poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Game of Thrones, odc. 68: Winterfell (8x01)

Wbrew zapewnieniom Starków, długo przyszło nam czekać na nadejście zimy. I kiedy wreszcie przybyła, zrobiła to z wyraźnymi zmianami. Nie było żadnej otwierającej sceny przed napisami początkowymi, co do tej pory było tradycją w odcinku otwierającym sezon. Same napisy początkowe również zaliczyły sporą zmianę w stosunku do poprzednich odsłon. Ewidentnie historia zawęża się teraz do dziury w Murze i dwóch bardzo konkretnych lokacji, w których zebrały się wszystkie pozostałe przy życiu postacie.

Następnie dostaliśmy bardzo wyraźne nawiązanie do pierwszego sezonu. Do Wintefell znów przybywa władca, niemniej od ostatniej wizyty wszyscy się zestarzeli lub umarli (i zrobiło się dużo ciemniej). Był to świetny sposób, by rozpocząć ostatni etap tej historii, przypominając nam, jak daleko zaszły te postacie, choćby przez pokazanie nowego dzieciaka, ciekawskiego jak kiedyś Arya i Bran.

Tymczasem do Kings Landing przybywa Złota Kompania. Banda najemników założona przez Targaryeńskich bękartów po rebelii Blackfyra. W książkach odgrywają oni znacząco większą rolę, próbując faktycznie usadowić na tronie własnego kandydata. Choć na tym etapie wątpię, by ten wątek w jakikolwiek sposób zaistniał w serialu.
Cersei tymczasem została sama, co zmusiło ją do dziwnych sojuszów. O ile wpuszczenie do swojej sypialni znanego gwiazdora rockowego Eurona ma jeszcze sens, o tyle stawianie na Bronna wydaje się krokiem za daleko. Z drugiej strony sam nie mogę powiedzieć na pewno, że sympatia do byłych pracodawców wygra u niego z zachłannością. Ale tak czy inaczej, po co ryzykować? Zwłaszcza, że mimo ciągłego domagania się zapłaty, nasz ulubiony najemnik raz za razem okazywał prawdziwą lojalność wobec obydwu braci Lannisterów.

Tymczasem oddział Navy SEALs Greyjoyów dokonał najszybszego ratunku w historii tego serialu. Spodziewałem się, że zajmie im to co najmniej trzy odcinki. A tymczasem Theon załatwił sprawę od ręki, po czy postanowił dołączyć do imprezy w Winterfell. Jestem pewny, że Starkowie będą zachwyceni. Yara tymczasem bardzo rozsądnie, postanowiła trzymać się jak najdalej od tego zamieszania. Mam nadzieję, że nie oznacza to, że już więcej jej nie zobaczymy.

Spora część reszty odcinka upłynęła na ludziach spotykających się znów po wielu sezonach rozłąki. Było to ciekawe i momentami nawet odrobinę wzruszające, niemniej równocześnie sprawiało, że czułem się trochę, jakby serial odhaczał kolejne sceny. Tylko ostatnie dwie faktycznie pchnęły fabułę do przodu.
I oczywiście mieliśmy też scenę pierwszego lotu Jona, zakończoną w miejscu, które ewidentnie powinno być jaskinią (biorąc pod uwagę dotychczasowe zwyczaje Jona). Najlepsza była w tym wszystkim reakcja smoków na to co się działo. Głównie dlatego, że one ewidentnie już wiedziały to, o czym Jon miał dowiedzieć się dopiero na końcu odcinka.
One już wiedzą, kto jest czyim bratankiem.


Wracając do końcowych scen, ta która skonfrontowała Sama z Daenerys była chyba moją ulubioną w całym odcinku. Zaczęła się ona dosyć niewinnie, od żartów na temat ułaskawienia i skradzionych książek, po czym nagle skręciła w kierunku palonych żywcem członków rodziny.
Ta scena naprawdę pokazywała, że czyny Dany mają cenę. Jej decyzje nie funkcjonują w pustce, a ich konsekwencje uderzają we wszystkich dookoła. W tym konkretnym wypadku w najsympatyczniejszą postać w całej serii. Przy okazji seria po raz kolejny podkreśla, że tak naprawdę nikt tu nie jest władcą bez skazy.

Jak to ciotką?
I tak docieramy do rozmowy w krypcie, gdzie Sam wreszcie ujawnia prawdę na temat R+L=J. Jon w oczywisty sposób jest w szoku, bo dopiero co pozbył się jednej korony, a tu już wciskają mu kolejną. Oczywiście pojawia się pytanie, na ile Samwell jest w stanie udowodnić swoje twierdzenia, bez podpierania się magicznymi wizjami Brana. Co oczywiście nie ma znaczenia dla Jona już na ten moment, bo sądząc po jego minie, bardziej przejął się nagłą świadomością, że jest spokrewniony ze swoją nową królową.

Ogólnie był to odpowiedni początek sezonu, trochę powolny i pozbawiony fajerwerków, ale mam nadzieję, że odwalił całą robotę z ustawianiem sceny i za tydzień, czeka nas coś bardziej pełnego emocji.

Another One Bites The Dust:
RIP... Ned Karstark? Muszę przyznać, że to był zaskakująco wolny od przemocy odcinek, biorąc pod uwagę jak niewiele ich jest w tym sezonie. 

Przemyślenia:
- Miło widzieć, że Night King nie stracił swojego artystycznego zacięcia. Ostatecznie, jaki jest sens niszczenia świata, jeśli nie robisz tego ze stylem. 

- Czy Jaime przefarbował włosy? Bo wyglądały zdecydowanie mniej Lannistersko niż pamiętałem. 

- Rudy Eddie został poparzony przez smoka... To chyba tyle jeśli chodzi o jego karierę muzyczną.

- Podoba mi się, że oni faktycznie martwią się tym, jak wykarmić całą tą armię. To coś co wiele historii fantasy zaniedbuje, rzucając dużymi liczbami żołnierzy. 

- Eddison Tollett nadal jest w tej serii. Totalnie o tym zapomniałem.

- Więc wiemy już dokładnie gdzie jest Gendry, ale oglądając scenę ze smokami zdałem sobie sprawę, że od jakiegoś czasu brakuje w tej historii innej postaci: Gdzie jest Duch?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz