wtorek, 28 czerwca 2011

Game of Thrones: Sezon Pierwszy Podsumowanie

Najpierw odrobina wspomnień (jeśli kiepski sentymentalizm was nie interesuje, przejdźcie do następnego akapitu). Jakieś półtorej roku temu natknąłem się gdzieś w odmętach internetu na wiadomość, że Sean Bean ma grać w serialu fantasy i to serialu produkowanym przez HBO. Powiem szczerze, że Gra o Tron w tamtym czasie kojarzyła mi się tylko z planszówką, nawet nie wiedziałem, że owa była oparta na książce. Sam serial był na etapie kręcenia pilota i HBO dopiero rozważało zakup pełnego sezonu. Co więcej ja miałem całkowicie dosyć długaśnych, powtarzających w nieskończoność te same schematy sag fantasy. Nie miałem najmniejszego zamiaru czytać książek, ale chciałem dowiedzieć się, o co chodzi. Więc nie zważając na spoilery sięgnąłem po wiki. W efekcie po pierwsze zaspoilerowałem sobie dwa najbardziej szokujące wydarzenia (śmierć Neda jest jednym, drugie ma miejsce w dalszych tomach), po drugie zdałem sobie sprawę, że to nie jest kolejny głupawy klon Władcy Pierścieni. Następnego dnia kupiłem pierwszy tom i już po kilkudziesięciu stronach wiedziałem, że na tym jednym nie skończę. Kilka tysięcy stron później byłem pewny, że oto mam przed sobą moje nowe ulubione dzieło literackie. Od tamtej pory przeczytałem Pieśń Lodu i Ognia dwukrotnie. Prowadziłem kampanię RPG w tym świecie, oczekiwałem niecierpliwie na 5 tom i codziennie zaglądałem na winter-is-coming.net śledząc losy produkcji serialu. Szczerze mówiąc nigdy wcześniej nie śledziłem produkcji serialu czy filmu tak dokładnie jak w tym przypadku. Równocześnie cały czas obawiając się, czy HBO nie spieprzy mojej ulubionej historii. Wreszcie 10 tygodni temu oczekiwanie dobiegło końca... A efekt końcowy przeszedł wszelkie posiadane przeze mnie oczekiwania.

Nasuwa się odwieczne pytanie, co było lepsze, książka czy serial? Zwykle odpowiedzią jest proste i klasyczne: książka była lepsza. Ale nie tym razem. Nie dlatego, że serial był lepszy. Po prostu był inny. D&D (producenci) nie okaleczyli tej wspaniałej fabuły jak to często się zdarza, oni wzięli ją i mistrzowsko przedstawili wykorzystując to zupełnie inne w końcu medium, jakim jest telewizja. W tej sytuacji są rzeczy które książka robiła lepiej, ale są też takie, które lepiej zrobił serial. Po kolei więc.
Książka lepiej opisała główne postacie. Byliśmy w ich głowach, słyszeliśmy ich myśli, ich uczucia i motywacje. O wiele łatwiej było je zrozumieć i się do nich przywiązać. Również fabuła lepiej została przedstawiona w książce. Wszystkie jej zawiłości, smaczki i szczegóły, które po prostu nie zmieściły się w serialu. Było to widoczne zwłaszcza w przypadku wojny, którą twórcy znacząco uprościli. I wreszcie budowanie świata. Z oczywistych względów telewizja pokazała jedynie te elementy świata, które były niezbędne dla fabuły. Niemniej Westeros z książek sprawiało wrażenie o wiele większego i bardziej przemyślanego. Ostatecznie HBO nie wyjaśniło nawet dokładnie czym jest Gwardia Królewska, czy Maestrzy.
Serial tym czasem po pierwsze ożywił ten świat. Kostiumy, plany zdjęciowe, rekwizyty. Wszystko wykonane z niesamowitą dbałością o szczegóły. Po drugie wiele scen i sytuacji zyskało znacząco na dramatyzmie, kiedy ujrzeliśmy je na ekranie w wykonaniu świetnych aktorów. A jak przy aktorach jesteśmy. O ile serial słabiej pokazywał nam wnętrze głównych postaci, o tyle czynił je bardziej realnymi, żywymi, dając im twarze. Ale przede wszystkim, dał on twarze i głosy bohaterom pobocznym. Postaciom które w książce znaliśmy tylko z punktu widzenia głównych bohaterów. Viserys, Bronn, król Robert, nawet strażnik więzienny Mord. Wszyscy oni zyskali niesamowicie w moich oczach. Naprawdę nie sposób mi się nie zachwycać nad tym elementem serialu, kiedy nagle średnio interesująca w książkach postać Oshy, za sprawą Natalii Teny, staje się kimś na kogo pojawienie się na ekranie czekam z niecierpliwością. Prawdziwa magia.

 A jak jesteśmy przy postaciach (bo to one są dla mnie istotą tej serii, i w jeszcze większym stopniu, tego serialu), to może zacznę od piątki moich ulubieńców, więc po kolei:
Tyrion, mój zdecydowany numer jeden. Cyniczny karzeł który cały czas ląduje w tarapatach, z których wygrzebuje się używając inteligencji i uroku osobistego. Równocześnie mający też swoją mroczną stronę. Dla mnie historia Tyriona opowiada o włażeniu pod górę, kiedy wszyscy dookoła miotają w ciebie gównem i Peter Dinklage uchwycił tą postać w 100% i chyba nie będę się nad tym dłużej rozwodził.
Arya. No cóż, chyba wszyscy ją uwielbiam. To taki uroczy urwis, uczy się szermierki, ściga koty, zabija chłopców stajennych. Czego tu nie lubić :D . O umiejętnościach Maisie Williams (jak i pozostałych dzieciaków) nie będę się nawet rozwodził, bo już dosyć o tym powiedziano.
Kolejne trzy postacie są dla mnie razem na trzecim miejscu. Więc, Daenerys... ahh, Emilia Clarke, ta kobieta to chyba największe odkrycie tego serialu (a przy tylu świetnych młodych aktorów, o ten tytuł niełatwo). To jak przeszła od wystraszonej dziewczynki do silnej kobiety. I jak sexy potrafiła wyglądać jedząc serce. Coś niesamowitego.
Jon. Wątek Jona jest o tyle ciekawy, że on sam wybrał swoją drogę. Tyrion nie może urosnąć, Bran nie zacznie sam chodzić, a Sansa nie wyjdzie sama z pałacu, kiedy tylko zechce. Oni wszyscy zostali wepchnięci na tą ścieżkę. Ale Jon wybrał własną drogę sam i regularnie ma okazję z niej zejść. Tak naprawdę to jest istota tej postaci, walka o to, by pozostać na wybranej przez siebie ścieżce. Po powiedzeniu tego, muszę stwierdzić, że nie znoszę Jona w pierwszym tomie. Jego wątek jest tak niesamowicie nudny, a on sam tak cholernie EMOwaty, że to boli. I obawiam się, że Kit Harington nic tu nie zmienił. Świetnie odegrał swoją rolę, ale tak naprawdę dopiero w kolejnych sezonach zobaczymy, na co go stać (co ciekawe, Kit i Sean Bean grają główne role w nowym Silent Hill).
I wreszcie Jaime i w tym wypadku zostałem dosłownie zmieciony. To jedyna z moich ulubionych postaci, która w tej wersji jest absolutnie, nieporównywalnie lepsza. Od "Rzeczy które robię z miłości" po "Nie ma ludzi takich jak ja", Nikolaj Coster-Waldau wziął każdy świetny tekst Królobójcy i uczynił go jeszcze lepszym.
Pozostałe postacie, które naprawdę zaskoczyły mnie w serialu, tym jak ciekawe się stały to zdecydowanie Robert, Drogo, Osha, Shae (wielu ludzi wkurza się, że przedstawiono ją zupełnie inaczej niż w książkach, gdzie była bliższa osobowością Ros, ale dla mnie to zdecydowana zmiana na lepsze, w książkach była denerwująca, w serialu jest intrygująca), Stara Nania (aktorka niestety już zmarła), Mord (No gold! Fuck off! mam szczerą nadzieję, że ten facet wróci), Viserys (w tej wersji naprawdę udało mi się wykrzesać jakiś cień współczucia dla niego). 
No i dwie postacie które już uwielbiałem, ale były JESZCZE lepsze czyli Bronn i Syrio (Just so).
I Cat była znacząco mniej denerwująca, co też jest czymś :P .
Rany, naprawdę wymienienie wszystkich świetnych postaci wymagałoby wymienienia wszystkich postaci. Więc jeszcze wspomnę Sama, który w wersji bardziej komediowej był znacząco sympatyczniejszy.

Moją ulubioną sceną w serialu zdecydowanie jest egzekucja, ale na drugim miejscu dałbym chyba pierwszą lekcję Wodnego Tańca, było w tej scenie coś magicznego.A co wy myślicie?

Mógłbym mówić jeszcze o muzyce, kostiumach i scenografii, ale po co. Wszyscy to widzieliśmy i słyszeliśmy. Więc po tym wszystkim, muszę jeszcze zadać pytanie: Czy to najlepszy serial jaki widziałem?... i odpowiedź brzmi - nie. GoT jest wysoko, ale palma pierwszeństwa nadal należy u mnie do The Wire. Choć tamten serial potrzebował 4 sezonów, by wdrapać się na tą pozycję, więc GoT ma czas. Czy był chociaż najlepszym pierwszym sezonem? Też nie, tu chyba już zawsze wygrywać będzie u mnie Lost (mimo wszystkiego, co zrobiono z tym serialem później, pierwszy sezon był po prostu genialny). Nawet opening bardziej mi się podoba w True Blood.
Jednak we wszystkich tych kategoriach, Gra o Tron jest w ścisłej czołówce, a to nie zdarza się często i kto wie, być może za kilka lat, po kilku kolejnych sezonach, spojrzę wstecz i powiem, że oto jest najlepszy serial jaki widziałem, tak jak robię to z książkami, po przeczytaniu 4 tomów.

Co teraz? No cóż, za dwa tygodnie wychodzi A Dance with Dragons (już zamówiłem swój egzemplarz). Za miesiąc zaczną się zdjęcia do drugiego sezonu. Już zaczęły pojawiać się pierwsze newsy o castingach do ról nowych postaci (Natalie Dormer zagra Margaery Tyrell, siostrę Rycerza Kwiatów), a co za tym idzie pierwsze kontrowersje i spory między fanami. Potem przyjdzie czas na raporty z planu, plotki, pierwsze zdjęcia i filmiki, a wreszcie w kwietniu przyszłego roku drugi sezon. To daleko, ale pierwszy sezon wydawał się jeszcze bardziej odległy (że nie wspomnę o ADWD), a tym razem przynajmniej mamy pewność, że ZDECYDOWANIE jest na co czekać. W między czasie pewnie jeszcze kilka razy obejrzę pierwszy sezon :P . A puki co, trzeba czekać. WINTER IS COMING!

środa, 22 czerwca 2011

Game of Thrones, odc. 10: Fire and Blood

I oto pierwszy sezon Gry o Tron dotarł do końca. Dziesięć tygodni minęło zdecydowanie za szybko. Dziewiąty odcinek był dla mnie mimo wszystko najlepszy, co nie zmienia faktu, że tu mieliśmy naprawdę silny finał. Później w tygodniu pewnie podsumuję cały pierwszy sezon i moje przemyślenia na temat całości, a tymczasem, odcinek 10:
Więc, tradycyjnie zacznę od tych złych rzeczy, tych które mi się nie podobały, które wybiły mnie z rytmu i zepsuły mi zabawę... hmm... yyy... ykhm... więc... Dany zachowała włosy... taa, naprawdę nie mam nic lepszego, po prostu pokochałem każdą scenę tego odcinka. Perfekcja. Poprzedni odcinek robił mocniejsze wrażenie, ale ten był świetnie zrobiony.
Odcinek zaczął się od reakcji postaci na śmierć Neda, by później przejść do zamknięć poszczególnych wątków, a raczej otwierania ich na kolejny sezon. Więc, idąc geograficznie:
Scena z Branem w kryptach była przyzwoita, choć trochę zastanawia mnie całkowity brak wątku trzeciego oka i gadającego kruka. Najwyraźniej ten wątek pojawi się dopiero w drugim sezonie, więc na razie, nic tu nie ma.
Mur, czyli wreszcie doszliśmy do konkretów. Scena z towarzyszami Jona i przysięgą była fajna, ale scena z wyjazdem Nocnej Straży, PATOS! (to słowo pojawi się jeszcze kilka razy w tym tekście, ale należy pamiętać, że to był DOBRY patos). Wątek tego co dzieje się za Murem przez cały sezon gdzieś się przewijał, ale był zdecydowanie w tle. Najpierw Jon musiał dojrzeć do swojej roli i podjąć decyzję. Teraz wreszcie jest gotów, by ruszyć w podróż i stawić czoła... no cóż, wszystkiemu co się tam znajduje.
Tymczasem Robb zostaje Królem Północy! Wojna domowa to w sumie świetny moment na separatyzm, zwłaszcza, jeśli się tą wojnę wygrywa. Niemniej to jasno pokazuje, że królestwo się rozpada. Co więcej dowiadujemy się o KRÓLU Renlym i królu Stannisie. Co razem z królem Joffreyem i królem Robbem daje nam już czterech królów. Czy ktoś wspominał, że drugi tom nosi tytuł Starcie Królów? Ciekawe o co z tym chodzi :P I przy okazji PATOS! Zwłaszcza, kiedy Theon rzucił: Mój miecz jest twój.
I rozmowa Cat z Jaimem. Świetna. W drugim tomie książki był ten genialny dialog między tymi postaciami, trwający prawie cały rozdział. To chyba mój ulubiony rozdział z tego tomu i bałem się, że większa część tej rozmowy wyleci. No cóż, najwyraźniej twórcy serialu postanowili pociąć tą rozmowę i zrobić z niej kilka scen na przestrzeni pierwszych dwóch rozdziałów. Jestem całkowicie za. I tekst: Nie ma ludzi takich jak ja. Naprawdę Coster-Waldau bierze wszystkie świetne teksty tej postaci i czyni je jeszcze lepszymi, niż były w mojej wyobraźni. I jedno trzeba przyznać Jaimemu, jest prawdziwie szczery.
A po drugiej stronie barykady, Lannisterowie przegrywają wojnę. Podoba mi się, że Tywin tak ostro zareagował na pochwycenie Jaimego, podczas gdy wojnę o Tyriona zaczął tylko dla zasady. To pokazuje, kto jest ulubieńcem tatusia. I tak Tyrion został nowym Namiestnikem. Pojedzie teraz do stolicy zrobić tam porządek... Pamiętam jak pewna postać w pierwszym odcinku dostała podobne zadanie... Oby Tyrionowi poszło lepiej ;P . Na jego korzyść przemawia zdecydowanie fakt, że zamiast Jorego i żołnierzy z północy, Tyrion ma Bronna i hordę dzikusów. Znaczące braki w poczuciu honoru i ogólnie pojętej moralności połączone ze szczerym sprytem, również pewnie mogą pomóc. I Tyrion zabiera dziwkę i dobrze, w książkach nie przepadałem za Shae ale Sibel Kekilli jest urocza w tej roli.
I wreszcie stolica. Oczywiście zostawiam Dany na koniec, bo to był wieki finał, niemniej sceny w Królewskiej Przystani najbardziej mi się podobały. Więc nasz ulubiony król wydaje sprawiedliwe sądy... trzeba przyznać, że mimo tworzenia większości postaci w sposób wielowarstwowy, George świetnie rozumie, że w takiej historii potrzebne są też postacie, które czytelnik\widz będzie po prostu nienawidził. I Joffrey był dla mnie chyba najbardziej znienawidzoną postacią o jakiej czytałem, kocham go nienawidzić w książce. I Jack Gleesone doskonale uchwycił tą postać. Jest ZŁY! Ale przynajmniej Sansa w scenie z głowami wreszcie ożyła. I Ogar pokazał, że nie jest tak oczywistą postacią, jak się wydawało.
A teraz chyba jedyna scena, która naprawdę mnie w tym odcinku zaskoczyła. GM Pycelle i jego gimnastyka. Początkowo zastanawiałem się, o co chodzi w tej scenie. Myślałem, że powie coś ważnego. Ale nie, on po prostu bredził głupoty. Pycelle w serialu ogólnie jest o wiele bardziej zdziadziały, niż był w książkach. Więc starzec bredzi podczas gdy najpopularniejsza dziwka w Westeros myje się w tle. A potem Ros wychodzi i BUM! Nagle starcza demencja ustępuje jak ręką odjął. Dziadek podskakuje, skacze, żwawo się ubiera, podchodzi do drzwi i... garbi się i wchodzi w rolę słabego starca. Ten facet nie przetrwał w stolicy tak długo, będąc słabym głupcem. W tym mieście wszyscy grają. A jak jesteśmy przy grze:
Littlefinger i Pająk. Uwielbiam ich potyczki słowne. I to, co ta scena reprezentuje. Gra się toczy, dynastie upadają, królowie ginął, wielcy lordowie tracą głowy, armie zderzają się w bitwach, wojny są wygrywane i przegrywane... a ci dwaj trwają. To słowa które padają w ich rozmowie: - Więc oto stoimy, we wzajemnym podziwie i szacunku. - Odgrywając nasze role. - Służąc nowemu królowi. To ciekawe, że wszyscy ci potężni lordowie, gracze w tej grze o tron patrzą na tych doradców z góry. Uważają ich za pionki. Petyr i Varys nie mają tytułów, władzy, armii czy pieniędzy. Nie mają żadnych atutów w tej grze. A mimo to: Podziwiam cię. Stwierdza Littlefinger. A ja podziwiam ciebie, lordzie Baelish. Odpowiada Varys. I dla obydwu tych postaci, jest to pierwszy raz w tym serialu, kiedy naprawdę jestem skłonny uwierzyć w szczerość ich słów. Oni naprawdę uważają za godnych przeciwników tylko siebie nawzajem. Nie lordów i królów. Tamci mogą grać w swoją grę, ale to ci dwaj trwają i grają naprawdę, od lat. Ani Ned, ani Cersei nie są dla nich godnymi przeciwnikami, czy będzie takim Tyrion... zobaczymy.
Tymczasem Arya, znaczy Ary jedzie na Mur z bandą wyrzutków i bękartem króla. Kilkaset mil pustkowia i linia frontu... jestem pewien, że to będzie spokojna i miła podróż. No i jest klatka, a w klatce... ci goście naprawdę nie byli tak straszni i odrażający jak ich sobie wyobrażałem. I Rorge miał nos (zgaduję, że to był Rorge, bo trzecia osoba w tej klatce nie została jeszcze obsadzona, więc zakładam, że to facet w worku na głowie), tylko dostał na nim bliznę. Choć to ciekawe, bo pokazuje jak HBO podchodzi do amputacji nosa i jak to może wyglądać, dla innych postaci tracących w przyszłości tą część fizjologi (mrugnięcie do tych, którzy wiedzą o czym mówię).
I wreszcie Dany. W szokujący sposób, magia krwi nie skończyła się dobrze. Kto mógłby się tego spodziewać. Niemniej, czy ktoś zwrócił uwagę, że odcinek temu, mówiąc o cenie za życie Drogo, Mirri Maz Duur patrzyła na brzuch Dany. Swoją drogą, motywacja wiedźmy jest ciekawa. Oczywiście, uwielbiamy Dany i Drogo, więc Mirri jest zła. Ale z drugiej strony, to co zrobiła, zapewne ocaliło setki niewinnych ludzi, którzy staliby się ofiarami barbarzyńców Drogo i jego syna. Jak często w tej historii, sprawa nie jest oczywista. Gdybyśmy widzieli tą sytuację z punktu widzenia wiedźmy, pewnie cieszylibyśmy się, że dorwała tego złego tyrana i zabiła przepowiedzianego księcia ciemności.
No cóż, śmierć Drogo w serialu była mocniejsza, niż w książce. Cała te scena, świetna. To naprawdę niesamowite, jak ostatecznie stało się to najbardziej romantycznym związkiem serialu. I ogólnie jednym z bardziej romantycznych związków jakie ostatnio widziałem w serialach.
I wreszcie ostatnia scena PATOS I SMOKI! Jak lepiej można zakończyć sezon? Zwłaszcza, że to świetnie wyglądające smoki. I po raz kolejny, Drogo musiał umrzeć. Teraz, nie ma już nikogo nad Dany. Jej przemiana jest kompletna. Od zastraszonej dziewczynki pod kontrolą brata, poprzez władczynię u boku męża, wreszcie do silnej królowej, władającej własnym ludem (bandą niewolników, ale jednak ludem).
I oto koniec, każda z tych postaci dotarła do jakiegoś punktu. Zakończyła pewien etap i stanęła przed nowymi wyzwaniami. Ruszyła w dalszą drogę. Część bohaterów zginęła i w ich miejsce pojawią się nowi. Królestwo weszło w okres wojny. Przed nami nowe wyzwania, nowe zwroty akcji i kolejne zakręty. Zwłaszcza teraz, kiedy już wiemy, że HBO naprawdę robi to dobrze. No cóż, jeszcze jakieś 9 miesięcy.

wtorek, 14 czerwca 2011

Game of Thrones, odc. 9: Baelor

I oto kolejny odcinek za nami. Gdybym miał to pisać zaraz po tym jak skończyłem oglądać, ten tekst ograniczyłby się do jednego słowa:

WOW!

Głównie dlatego, że ostatnia scena była tak mocna, że całkowicie wypłukała z mojego umysłu wszystko, co było przed nią. Niemniej teraz odczekałem chwilę, obejrzałem jeszcze raz, poukładałem sobie wszystko w głowie i... nadal chciałbym poświęcić cały ten tekst śmierci Neda. Ale powstrzymam się i najpierw krótko o tym, co było przed nią. A potem podzielę się moimi przemyśleniami na temat samej sceny, jak i pytanie, na które od wczoraj regularnie się natykam: "Jak można zabić głównego bohatera przed końcem pierwszego sezonu?" (lub w przypadku książki, prawie 100 stron przed końcem pierwszego tomu).

Ale na początek, coś na rozjaśnienie humoru, czyli gdyby kat królewski mógł mówić:
– Whose sword is this?
– Ned's.
– Who's Ned?
– Ned's dead, baby, Ned's dead.

 (muzyczka z Pulp Fiction w tle)

Myślałem, że jestem strasznie zabawny, ale szybkie przejrzenie internetu ujawniło, że co najmniej kilkanaście osób wpadło na ten żart przede mną. A teraz odnośnie reszty odcinka, zacznę chyba znów od czepialstwa: Więc w tym odcinku były dwie bitwy z których zobaczyliśmy... zero! Do tego przebieg tej wojny został przez twórców serialu mocno uproszczony. I wycięto kilka z moich ulubionych tekstów lorda Freya. W dwóch pierwszych wypadkach rozumiem, że nie ma miejsca ani kasy na wielkie sceny batalistyczne, a tłumaczenie zawiłości strategii Robba i Tywina w serialu byłoby raczej nudnawe i niezrozumiałe dla większości widzów. No i sam faktycznie wolę Tyriona grającego w pijackie gry niż walczącego w bitwie, niemniej jednak, pewien niedosyt pozostał. Przynajmniej bitwy w drugim sezonie raczej już na pewno nie da się wyciąć (spoiler, w drugim sezonie będzie jakaś bitwa).

Teraz, po kolei: Mur... więc Jon dostał miecz, a ślepy starzec okazał się Targaryanem (to drugie było naprawdę świetnie zagrane). Czyli ogólnie, nic nowego. Jon jest w piątce moich ulubionych postaci, ale moja sympatia do niego naprawdę wynika z wydarzeń kolejnych tomów. W pierwszym jest raczej nudnawy.
Tym czasem Khal Drogo w ciągu tygodnia przeszedł od wyrywania ludziom języków przez gardło, do spadanie ze swojego konia. A Dany nagle jest w widocznej ciąży, mimo, że w ostatnim odcinku miała prawie płaski brzuch (ci Targaryanie mają naprawdę dobre geny). To się nazywa duże tempo akcji. Niemniej wreszcie zobaczyliśmy Joraha w akcji (zbroja to naprawdę przydatna rzecz) i do tego te dziwaczne odgłosy z namiotu. Naprawdę dobrze zrobili tu clifhanger.
Cat spotyka naszego ulubionego lorda Freya i jego rodzinę (sarkazm), facet był odpowiednio obleśny, wstrętny i cyniczny a jego zamek wyglądał świetnie (zauważyliście, że pojawił się też na mapie w openingu?). Choć miałem nadzieję chociaż na tekst o tym, że Walder Frey jest jedynym Lordem w Siedmiu Królestwach, zdolnym wystawić całą armię zrodzoną z jego lędźwi. Tak czy inaczej Robb po raz kolejny pokazał, że potrafi być przywódcą i podejmować trudne decyzje, zarówno militarne jak i osobiste. A wypuszczenie szpiega w ostatnim odcinku było podstępem. No i co najważniejsze, udało mu się schwytać Królobójce. Wreszcie jakiś sukces dla Starków.
A tymczasem po drugiej stronie barykady Tyrion dostaje nową zabawkę. Jak to jest, że Tyrion przyciąga wszystkie najfajniejsze postacie. Bronn, Shaga który jak się dowiedzieliśmy, lubi topory i wreszcie Shae, cyniczna dziwka, która naprawdę potrafi sprowadzić Tyriona do parteru (dwuznaczność tej gry słów nie jest przypadkowa). Ich gra pijacka była po prostu świetna. Bronn w każdej kolejnej scenie jest coraz bardziej lepszy niż w książkach ("coraz bardziej lepszy" taaa, komu potrzebna jest gramatyka). I wreszcie tragiczna historia małżeństwa Tyriona. Świetnie przedstawiona. I jeszcze wspomną o żarciku dla fanów. Tekst o tym, że Tyrion nie ma giermka. Otóż w książce miał i naprawdę lubiłem tą postać... mam nadzieję, że Pod pojawi się w kolejnym sezonie.

I wreszcie egzekucja. Wiedziałem co nadchodzi, ale to nic, bo w książkach też wiedziałem. Miałem pecha zaspoilerować sobie zarówno śmierć Neda jak i pewną imprezę z późniejszych tomów, zanim jeszcze w ogóle sięgnąłem po książki (damn you internet!). Więc z dwóch przedstawień tej sceny, z których żadna nie była dla mnie niespodzianką, ta było ZDECYDOWANIE mocniejsze. Widzieć to na ekranie, te wszystkie emocje, atmosfera, muzyka... cudo. Najlepsza scena w serialu, ogólnie jedna z najlepszych scen śmierci w dziejach.
W kwestii wyjaśnienia, Baelor to imię króla, pod pomnikiem którego stała Arya, jak i któremu poświęcony jest Wielki Sept (taka katedra) przed którym doszło do egzekucji. A ten facet ubrany na czarno, który złapał Aryę, to Yoren. Członek Nocnej Straży, który przywiózł Nedowi wiadomość o porwaniu Tyriona przez Cat. I zwróćcie uwagę na reakcje ludzi na podium. Najwięksi manipulatorzy stolicy, Cersei i Varys, całkowicie zaskoczeni. Nasz mały potworek okazał się o wiele trudniejszym do kontrolowania, niż wszyscy myśleli. Co ciekawe, nie widzieliśmy reakcji Littlefingera. Nie wiem, czy to coś oznacza, ale mam już odruch podejrzewania go o wszystko.
A teraz garść przemyśleń. George Martin pytany o to, stwierdził, że chce mieć powieść, gdzie czytelnik będzie naprawdę czuł emocje i bał się o losy swoich ulubionych postaci. Wiele innych seriali i książek twierdzi, że u niech tak jest. Twórcy Lost kiedyś twierdzili, że u nich nikt nie jest bezpieczny, ale bądźmy szczerzy, wszyscy wiedzieliśmy, że Jack nie zginie, przecież jest głównym bohaterem. Tak naprawdę jest tylko jeden sposób, by odebrać widzom tą pewność i poczucie bezpieczeństwa... zabić głównego bohatera. Tego jednego faceta, o którym wszyscy wiedzą, że jest bezpieczny. I nagle, naprawdę, nikt nie jest bezpieczny. Jeśli mogli zabić Neda, to mogą każdego. Ostatecznie mówimy tu o postaci Seana Beana. Ten gość był na wszystkich plakatach, banerach, zdjęciach. Jest nawet na okładce książki. Jego głos oznajmiający "Winter is Coming" był w pierwszym trailerze, na samym początku. Jego zdjęcie w kostiumie, było pierwszym ujawnionym elementem tego serialu. Cała kampania reklamowa opierała się na nim. CIACH! Już nie. To cholernie ryzykowny i bezprecedensowy ruch dla HBO, nawet bardziej niż dla książki. Już teraz internet roi się od emocjonalnych deklaracji ludzi, którzy twierdzą, że na tym kończą oglądanie serialu (większość raczej wróci, po wygaśnięciu emocji). Tylko spójrzcie na to:

They killed his nigger Ned!

Ale zabawna prawda jest taka, że twórcy wcale nie zabili głównego bohatera. Jedynie okłamali nas odnośnie tego, kto jest głównym bohaterem. I o ile Neda można uznać, za bohatera Gry o Tron, o tyle zdecydowanie nie jest on bohaterem Pieśni Lodu i Ognia (oryginalny tytuł całej serii). Niektórzy twierdzili, że Ned jest trochę jak Obi-Wan Kenobi, ale według mnie jest raczej jak Qui-Gon Jin, jeśli już mamy porównywać do Gwiezdnych Wojen. Stary mistrz, nauczycieli i poniekąd główny bohater Mrocznego Widma, który na końcu pierwszego epizodu musi umrzeć, by zrobić na środku sceny miejsce dla Obi-Wana i Anakina. I tak Ned po wprowadzeniu nas w tą historię musiał odejść, robiąc miejsce swoim dzieciom. I dlatego też, Ned zginął przed ostatnim odcinkiem, ponieważ finał musi nam pokazać świat po jego odejściu. Świat z nowymi bohaterami idącymi własną ścieżką. Można powiedzieć, że cały pierwszy sezon jest jedynie wprowadzeniem do tej historii, ale złożoność i ciągłość fabuły sprawia, że poniekąd cała ta historia jest jedynie wprowadzeniem do jej finału. Zaleta posiadania fabuły wymyślonej od początku do końca od razu, a nie z sezonu na sezon.
Jeśli zaś chodzi o samą scenę śmierci.  Najbardziej zabolało mnie w niej, że Ned się złamał. Ten jeden, jedyny raz poszedł na kompromis ze swoimi przekonaniami. Nie pozostał szlachetny do samego końca. Dla mnie to było w tym najbardziej okrutne. Ale również wiele mówi o samej serii. Eddar Stark był szlachetny, honorowy i zawsze postępował w zgodzie ze swoim sumieniem. W innych historiach fantasy, takie cechy zapewniają protagoniście zwycięstwo, jemu zapewniły bolesną porażkę.
Cóż jeszcze można rzec, Władca Pierścieni, Czas Patriotów, Czarna Śmierć, GoldenEye, Equlibrium, Gra o Tron... postacie grane przez Seana Beana naprawdę nie mają szczęścia.
Aha i zauważyliście miecz, którym odcięto Nedowi głowę? To był Lód, rodowy miecz Starków. Ten sam, którym w pierwszym odcinku Ned ściął głowę dezertera (GRRM uwielbia takie małe ironie).
Spoczywaj w spokoju Eddarze z rodu Starków, byłeś za dobry dla tego świata i tej gry. I będzie mi cię brakowało (zwłaszcza w wykonaniu Seana Beana). A teraz czas, by tą historię pociągnęli jej prawdziwi bohaterowie.
Za tydzień finał!


Jeszcze notka techniczna. W zeszły czwartek nie było nowego wpisu, w ten pewnie też nie będzie. Postaram się to nadrobić później, ale pewnie przed końcem czerwca będzie słabo z wpisami.

wtorek, 7 czerwca 2011

Game of Thrones, odc. 8: The Pointy End

I oto nadszedł kolejny odcinek. Czekałem na niego z niecierpliwością i ostatecznie poczułem lekki zawód. Nie chodzi o to, że był zły. Biorąc pod uwagę ile musieli w nim zmieścić, to płynność z jaką to wszystko idzie wydaje się wręcz niesamowita, zwłaszcza w porównaniu z pierwszymi dwoma odcinkami. Problem w tym, że ten odcinek zawierał dwie z moich ulubionych scen z książki i w wersji telewizyjnej niestety nie sprostały one moim wyobrażeniom. Chodzi oczywiście o ucieczkę Aryi i walkę Jona z zombie. W pierwszym przypadku mamy w prawdzie świetną sekwencję wodnego tańca Syrio, ale potem wszystko jakby się urywa. W książce Arya biega po całym zamku znajdując kolejne ciała. W panującym chaosie udaje się jej jednak opanować się i działać, tak jak nauczył ją Syrio ("Strach tnie głębiej niż miecz"). Aż dochodzi do spotkania z chłopcem stajennym i BUM! W książce ten moment jest bardzo podkreślony i ma poważne konsekwencje dla sposobu postrzegania przez Aryę świata i swojej sytuacji. W serialu cała scena niemal mi umknęła. Rach, ciach, bum i biegnie. Koniec. W drugiej sytuacji w książce George dał popis tworzenia nastroju grozy. Tu trochę tego nie czułem, po raz kolejny sytuacja rozegrała się zbyt szybko.
Nom, wyżaliłem się, teraz przejdźmy do tego, co dobre... czyli całej reszty (no dobra, scena z zombie nie była zła, jedynie nie tak zajebista jak powinna być). Po tym odcinku najmocniej zapadły mi w pamięć trzy postacie. Po pierwsze Tyrion i jego dzicy. Cała scena w namiocie Tywina była zrobiona świetnie, Bronn i jego odpowiedź na pytanie o ojca (facet punktuje z każdym odcinkiem), próby Tyriona dostania się do wina i wreszcie jego mina, kiedy okazało się, że ma ruszyć do boju razem z dzikusami. Ta postać ma po prostu talent do wpadania z deszczu pod rynnę. Swoją drogą, czy mi się zdaje, czy Tywin jest tak zimnym draniem, że jako jedynemu nie leci mu para z ust przy mówieniu w tej scenie? To znaczy widać parę kiedy kamera zwrócona jest na Tyriona, ale kiedy pokazuje zbliżenie na Tywina, nic. He's just so cool.
Drogo wreszcie dał czadu. Po przemowie w ostatnim tygodniu teraz sięgną po bardziej siłowe argumenty. I powiedziałbym, że to najlepsza scena walki w tym sezonie. Jasne Syrio pięknie rozwalał tych Lannisterów drewnianym mieczem, ale Drogo wyrwał facetowi język... PRZEZ GARDŁO! Jeśli Momoa w roli Conana będzie choć w połowie takim bad-assem to już nie martwię się o ten film. Swoją drogą, to z językiem było pomysłem samego aktora. Według scenariusza miał po prostu odrąbać przeciwnikowi głowę, ale Momoa uznał, że to zbyt proste dla jego postaci. Do tego jeszcze towarzyszący walce monolog i to końcowe "Już to zrobiłem". Piękne.
Niemniej postacią odcinka był dla mnie Robb. Młody Wilk wreszcie przyjął rolę do której się urodził. Sposób w jaki poradził sobie z Greatjonem, to jego stalowe spojrzenie. To ciekawe, bo w książkach zawsze uważałem, że to Jon jest najbardziej podobny do Neda spośród młodych Starków. Ale w serialu Ned jest większym twardzielem niż w książkach (nieuniknione, kiedy tą rolę gra Sean Bean), co za tym idzie Robb w tych scenach wydał mi się bardziej synem swojego ojca. Choć jego przemiana w przywódcę w tak krótkim czasie mogła wyjść w serialu trochę nierealistycznie. Tak czy inaczej, tekst "Tell Lord Tywin, winter is coming for him" zdecydowanie wygrywa palmę pierwszeństwa w tym odcinku. Nie pamiętam, czy był on w książce, czy to nowy tekst, choć odcinek napisał sam George Martin, więc chyba na jedno wychodzi. I od razu powiem, że Robb nie jest miłosiernym głupcem (co chyba najbardziej odróżnia go od Neda... z całym szacunkiem dla Neda).
Poza tym mieliśmy Sansę, której w tej wersji zrobiło mi się naprawdę żal, kiedy siedziała tam, mamiona przez trójkę największych manipulatorów w królestwie. Zwłaszcza, że w tej wersji Sansa była naprawdę niewinna. Mieliśmy całkiem fajną scenę z Varysem i Nedem i tą z Branem i Oshą w świętym gaju (ona naprawdę nie potrafi choć w jednej scenie nie powiedzieć czegoś niepokojącego... i mogłaby wreszcie umyć włosy :P ) i był tam też Hodor... hmm... nie, powstrzymam się od komentarza, bo wszystkie które przychodzą mi do głowy, mogłyby sugerować, że mam jakieś kompleksy, czy coś...
Wreszcie Barristan Selmy dorzucił się do zestawu bad assów w tym odcinku. Przez chwilę naprawdę miałem nadzieję, że faktycznie zarąbie resztę gwardzistów. Nie, żeby to było dla niego spore wyzwanie, ale za nimi stał jeszcze Ogar, a to byłaby walka którą chciałbym obejrzeć. Ostatecznie zakończenie wydawało się trochę słabe, w porównaniu z poprzednimi tygodniami, ale to nic, myślę, że dwa pozostałe odcinki będą miały wystarczająco dużo szokerów, by to nadrobić. Nadchodzi wojna (zima w sumie też) i ja osobiście nie mogę się już doczekać kolejnego odcinka.

czwartek, 2 czerwca 2011

Recenzja: Młody Samuraj, tom 1: Droga Wojownika

Ostatnio zabrałem się za lekturę książki Chrisa Bradforda, pod tytułem "Droga Wojownika". To pierwszy tom sagi "Młody Samuraj", opowiadającej o losach Jacka, młodego anglika szkolącego się na samuraja.
Akcja rozpoczyna się w roku 1611, kiedy okręt którym płynie dwunastoletni Jack  Fletcher rozbija się u wybrzeży Japonii. Cała załoga ginie z rąk (uwaga, uwaga) piratów ninja (!). Sam główny bohater zostaje ocalony przez mistrza walki dwoma mieczami, Masamoto Takeshiego. Następnie śledzimy losy Jacka, gdy próbuje on zrozumieć zawiłości kultury japońskiej i odnaleźć swoje miejsce w tym dziwnym, całkowicie obcym kraju.
Arcydzieło światowej literatury to to nie jest, ale w sumie nie musi być. Młody Samuraj to historia młodzieżowo przygodowa, więc bardziej liczy się tu, czy czyta się łatwo i przyjemnie. No cóż, zdecydowanie tak. Rozdziały są krótkie i mocno skoncentrowane na konkretnym wątku, czyta się je więc bardzo szybko. Spokojnie można przeczytać taki rozdział, kiedy ma się kilka minut wolnego (ja czytałem tą książkę w pracy). Styl nie jest powalający, momentami wręcz bywa toporny, ale czyta się dosyć łatwo. Fabuła jest prosta jak budowa cepa i nie sposób za nią nie nadążyć, choć w tej konwencji to zdecydowana zaleta. Postacie w większości zostały przez autora naszkicowane grubą kreską i wydają się dosyć jednowymiarowe. Źli są źli i niehonorowi. Dobrzy szlachetni i bohaterscy. Sam główny bohater bywa momentami denerwujący, ale ostatecznie byłem w stanie znaleźć dla niego sympatię.
Jeśli chodzi o samą fabułę, ja czytając miałem mocne skojarzenia z Harrym Potterem w wersji samurajskiej. Młody chłopiec trafia do nieznanego sobie świata, gdzie uczy się w szkole, o wiele ciekawszej niż te, do których my chodzimy. Nauczyciele są potężnymi wojownikami i jeden z nich nie znosi głównego bohatera i utrudnia mu życie na każdym kroku, z bohaterem łazi dwójka przyjaciół, którzy wszystko mu tłumaczą, do szkoły chodzi też arystokratyczny dupek patrzący na wszystkich z góry i rywalizujący z Jackiem (i nawet ma wielkiego, głupawego przydupasa), a gdzieś w tle, potężny, zły ninja knuje spisek mający... no cóż, zrobić coś bardzo złego. I zgadnijcie kto stanie naszemu czarnemu charakterowi na drodze (podpowiem, że nie będą to doświadczeni, dorośli wojownicy).
Zdecydowanie tym, co ta książka robi dobrze, jest przedstawianie kultury feudalnej Japonii. I tu uproszczony styl tej historii działa świetnie. Rozdział po rozdziale, krok po kroku, autor przedstawia nam zawiłości etykiety i sposobu myślenia samurajskich wojowników. I robi to w sposób łatwy, przystępny i zrozumiały dla dwunastoletniego bohatera, więc raczej nikt nie powinien czuć się zagubiony (cały jeden rozdział poświęcony jest higienie i częstotliwości brania kąpieli). Co więcej, ja osobiście czułem w tej książce miłość autora do tematu. Chris Bradford samemu ćwiczy sztuki walk i wywiad z nim, znajdujący się na końcu książki, jasno pokazuje jego fascynację kulturą samurajską. Na końcu książki znajduje się też słownik pojęć japońskich, wskazówki odnośnie wymowy i opis technik używanych przez Jacka.
Ostatecznie sama fabuła, choć niezbyt odkrywcza i często przewidywalna, doskonale pasuje do młodzieżowo przygodowego stylu powieści i mi osobiście sprawiła wystarczająco dużo frajdy, by sięgnąć po kolejne tomy.

Autor: Chris Bradford
Tłumaczenie: Hanna Pasierska
Wydawca: Nasza Księgarnia
Data wydania: 2009
Liczba stron: 316
ISBN: 978-83-10-11631-4
Oprawa: miękka
Wymiary: 130 × 195 mm
Cena: 29,90 zł

Więcej o autorze i książce:
http://mlodysamuraj.pl/