Dotarliśmy do końca sezonu 2016/17. Przed nami wakacje z Grą o Tron, i kilka innych zaległych serii, którym będę musiał się przyjrzeć. Tymczasem podzielę się moimi przemyśleniami na temat naszych standardowych serii.
Zacznijmy od Agentów Hydry. Muszę przyznać, że to była ciekawa przejażdżka po alternatywnej rzeczywistości. Trochę jak House of M, co zawsze jest pozytywnym skojarzeniem. Choć całość sprawiała trochę gorsze wrażenie w porównaniu, kiedy zaczęły ukazywać się numery Secret Empire, nowego eventu Marvela w którym Kapitan Ameryka podbija USA i wprowadza dyktaturę Hydry. Nawet Inhumans są tam wrogiem publicznym numer jeden, z tym, że przypadku komiksu dzieje się to naprawdę, a nie w matrixie i w historię uwikłani są faktyczni herosi Marvela. Niemniej odkładając na bok podobne porównania, podobała mi się większość tej fabuły. Role które przyjęły poszczególne postacie w rzeczywistości Hydry, rozwój intrygi, praktycznie wszystko do momentu kiedy się uwolnili. Po tym miałem poczucie, że seria trochę się gubi. Motywacja Aidy, sprowadzona do zazdrości, wydawała się wręcz idiotyczna. Rozumiem, że uczucia to dla niej coś nowego, ale przejście od chęci odkupienia, do morderczego szału w jednej scenie to spora przesada. Niemniej Ivanov nadrabiał jako czarny charakter i samo finałowe starcie z Ghost Riderem w roli głównej wystarczyło, by zostawić mnie z na tyle pozytywnymi odczuciami, bym wrócił do tej serii za rok i sprawdził, jak potoczą się przygody agentów w kosmosie.
Przejdźmy do Gotham, serialu, który w tym sezonie postanowił skakać od świetnego do okropnego, bez żadnych wyraźnych powodów. Tych kilka ostatnich odcinków było prawdziwym maratonem wszystkiego najlepszego i najgorszego, co twórcy mieli do zaoferowania. Kończąc dziwacznie zagmatwanym finałem w którym cała masa postaci próbowała zabić inne postacie i o ile się nie mylę, ponosząc porażkę w każdym możliwym przypadku. Wymienianie wszystkich pozytywów i negatywów zajęło by raczej zbyt długo i jest ich mniej więcej po równo, dlatego skupię się na najważniejszych. Z negatywów to wszystko, co dotyczyło Gordona i wirusa. Z pozytywów: Bruce stał się zaczątkiem Batmana, dostaliśmy zapowiedź faktycznej Catwoman i Ra's al Ghul dla odmiany był grany przez aktora o właściwym kolorze skóry (i to świetnego Alexandra Siddiga). Ostatecznie, z całą pewnością wrócę do tej serii w przyszłym sezonie i mam nadzieję, że tym razem jej poziom będzie bardziej wyrównany.
Tymczasem Flash walczy z samym sobą z przyszłości, który jest kimś innym, ale jest tym samym... To było debilne. Bądźmy szczerzy, Savitar był najbardziej idiotycznym przeciwnikiem, jakiego do tej pory mieli. I gdyby Flash zrobił tę sztuczkę ze zniszczeniem zbroi pół sezonu temu, zaoszczędziłby nam sporo idiotycznych dziur w fabule i logice. Do tego zabili jedną z moich ulubionych postaci, natychmiast zastępując ją inną wersją. I po tym jeszcze mieli czelność wciskać to niedorzecznie długie pożegnanie z Barrym, jakby nie miał wrócić zapewne już w kolejnym odcinku. I tu muszę zaznaczyć, że mimo całego tego narzekania, nadal lubię ten serial i wrócę do niego po wakacjach. Ale mam wrażenie, że jestem jeden debilny paradoks czasowy od dania sobie spokoju.
Muszę przyznać, finał Arrow był naprawdę udany. Niestety nie można tego powiedzieć, o odcinkach prowadzących do tego finału. Zacznę więc od tego co nie do końca zadziałało i to standardowo było zbytnie rozciągnięcie fabuły, na zdecydowanie zbyt dużo odcinków. I biorąc pod uwagę, z jaką łatwością wszyscy przeciwnicy dostają się do tego bunkra, naprawdę trudno mi uwierzyć, że Oliver nie mógł się z niego wydostać.
Niemniej wracając do samego finału, był świetnie zrobiony, dokończył wreszcie flashbacki, przywrócili Daethstroka (choć jego parada zdrad była przesadą) i masę innych postaci. Same plusy. Poza tym, że nawet przez sekundę nie wierzę, że zabili wszystkich. Nie wierzę nawet w to, że zabili Merlyna. Co całkowicie zabija emocjonalne uderzenie tego odcinka. Ale za to, teraz Oliver potrzebuje nowej drużyny, a Team Flash jest bez przywódcy... przypadek? Ogólnie jestem gotów wrócić za rok, choćby tylko z ciekawości.
I to prowadzi nas do Supergirl. I podobnie jak z Legends w zeszłym miesiącu, nie dotrwałem do końca. Próbowałem, ale po prostu nie dałem rady. Sam finał też nie zachęcił mnie do wrócenia po wakacjach. Miło zobaczyć, że Cat Grant wróciła na swoje miejsce, ale poza tym... Ta seria starała się być znacząco bardziej ambitna, niż pozwalał jej budżet. Walka z Supermanem rozczarowywała i miała durny powód (czy ten srebrny kryptonit był jednorazowego użytku?), Daxamici mieli prawie identyczne kostiumy co Guardian, jestem pewny, że duże stężenie ołowiu w atmosferze miałoby duże konsekwencje dla całej planety itd. itp. Mógłbym wymieniać dalej, ale szczerze mówiąc, po prostu nie mam wystarczającego zainteresowania tą serią, by poświęcać jej więcej miejsca. I dlatego też, raczej nie wrócę do niej po wakacjach.
I to tyle w tym sezonie, ale przed nami lato z Grą o Tron.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz