I nadszedł finałowy odcinek. Prawdę powiedziawszy, wywołał on u mnie mieszane uczucia. Poza wątkiem Stannisa, absolutnie nic w tym odcinku mnie nie zaskoczyło. Wygląda na to, że choć twórcy wybrali inną drogę, ostatecznie dotarli dokładnie do tego samego punktu, co książka. Co więcej, ten odcinek nie sprawiał wrażenia dziesiątego. To było jak dziewiąty odcinek. Wielki, szokujący, pełny akcji i złych rzeczy spotykających wszystkich dookoła, dobrych i złych. Finał w Grze o Tron tradycyjnie zajmuje się sprzątaniem. Zamykaniem wątków i podsumowaniami. Tutaj tego nie było. Tylko w Meereen miało się poczucie, że fabuła dotarła do punktu zwrotnego. Wszystkie pozostałe wątki zostawiały z uczuciem, że jesteśmy w środku historii. Z jednej strony, to może być dobre dla następnego sezonu, który zacznie się z wykopem, ale raczej nie było dobre, dla finału tego.

Zacznijmy od Aryi, która zdołała skrócić swoją listę. Nie wiedziałem, że zdążyli już nauczyć ją zmieniania twarzy, ale poza tym, to była świetna scena. Być może, spodziewałbym się, że zabójstwo pójdzie sprawniej, bardzie profesjonalnie, ale w sumie, Arya ma jeszcze przed sobą sporo szkolenia. Motyw ze śmiercią Jaqena był zaskakujący, choć po chwili go cofnięto. To było trochę irytujące, bo ten odcinek miał sporo śmierci, które nie do końca były śmierciami, ale o tym za chwilę. A później Arya straciła wzrok. To chyba jedyny wątek w tym serialu, który faktycznie nie dogonił książki. Dlatego wiem, co stanie się dalej... i równocześnie nie wiem, bo w serialu Arya chyba nie jest wargiem. Chyba nikt poza Branem nie jest w serialu wargiem, co może mieć spore konsekwencje dla serialu, ale do tego jeszcze wrócimy. Tak czy inaczej, wątek Aryi choć trochę powolny, był jednym z mocniejszych w tym sezonie i jestem ciekaw, co dalej.

Tymczasem w Dorne... Ehh... Już w momencie w którym Ellaria pocałowała Myrcellę na pożegnanie wiedziałem, co się święci. A później, Jaime zaczął odstawiać "Nie Luke, ja jestem twoim ojcem" i już nie miałem wątpliwości, co się zaraz stanie. Inaczej cała ta wyprawa byłaby trochę bezsensowna. Choć nie chciałbym być w tym momencie Tristanem, ten dzieciak ma przewalone. Ogólnie to był dziwny wątek, fajnie, że dostaliśmy więcej Bronna i postacie Bękarcic pod koniec zaczęły nawet działać, ale nadal, miało się wrażenie, że całość nie wniosła zbyt wiele do świata. Oczywiście poza tą ostatnią sceną, ona faktycznie zmienia całkowicie stan gry, bo nie wyobrażam sobie, że nie doprowadzi to do kolejnej wojny.

Tymczasem w stolicy Cersei doświadcza tytułowej litości Matki. To była mocna scena, pamiętam, że w książce ten rozdział zdecydowanie był najmocniejszym w piątym tomie i serial zdołał dotrzymać kroku. Cały ten nagi spacer w ramach pokuty oparty jest na faktycznych średniowiecznych praktykach. I muszę przyznać, że sprawiał wrażenie bardzo średniowiecznego w tym mrocznym, stereotypowym sposobie patrzenia na ten okres (abstrahując od tego, że w wielu miejscach na świecie, podobne praktyki zdarzają się do dzisiaj). Oczywiście zaraz pojawi się pytanie, czy Cersei zasłużyła na taki los... Nie wiem, to chyba zależy od oceny każdej osoby z osobna. Królowa Matka nie jest dobrą osobą, ale nie jest też sadystycznym potworem, jak inne postacie w tej serii. Do tego Lena Headey zdołała uczynić serialową Cersei dużo bardziej ludzką i niejednoznaczną, niż ta książkowa. Że nie wspomnę o genialnym występie w tym ostatnim odcinku. Jej twarz naprawdę świetnie oddała całe to upokorzenie, słabość i równocześnie desperacką próbę zachowania resztek godności. A na końcu tego wszystkiego czekał jej własny potwór Frankensteina. I mam wrażenie, że Robert Silny jest nawet większy, niż Góra był ostatnio, kiedy go widzieliśmy. Tak czy inaczej, nie chciałbym być w skórze tych wszystkich sept, które znęcały się nad królową. Ale co najważniejsze, handlarze winem w całym Westeros odetchnęli z ulgą, Cersei wróciła na swoje miejsce, przemysł winiarski nie zbankrutuje.

Stannis ma przejebane. Spalił córkę, armia zdezerterowała, żona się powiesiła, kochanka uciekła a na koniec trafił na Brienne... To był ciężki tydzień dla Uprzednio Jedynego Słusznego Króla. Ale trzeba przyznać, że Stephen Dillane zdołał pociągnąć tą postać w genialny sposób do końca. Ta mina którą przywołuje na swoją twarz w momencie na początku bitwy, tuż przed wyciągnięciem miecza. Mam żal do Stannisa za zeszłotygodniowe wspieranie analfabetyzmu, ale widząc tą minę na chwilę o tym zapomniałem, ta twarz doskonale mówiła: "Więc tak się to kończy... to w sumie ma sens." Nie widzieliśmy trupa, więc trudno orzec, czy Stannis naprawdę umarł, ale tak czy inaczej, na końcu wyraźnie widzieliśmy, że został złamany. Jego żelazna wola i determinacja wreszcie nie wytrzymały. Przykre. To chyba oznacza, że Balon Greyjoy jest ostatnim z Pięciu Królów... jeśli nadal jest on częścią tego serialu, bo w sumie nie widzieliśmy faceta od dwóch sezonów. I oczywiście na końcu Stannis trafił na Brienne. Czy ona już na końcu każdego sezonu będzie spotykać jakąś postać, której nie spotkała w książkach i ją zabijać, ale w sposób faktycznie nie rozstrzygający, czy owa postać naprawdę zginęła? To zaczyna być irytujące.
 |
Kto następny? |

Tymczasem Sansa wykupiła wreszcie jeden poziom Łotrzyka i nauczyła się otwierać zamki. Fakt, wytrycha użyła trochę sporego, ale od czegoś trzeba zacząć. A później zapaliła świeczkę, co w irytujący sposób zostało nie zauważone przez Brienne. Ta scena działałaby chyba lepiej, gdyby zauważyła i musiała wybierać między obowiązkiem i chęcią zemsty. Ale tak czy inaczej Sansa się wydostała, została złapana przez Myrandę i... Theon zabił wariatkę (szkoda, bo lubiłem Myrandę, ona i Ramsey świetnie do siebie pasowali). Z jednej strony, miałem nadzieję, że Sansa to zrobi, z drugiej, może faktycznie Sansa jest raczej typem postaci, która zmusza innych do zabijania, niż sama brudzi sobie ręce (podobnie jak LF czy Varys). Tak czy inaczej Theon powrócił i jego pierwszymi świadomymi decyzjami były zabicie kogoś, a później podwójne samobójstwo. Dobra robota. Oczywiście, o ile nie wiem, czy Stannis przeżył, o tyle nie mam wątpliwości, że tej dwójce się udało. Inaczej ten cały wątek byłby straszną stratą czasu (że nie wspomnę, że Brienne wyszłaby na nawet gorszego ochroniarza, niż Jaime, a to ekstremalnie nisko zawieszona poprzeczka).
 |
Weeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!!!!!! |
Osobiście mam nadzieję, że następny sezon zacznie się sceną, w której Theon i Sansa wygrzebują się z zaspy śnieżnej, spotykają Brienne, Poda i żywego, acz załamanego Stannisa i w piątkę zaczynają uciekać przed Boltonami w kierunku Muru. To samo w sobie mogłoby być genialnym spin-offem (jak połowa wątków w tym serialu). Przy czym, mimo bycia najbliższym do dosłownego cliffhangera jaki mialiśmy w tym serialu (wallhanger?), to zakończenie byłoby świetne, gdyby nie to, że to finałowy odcinek sezonu. Hmm, właśnie zdałem sobie sprawę, że 5 sezon zrobił dokładnie to samo, co 5 tom powieści. Urwał się w połowie wątków.

Tymczasem w Meereen mamy dwóch i pół faceta w sali tronowej (zdałem sobie sprawę z oczywistego żartu dopiero w połowie pisania tego zdania). Patrząc na tą scenę i te postacie, zdałem sobie sprawę z czegoś dziwnego. Paragraf temu pisałem o tym, że fajnie byłoby zebrać te pięć postaci pod Winterfell, bo to fajne postacie. Ale dwie z nich są znienawidzone przez wielu widzów. A tu mamy pięć postaci i żadna z nich nie jest znienawidzona. Wręcz przeciwnie, wszystkie wywołują raczej pozytywne reakcje u widzów. To ewenement na skalę tego serialu, cała drużyna pozytywnych postaci w jednym miejscu. Nawet Daario który w książce jest najbardziej znienawidzoną przeze mnie postacią (czemu nikt go jeszcze nie zabił, albo lepiej wykastrował?... naprawdę nienawidzę tego dupka), w tej wersji jest naprawdę sympatyczny. I teraz rusza z Ser Friendzonem na misję ratunkową. Świetnie. Jedyna lepsza rzecz, to spółka Tyrion i Varys znów na czele miasta. Powinni jeszcze ściągnąć Bronna i możemy olać Westeros. Bo o ile piątka nieudaczników przebijająca się na Mur byłaby fajnym spin-offem, o tyle piątka wspaniałych nieudaczników zarządzająca miastem sprawia, że nie potrzebujemy reszty tego serialu. Wykastrowany dowódca, była niewolnica znająca wszystkie języki świata, arcy-szpieg, cyniczny najemnik i karzeł z blizną na twarzy wchodzą do sali tronowej... Kto potrzebowałby czegokolwiek więcej? Czy możemy zrobić jakąś petycję, by to był od teraz cały serial? Bo to byłoby świetne.

Tymczasem Dany bawi się ze smokiem i spotyka starych znajomych. Którzy zaczynają jeździć dookoła niej... I tyle? Muszę przyznać, w książkach ta scena była dużo bardziej dramatyczna. Głównie dlatego, że Dany była ledwo żywa i stała koło cholernego smoka!
Khaleesi ze smokiem robi na ludziach większe wrażenie, niż sama Khaleesi. I zgaduję, że ten pierścień zrzuciła, by Jorah mógł ją odnaleźć, ale trudno mi uwierzyć, że ta horda Dothrakich przeoczy drogocenny pierścień na trawie. To znaczy, jak już przestaną robić sztuczne, konne tornado, wokół przypadkowej kobiety spotkanej na środku pustkowia. Oni zawsze tak reagują, czy to dlatego, że faktycznie ją rozpoznali? I jeśli ją rozpoznali, czy to lepiej, czy gorzej dla niej? Tyle pytań, żadnych odpowiedzi w tym roku.

I wreszcie Idy Marcowe w wersji Nocnej Straży. Et Tu Olly, powinien powiedzieć Jon na końcu, mimo, że sam ostrzegałem go miesiąc temu. Więc ma za swoje. Również pewnie bardziej przez to, że popełnił masę błędów, nie zapanował nad swoimi podwładnymi i pozwolił odejść jedynemu sojusznikowi, ale przede wszystkim, bo mnie nie słuchał. Czy Jon nie żyje? To trudne pytanie. W książkach zakłada się, że nie. Ale tam Jon jest wargiem, więc w wypadku śmierci jego świadomość ląduje w Duchu. Do tego na miejscu jest Mel, a wiemy, że moc Czerwonego Boga potrafi wskrzeszać. W serialu Mel wróciła na Mur, co wzbudza podejrzenia, że może ożywić Jona. Z drugiej strony, twórcy serialu byli mniej chętni do wskrzeszania postaci, niż sam George Martin
i już zapowiedzieli, że Jon nie wróci. To koniec. Z trzeciej strony, może nas wrabiają, dla efektu dramatycznego. I np. Jon wróci w ostatniej scenie następnego sezonu (większe zaangażowanie Kita w serialu zostałoby zauważone, ale twórcy dowiedli już, że potrafią przemycić postać w tajemnicy na jedną scenę). Wygląda na to, że przekonamy się za rok. Jeśli Jon naprawdę nie żyje, to jestem pod wrażeniem odwagi D&D, bo to naprawdę mocny ruch.
Podsumowując, to był dziwny sezon. Zaczął się bardzo spokojnie i był w miarę równy, aż do ostatnich trzech odcinków, kiedy nagle wszystko zaczęło się dziać naraz. Myślę, że można było lepiej rozmieścić duże momenty, ale z drugiej strony, seria była tu obciążona grzechem pierworodnym w postaci czwartego i piątego tomu książki, które również były pod tym względem nierówne. Ogólnie seria poradziła sobie lepiej niż powieść z tymi wszystkimi wątkami, zwłaszcza Jona i Dany. I podobał mi się sposób ustawiania sceny. Było sporo pozornie nieznaczących scen , które później okazywały się kluczowe, lub dawały nam niezbędne informacje dla dalszej fabuły. Nawet sam ten odcinek, gdzie w sekcji "W poprzednim odcinku" przypomniano nam wątek zaginionego wujka Jona, by bardziej nas wrobić w tej ostatniej scenie. Ehh, znów trzeba czekać 9 miesięcy na kolejny odcinek... choć to pewnie i tak krócej, niż na kolejny tom książki.
Jako, że nie wiem, kto naprawdę zginął a kto nie, to daruję sobie w tym miesiącu sekcję Another One Bites The Dust, co więcej, ten wpis jest już dosyć długi, więc daruję sobie przemyślenia (poza tym, że nowy kostium Missandei zdecydowanie idzie w kierunku Darth Missandei) i zakończę krótką zadumą, nad wątkami, które zniknęły.

Czy Gendry nadal wiosłuje? Jeśli tak, mam nadzieję, że trafi na Sama... chyba, że ten ma zamiar dotrzeć na drugi koniec kontynentu wozem... wtedy mam nadzieję, że trafią na niego Brienne i spółka. I rozumiem, że Bran miał mieć sezon przerwy, ogłoszono to jeszcze długo, przed premierą sezonu. Ale gdzie są Żelaźni Ludzie? Czy oni nie byli kiedyś ważni dla fabuły? Co z tą trzecią pijawką? Gdzie Wiec Królewski, róg kontrolujący smoki i wielka flota płynąca do Meereen? To był dosyć duży i znaczący wątek w powieściach. Czy zobaczymy jeszcze kiedyś Bractwo bez Chorągwi? Oni też byli kiedyś ważni. I co najważniejsze, GDZIE JEST RICKON? Gdzie są kanibale i włochate jednorożce, które obiecała nam książka? Ja rozumiem, że serial jest przeładowany wątkami, ale Gendry wiosłuje już dwa lata. Gorąca Bułka dostał zakończenie swojego wątku, a i tak sezon później spotkaliśmy go, by upewnić się, że nadal wszystko u niego w porządku. A Gendry? Żartowałem z jego epickiej przygody na łodzi, już na końcu ostatniego sezonu i on nadal płynie. Ten serial naprawdę musi zacząć ogarniać swoje porzucone wątki.
