, że czytając książki po tym fragmencie pomyślałem, że jeśli Dinklage zagra to tak dobrze jak tego oczekuję, to ma Emmy w kieszeni. Peter Dinklage wziął moje oczekiwania i wdeptał je w ziemię. Przez całą scenę był świetny grając samą mimiką, a kiedy zaczął wreszcie mówić, naprawdę można było poczuć jego gniew i nienawiść. Peter Dinklage byłby świetnym czarnym charakterem, w tej scenie łatwo jest uwierzyć, że już za chwilę się nim stanie. I ten pojedynek spojrzeń z Tywinem, na sam koniec.

Ogólnie była to jedna z najlepszych mów końcowych w historii fikcyjnego sądownictwa. Ale jak przy wszystkich tego typach scenach, spora część jej wspaniałości wynikała z wszystkiego, co do niej budowało. Kolejne zeznania, odwracanie wszystkich tych świetnych scen i dialogów przeciw Tyrionowi, umowy i gierki toczone za kulisami i wreszcie Shae. W książce nie było to tak mocne, bo wszyscy poza Tyrionem wyraźnie widzieliśmy, że to zdradliwa dziwka (dosłownie), która dba tylko o pieniądze. Ale tutaj sprawa była bardziej skomplikowana. Shae "Zabawna Dziwka" naprawdę kochała Tyriona. Ale no cóż, jak to mówią Hell has no fury like a woman scorned.
Ogólnie, naprawdę świetny odcinek, doskonałe wprowadzenie do drugiej połowy sezonu i serialu.


Another One Bites The Dust:
RIP... Koza? Kilku strażników? Resztka godności Theona? To był wyjątkowo pozbawiony ofiar odcinek, jak na otwarcie drugiej połowy. Może dlatego, że nie było w nim Starków.

Przemyślenia:
- Mycroft Holmes naprawdę rządzi światem. Ciekawe, czy wyśle swojego młodszego brata, by rozwiązał zagadkę śmierci Joffreya.

- I jak przy tym jesteśmy, gdzie jest idiotyczna czapka Tycho Nestorisa? Przecież wszyscy kochają idiotyczne czapki.

- Osobiście, gdybym był kapitanem, nigdy nie ubrałbym czerwonej koszuli.

- Całe szczęście, że w rodzie Tyrellów są kobiety, bo mężczyźni z tej rodziny są bezużyteczni.

- Tywin znów manipuluje swoimi dziećmi, a Jaime wchodzi prosto w jego pułapkę. Można pomyśleć, że po tylu latach młodzi Lannisterowie powinni się czegoś nauczyć.

wtorek, 6 maja 2014

Game of Thrones, odc. 35: First of His Name (4x05)

Umarł Król, niech żyje Król!
Tommen, Pierwszy Tego Imienia, król Andalów i Pierwszych Ludzi, Władca Siedmiu Królestw i miłośnik kotów. Być może najlepszy król jakiego Westeros widziało od pół wieku. Choć, biorąc pod uwagę, że jedynym warunkiem wymaganym, by zdobyć taki tytuł jest nie być psychopatą, pijakiem lub sadystą, to poprzeczka nie jest tu zbyt wysoko zawieszona.

Ale bądźmy szczerzy, to nie wydarzenia w stolicy były najważniejsze w tym odcinku, wręcz przeciwnie, były raczej balastem. Miło widzieć, że Cersei postanowiła zmienić taktykę, ale jej sceny naprawdę nic tu nie wnosiły, zwłaszcza ta z Oberynem. Dlatego przejdźmy do dwóch rzeczy, które były najważniejsze. Po pierwsze, Północ. Rozróba w Twierdzy Crastera była fajna. Walka Jona z Karlem, świetna (podobał mi się ten styl walki dwoma nożami). Bran używający Hodora jako broni. Przepowiednie Jojena. To wszystko było świetne, ale zostawiło mnie z dziwnym uczuciem bezsensu. Bo w sumie nic się nie zmieniło. Kilka postaci zginęło, ale w sumie Bran i spółka nadal idą na północ a Jon i spółka wracają na Mur. Jedyna różnica jest taka, że Jon odzyskał Ducha. Trochę słabo.

Teraz druga sprawa, przy której zatrzymam się trochę dłużej. Lysa wróciła! Jedna z głównych pretendentek do tytułu Matki Roku w Westeros jest całkowicie zakochana i wciąż totalnie szalona. Jej powrót jest tak radosny, że przy jego okazji dostajemy od tak, jeden z najbardziej zaskakujących faktów na temat tego, co i z czyjej winy, tak naprawdę dzieje się w Siedmiu Królestwach. W książkach prawda na ten temat przychodzi w wyniku bardzo dramatycznej sceny (która, mam nadzieję, wciąż przed nami) i jest w praktyce finałem trzeciego tomu (nie licząc epilogu). Pamiętam, że zostawiło mnie to w stanie szoku, zmuszając do ponownego spojrzenia na całą serię, a szczególnie wydarzenia pierwszego tomu. Oczywiście częściowo wynika to z faktu, że książkowy LF jest znacząco bardziej tajemniczą postacią. Tak naprawdę to pierwszy raz, kiedy dostajemy wgląd w jego plany i motywacje. Serial częściowo to zepsuł, ale za to dostaliśmy genialne pojedynki słowne z Varysem i monolog o tym, że chaos jest drabiną. Dlatego też, mimo, że serial całkowicie olał ten wątek, ja jednak poświecę mu odrobinę więcej miejsca. Chaos to drabina i Petyr Baelish jest mistrzem we wspinaniu się po niej. To on rozpoczął cały ten konflikt, manipulując Lysą, by zabiła swego męża i oskarżyła Lannisterów. Tym sposobem ustawił scenę pod wojnę i ściągnął Neda do stolicy. Następnie złapał okazję, by zaostrzyć sytuację, wrabiając Tyriona w próbę zabicia Brana. LF nie miał pojęcia, do kogo należał sztylet, ale powiększało to chaos. Tu pojawił się pierwszy problem, bo Catelyn zabrała Tyriona do Doliny Arrynów i prawie wciągnęła w konflikt Lysę (dlatego tak źle i nieskładnie reagowała ona na sytuację). Później popierał Neda do czasu, aż Ned postanowił oddać władzę Stannisowi. Bądźmy szczerzy, Stannis nigdy nie tolerowałby na swoim dworze kogoś takiego jak LF. Dlatego Ned musiał przegrać, a później zginąć, by zapewnić wybuch wojny. Pamiętajmy, że w scenie śmierci Neda, LF był jedynym członkiem dworu, nie zaskoczonym rozwojem wydarzeń. Wszystkie najważniejsze wydarzenia pierwszego sezonu (poza wątkami Jona i Dany) były dziełem Littlefingera. Co więcej, to on stworzył sojusz Lannisterów i Tyrellów kończący wojnę, a następnie maczał palce w śmierci Joffa. I teraz Dolina Arrynów i Dorne to ostatnie terytoria w Westeros z nienaruszoną armią, a chaos nadal się rozprzestrzenia. Teraz Littlefinger ma bogactwo, tytuł i armię, a to nie jest jeszcze koniec jego spisków.

Ogólnie, był to słaby odcinek, miał swoje momenty, ale całościowo sprawiał raczej wrażenie zapychacza miejsca. Niemniej wszystkie znaki na niebie i ziemi (czyli zapowiedź kolejnego odcinka) świadczą, że za tydzień czeka nas prawdziwa uczta w postaci zbyt długo odkładanego procesu Tyriona.

Another One Bites The Dust:
RIP Karl był zbirem i psycholem, ale trzeba przyznać, że robił to ze stylem, czyniąc ten wątek poboczny nieporównywalnie ciekawszym.

RIP Lock, był lepszy niż postać z książki. Odrąbał rękę Królobójcy, zapoczątkowując jego przemianę i na końcu zginął z ręki Hodora, już samym tym zasłużył na naszą pamięć.

RIP Rast, był tchórzliwym dupkiem i zginął zagryziony przez Ducha. Choć trzeba przyznać, że prawie udało mu się uciec.

Przemyślenia:
- Lannisterowie są spłukani?  To coś nowego.

- I oto Dany wreszcie... postanowiła jeszcze poczekać z powrotem do Westeros... Szok.

- Zbroja i cholernie duży miecz, oto prawdziwa mądrość Ogara. Swoją drogą, ciekawe kiedy on ostatnio ściągał swoją zbroję, bo mam wrażenie, że to było w okolicach finałowej bitwy drugiego sezonu.

- Pod jest najlepszym giermkiem w historii Westeros (no, może poza Jajem). I on i Brienne zdecydowanie zapowiadają się na dziwną parę tego sezonu.