środa, 10 czerwca 2015

Game of Thrones, odc. 49: The Dance of Dragons (5x09)

Dziewiąty odcinek. Ten duży, na który wszyscy czekają. Ten w którym uderza młot. I uderzył. Choć muszę przyznać, że w tym roku już 8 odcinek miał dosyć silne uderzenie i wiele wskazuje, że kilka mocnych momentów zostało nam jeszcze na 10 odcinek. To ciekawe, bo wychodzi, że po raczej spokojnym sezonie, końcówka to naprawdę ostra jazda. Mieliśmy tu konkretnie dwa duże wydarzenia. I to wydarzenia o bardzo różnej wymowie. Z jednej strony fanatyków religijnych palących dzieci, z drugiej smoka palącego terrorystów. I choć w samym odcinku działy się też inne rzeczy, ja zdecydowanie skoncentruję się na tych dwóch.

Nie jest łatwo być fanem Stannisa. Jego postać od początku nie była szczególnie sympatyczna. Trochę się to zmieniło w tym sezonie. Jedyny słuszny król walczył z nieumarłymi, dogadywał się z Jone Snow, miał tą świetną scenę ze swoją córką, w której zobaczyliśmy go po raz pierwszy jako kochającego ojca. Przez chwilę wydawało się, że Stannis zyskuje fanów. Wszystko to sprawiło, że łatwo było przegapić, że nadal pozostaje fanatykiem, przyzwalającym na palenie ludzi na stosie. Choć będę szczery, ja sam nie spodziewałem się, że sprawy zajdą tak daleko. Mimo wszystkiego, co wydarzyło się przez te 5 sezonów, nadal jakaś część mnie wierzyła, że coś się stanie. Stannis zmieni zdanie, lub w ostatniej chwili Davos przybędzie na ratunek. To jednak nie jest historia tego typu. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że to życie jednej dziewczynki, za życia tysięcy żołnierzy, którzy umarliby z głodu. I choć doceniam złożoność postaci Stannisa i zgadzam się, że postać nie musi być sympatyczna, jeśli jest interesująca, to palenie dzieci na stosach jest zasadniczo miejscem w którym wyznaczam granicę. Od teraz Tommen jest Jedynym Słusznym Królem. I tym sposobem Stannis przeszedł z bycia częściowo popularną postacią, do bycia jednym z czarnych charakterów. Pozostaje mieć nadzieję, że w nadchodzącej bitwie on i Boltonowie wymordują się nawzajem.

Tymczasem w zupełnie innej historii, pełnej widowiskowych scen walki i latania na smokach. Po raz kolejny druga połowa odcinka sprawiała wrażenie osobnej historii. Trochę mniej widowiskowej, niż Hardhome, ale za to zawierającej Tyriona i gladiatorów i cholernego smoka! Czyli zasadniczo, lepszej. Ta cała sekwencja już w książce była naprawdę widowiskowa, a dodanie do niej Synów Harpii jeszcze zwiększyło efekt.
Więc zaczęliśmy spokojnie, od gladiatorów i zabawnych dialogów. Tyrion wymyślił swoją nową, najgorszą zniewagę: "Mój ojciec by cię polubił." Mam nadzieję, że będzie jej używał częściej. Później Maximus Friendzone wstąpił na arenę i z pewnymi trudnościami (cholerni Wodni Tancerze) rozgromił konkurencję, a później odegrał finałową scenę z 300, rzucając włócznią w kierunku władcy. I nagle wszędzie dookoła pojawiły się Harpie. Co więcej, jak się okazuje, Nieskalani są beznadziejni w chaotycznej walce, której nie można wygrać siłą dyscypliny. I do tego na miejscu nie było Szarego Robaka (bo ranny), Ser Barristana (bo w serialu nie żyje) ani Silnego Belwasa (bo w serialu nie istnieje). Na szczęście na miejscu byli Daario, Jorah i Tyrion (ciekawe, bo jeśli dobrze pamiętam, żadnego z nich nie było tam w książkach). Tak czy inaczej, jeśli Tyrion jest częścią twojej siły bojowej, to sytuacja wygląda źle. Dostaliśmy tą świetną scenę na środku areny z wszystkimi otoczonymi. I to wszystkimi dobrymi. W serialu pełnym moralnie niejednoznacznych postaci, twórcy zdołali zebrać w tej scenie aż 5 powszechnie lubianych. Dobry ruch. I wtedy Gandalf wezwał orły... Nie ta historia. Tu było lepiej, tu był Smok. I tak Drogon wkroczył na scenę, a ja nie mogłem się powstrzymać, przed wkładaniem w jego paszczę tekstów w stylu: "Step away from my mother" i "Look mom i did it!" (tak w mojej głowie Drogon mówi głosem Sipsa... to dziwne). I zaczeła się ta fajniejsza część palenia ludzi w tym odcinku.
A później Dany wsiadła na smoka i odleciała. Zostawiając wszystkich swoich towarzysz z rozdziawionymi buziami.

Another One Bites The Dust:
RIP Shireen, kto teraz będzie uczył mieszkańców Westeros czytania? Stannis ewidentnie przysłużył się tutaj do wzrostu odsetku analfabetów w królestwie. Kolejny powód, by go nie lubić. Ale tak serio, Kerry Ingram zdołała wziąć tą mało znaczącą postać i uczynić pamiętną rolą. Co jest nie lada wyczynem przy tak młodej aktorce. I jej wykonanie "It's Always Summer Under the Sea" nadal wywołuje u mnie gęsią skórkę.

RIP Hizdahr zo Loraq, niewiele o nim myślałem w książkach i chyba jeszcze mniej w serialu. Ale jak się okazuje, to nie on dowodził Harpiami, kto by pomyślał.

Przemyślenia:
- Nie teraz Mace!

- Chwila, czy Mace zaśpiewał nową piosenkę? Drugą w tym sezonie? Niesamowite, i nawet jej nie znam.

- Rozumiem, że to pewnie sposób w jaki Aryi uda się zbliżyć do Tranta, ale uczynienie go pedofilem było trochę przesadą. Już i tak wszyscy chcieliśmy jego śmierci, nie potrzebujemy więcej dowodów, że jest potworem.

- Mam narastające wrażenie, że Jon powinien odesłać Ollyego do innej twierdzy.

- Zdziwiłem się, że to Selyse nie wytrzymała podczas palenia. Ale było chyba trochę zbyt późno na stanie się dobrą matką.

- Dostrzegam pewną niekonsekwencję w nazwaniu Bronna człowiekiem z ludu, a scenę później tytułowaniu go rycerzem.

- Właśnie zdałem sobie sprawę, że Stannisowi udało się być najgorszym ojcem, w serialu pełnym okropnych ojców. Dobra robota.

Ogólnie, to był dobry odcinek. Miał akcję, emocje, więcej emocji. Zaskakujące zgony i smoki. Czego chcieć więcej. Za tydzień wielki finał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz