I oto nadszedł kolejny odcinek. Czekałem na niego z niecierpliwością i ostatecznie poczułem lekki zawód. Nie chodzi o to, że był zły. Biorąc pod uwagę ile musieli w nim zmieścić, to płynność z jaką to wszystko idzie wydaje się wręcz niesamowita, zwłaszcza w porównaniu z pierwszymi dwoma odcinkami. Problem w tym, że ten odcinek zawierał dwie z moich ulubionych scen z książki i w wersji telewizyjnej niestety nie sprostały one moim wyobrażeniom. Chodzi oczywiście o ucieczkę Aryi i walkę Jona z zombie. W pierwszym przypadku mamy w prawdzie świetną sekwencję wodnego tańca Syrio, ale potem wszystko jakby się urywa. W książce Arya biega po całym zamku znajdując kolejne ciała. W panującym chaosie udaje się jej jednak opanować się i działać, tak jak nauczył ją Syrio ("Strach tnie głębiej niż miecz"). Aż dochodzi do spotkania z chłopcem stajennym i BUM! W książce ten moment jest bardzo podkreślony i ma poważne konsekwencje dla sposobu postrzegania przez Aryę świata i swojej sytuacji. W serialu cała scena niemal mi umknęła. Rach, ciach, bum i biegnie. Koniec. W drugiej sytuacji w książce George dał popis tworzenia nastroju grozy. Tu trochę tego nie czułem, po raz kolejny sytuacja rozegrała się zbyt szybko.
Nom, wyżaliłem się, teraz przejdźmy do tego, co dobre... czyli całej reszty (no dobra, scena z zombie nie była zła, jedynie nie tak zajebista jak powinna być). Po tym odcinku najmocniej zapadły mi w pamięć trzy postacie. Po pierwsze Tyrion i jego dzicy. Cała scena w namiocie Tywina była zrobiona świetnie, Bronn i jego odpowiedź na pytanie o ojca (facet punktuje z każdym odcinkiem), próby Tyriona dostania się do wina i wreszcie jego mina, kiedy okazało się, że ma ruszyć do boju razem z dzikusami. Ta postać ma po prostu talent do wpadania z deszczu pod rynnę. Swoją drogą, czy mi się zdaje, czy Tywin jest tak zimnym draniem, że jako jedynemu nie leci mu para z ust przy mówieniu w tej scenie? To znaczy widać parę kiedy kamera zwrócona jest na Tyriona, ale kiedy pokazuje zbliżenie na Tywina, nic. He's just so cool.
Drogo wreszcie dał czadu. Po przemowie w ostatnim tygodniu teraz sięgną po bardziej siłowe argumenty. I powiedziałbym, że to najlepsza scena walki w tym sezonie. Jasne Syrio pięknie rozwalał tych Lannisterów drewnianym mieczem, ale Drogo wyrwał facetowi język... PRZEZ GARDŁO! Jeśli Momoa w roli Conana będzie choć w połowie takim bad-assem to już nie martwię się o ten film. Swoją drogą, to z językiem było pomysłem samego aktora. Według scenariusza miał po prostu odrąbać przeciwnikowi głowę, ale Momoa uznał, że to zbyt proste dla jego postaci. Do tego jeszcze towarzyszący walce monolog i to końcowe "Już to zrobiłem". Piękne.
Niemniej postacią odcinka był dla mnie Robb. Młody Wilk wreszcie przyjął rolę do której się urodził. Sposób w jaki poradził sobie z Greatjonem, to jego stalowe spojrzenie. To ciekawe, bo w książkach zawsze uważałem, że to Jon jest najbardziej podobny do Neda spośród młodych Starków. Ale w serialu Ned jest większym twardzielem niż w książkach (nieuniknione, kiedy tą rolę gra Sean Bean), co za tym idzie Robb w tych scenach wydał mi się bardziej synem swojego ojca. Choć jego przemiana w przywódcę w tak krótkim czasie mogła wyjść w serialu trochę nierealistycznie. Tak czy inaczej, tekst "Tell Lord Tywin, winter is coming for him" zdecydowanie wygrywa palmę pierwszeństwa w tym odcinku. Nie pamiętam, czy był on w książce, czy to nowy tekst, choć odcinek napisał sam George Martin, więc chyba na jedno wychodzi. I od razu powiem, że Robb nie jest miłosiernym głupcem (co chyba najbardziej odróżnia go od Neda... z całym szacunkiem dla Neda).
Poza tym mieliśmy Sansę, której w tej wersji zrobiło mi się naprawdę żal, kiedy siedziała tam, mamiona przez trójkę największych manipulatorów w królestwie. Zwłaszcza, że w tej wersji Sansa była naprawdę niewinna. Mieliśmy całkiem fajną scenę z Varysem i Nedem i tą z Branem i Oshą w świętym gaju (ona naprawdę nie potrafi choć w jednej scenie nie powiedzieć czegoś niepokojącego... i mogłaby wreszcie umyć włosy :P ) i był tam też Hodor... hmm... nie, powstrzymam się od komentarza, bo wszystkie które przychodzą mi do głowy, mogłyby sugerować, że mam jakieś kompleksy, czy coś...
Wreszcie Barristan Selmy dorzucił się do zestawu bad assów w tym odcinku. Przez chwilę naprawdę miałem nadzieję, że faktycznie zarąbie resztę gwardzistów. Nie, żeby to było dla niego spore wyzwanie, ale za nimi stał jeszcze Ogar, a to byłaby walka którą chciałbym obejrzeć. Ostatecznie zakończenie wydawało się trochę słabe, w porównaniu z poprzednimi tygodniami, ale to nic, myślę, że dwa pozostałe odcinki będą miały wystarczająco dużo szokerów, by to nadrobić. Nadchodzi wojna (zima w sumie też) i ja osobiście nie mogę się już doczekać kolejnego odcinka.
a kim jest ten cały Hodor i czemu akurat w jedynej scenie gdzie się pojawia - w świętym gaju musiał prezentować ino swój zad i przyrodzenie? Martin ma w tym jakiś ukryty plan? ;)
OdpowiedzUsuńHodor jest przygłupim służącym, który potrafi mówić tylko jedno słowo "Hodor" (właściwie nie jest to jego imię, ale wszyscy go tak teraz określają). I nie jest to jedyna scena z nim, wcześniej pojawiał się w kilku scenach, głównie jako środek lokomocji dla Brana. A cel... no cóż ta scena służyła głównie jako comic relief. A samego Hodora jest więcej w dalszych sezonach, głównie dlatego, że jest on jedynym sposobem przemieszczania się po zamku dla Brana.
OdpowiedzUsuń