I oto kolejny odcinek za nami. Gdybym miał to pisać zaraz po tym jak skończyłem oglądać, ten tekst ograniczyłby się do jednego słowa:
WOW!
Głównie dlatego, że ostatnia scena była tak mocna, że całkowicie wypłukała z mojego umysłu wszystko, co było przed nią. Niemniej teraz odczekałem chwilę, obejrzałem jeszcze raz, poukładałem sobie wszystko w głowie i... nadal chciałbym poświęcić cały ten tekst śmierci Neda. Ale powstrzymam się i najpierw krótko o tym, co było przed nią. A potem podzielę się moimi przemyśleniami na temat samej sceny, jak i pytanie, na które od wczoraj regularnie się natykam: "Jak można zabić głównego bohatera przed końcem pierwszego sezonu?" (lub w przypadku książki, prawie 100 stron przed końcem pierwszego tomu).
Ale na początek, coś na rozjaśnienie humoru, czyli gdyby kat królewski mógł mówić:
– Whose sword is this?
– Ned's.
– Who's Ned?
– Ned's dead, baby, Ned's dead.
(muzyczka z Pulp Fiction w tle)
Myślałem, że jestem strasznie zabawny, ale szybkie przejrzenie internetu ujawniło, że co najmniej kilkanaście osób wpadło na ten żart przede mną. A teraz odnośnie reszty odcinka, zacznę chyba znów od czepialstwa: Więc w tym odcinku były dwie bitwy z których zobaczyliśmy... zero! Do tego przebieg tej wojny został przez twórców serialu mocno uproszczony. I wycięto kilka z moich ulubionych tekstów lorda Freya. W dwóch pierwszych wypadkach rozumiem, że nie ma miejsca ani kasy na wielkie sceny batalistyczne, a tłumaczenie zawiłości strategii Robba i Tywina w serialu byłoby raczej nudnawe i niezrozumiałe dla większości widzów. No i sam faktycznie wolę Tyriona grającego w pijackie gry niż walczącego w bitwie, niemniej jednak, pewien niedosyt pozostał. Przynajmniej bitwy w drugim sezonie raczej już na pewno nie da się wyciąć (spoiler, w drugim sezonie będzie jakaś bitwa).
Teraz, po kolei: Mur... więc Jon dostał miecz, a ślepy starzec okazał się Targaryanem (to drugie było naprawdę świetnie zagrane). Czyli ogólnie, nic nowego. Jon jest w piątce moich ulubionych postaci, ale moja sympatia do niego naprawdę wynika z wydarzeń kolejnych tomów. W pierwszym jest raczej nudnawy.
Tym czasem Khal Drogo w ciągu tygodnia przeszedł od wyrywania ludziom języków przez gardło, do spadanie ze swojego konia. A Dany nagle jest w widocznej ciąży, mimo, że w ostatnim odcinku miała prawie płaski brzuch (ci Targaryanie mają naprawdę dobre geny). To się nazywa duże tempo akcji. Niemniej wreszcie zobaczyliśmy Joraha w akcji (zbroja to naprawdę przydatna rzecz) i do tego te dziwaczne odgłosy z namiotu. Naprawdę dobrze zrobili tu clifhanger.
Cat spotyka naszego ulubionego lorda Freya i jego rodzinę (sarkazm), facet był odpowiednio obleśny, wstrętny i cyniczny a jego zamek wyglądał świetnie (zauważyliście, że pojawił się też na mapie w openingu?). Choć miałem nadzieję chociaż na tekst o tym, że Walder Frey jest jedynym Lordem w Siedmiu Królestwach, zdolnym wystawić całą armię zrodzoną z jego lędźwi. Tak czy inaczej Robb po raz kolejny pokazał, że potrafi być przywódcą i podejmować trudne decyzje, zarówno militarne jak i osobiste. A wypuszczenie szpiega w ostatnim odcinku było podstępem. No i co najważniejsze, udało mu się schwytać Królobójce. Wreszcie jakiś sukces dla Starków.
A tymczasem po drugiej stronie barykady Tyrion dostaje nową zabawkę. Jak to jest, że Tyrion przyciąga wszystkie najfajniejsze postacie. Bronn, Shaga który jak się dowiedzieliśmy, lubi topory i wreszcie Shae, cyniczna dziwka, która naprawdę potrafi sprowadzić Tyriona do parteru (dwuznaczność tej gry słów nie jest przypadkowa). Ich gra pijacka była po prostu świetna. Bronn w każdej kolejnej scenie jest coraz bardziej lepszy niż w książkach ("coraz bardziej lepszy" taaa, komu potrzebna jest gramatyka). I wreszcie tragiczna historia małżeństwa Tyriona. Świetnie przedstawiona. I jeszcze wspomną o żarciku dla fanów. Tekst o tym, że Tyrion nie ma giermka. Otóż w książce miał i naprawdę lubiłem tą postać... mam nadzieję, że Pod pojawi się w kolejnym sezonie.
I wreszcie egzekucja. Wiedziałem co nadchodzi, ale to nic, bo w książkach też wiedziałem. Miałem pecha zaspoilerować sobie zarówno śmierć Neda jak i pewną imprezę z późniejszych tomów, zanim jeszcze w ogóle sięgnąłem po książki (damn you internet!). Więc z dwóch przedstawień tej sceny, z których żadna nie była dla mnie niespodzianką, ta było ZDECYDOWANIE mocniejsze. Widzieć to na ekranie, te wszystkie emocje, atmosfera, muzyka... cudo. Najlepsza scena w serialu, ogólnie jedna z najlepszych scen śmierci w dziejach.
W kwestii wyjaśnienia, Baelor to imię króla, pod pomnikiem którego stała Arya, jak i któremu poświęcony jest Wielki Sept (taka katedra) przed którym doszło do egzekucji. A ten facet ubrany na czarno, który złapał Aryę, to Yoren. Członek Nocnej Straży, który przywiózł Nedowi wiadomość o porwaniu Tyriona przez Cat. I zwróćcie uwagę na reakcje ludzi na podium. Najwięksi manipulatorzy stolicy, Cersei i Varys, całkowicie zaskoczeni. Nasz mały potworek okazał się o wiele trudniejszym do kontrolowania, niż wszyscy myśleli. Co ciekawe, nie widzieliśmy reakcji Littlefingera. Nie wiem, czy to coś oznacza, ale mam już odruch podejrzewania go o wszystko.
A teraz garść przemyśleń. George Martin pytany o to, stwierdził, że chce mieć powieść, gdzie czytelnik będzie naprawdę czuł emocje i bał się o losy swoich ulubionych postaci. Wiele innych seriali i książek twierdzi, że u niech tak jest. Twórcy Lost kiedyś twierdzili, że u nich nikt nie jest bezpieczny, ale bądźmy szczerzy, wszyscy wiedzieliśmy, że Jack nie zginie, przecież jest głównym bohaterem. Tak naprawdę jest tylko jeden sposób, by odebrać widzom tą pewność i poczucie bezpieczeństwa... zabić głównego bohatera. Tego jednego faceta, o którym wszyscy wiedzą, że jest bezpieczny. I nagle, naprawdę, nikt nie jest bezpieczny. Jeśli mogli zabić Neda, to mogą każdego. Ostatecznie mówimy tu o postaci Seana Beana. Ten gość był na wszystkich plakatach, banerach, zdjęciach. Jest nawet na okładce książki. Jego głos oznajmiający "Winter is Coming" był w pierwszym trailerze, na samym początku. Jego zdjęcie w kostiumie, było pierwszym ujawnionym elementem tego serialu. Cała kampania reklamowa opierała się na nim. CIACH! Już nie. To cholernie ryzykowny i bezprecedensowy ruch dla HBO, nawet bardziej niż dla książki. Już teraz internet roi się od emocjonalnych deklaracji ludzi, którzy twierdzą, że na tym kończą oglądanie serialu (większość raczej wróci, po wygaśnięciu emocji). Tylko spójrzcie na to:
They killed his nigger Ned!
Ale zabawna prawda jest taka, że twórcy wcale nie zabili głównego bohatera. Jedynie okłamali nas odnośnie tego, kto jest głównym bohaterem. I o ile Neda można uznać, za bohatera Gry o Tron, o tyle zdecydowanie nie jest on bohaterem Pieśni Lodu i Ognia (oryginalny tytuł całej serii). Niektórzy twierdzili, że Ned jest trochę jak Obi-Wan Kenobi, ale według mnie jest raczej jak Qui-Gon Jin, jeśli już mamy porównywać do Gwiezdnych Wojen. Stary mistrz, nauczycieli i poniekąd główny bohater Mrocznego Widma, który na końcu pierwszego epizodu musi umrzeć, by zrobić na środku sceny miejsce dla Obi-Wana i Anakina. I tak Ned po wprowadzeniu nas w tą historię musiał odejść, robiąc miejsce swoim dzieciom. I dlatego też, Ned zginął przed ostatnim odcinkiem, ponieważ finał musi nam pokazać świat po jego odejściu. Świat z nowymi bohaterami idącymi własną ścieżką. Można powiedzieć, że cały pierwszy sezon jest jedynie wprowadzeniem do tej historii, ale złożoność i ciągłość fabuły sprawia, że poniekąd cała ta historia jest jedynie wprowadzeniem do jej finału. Zaleta posiadania fabuły wymyślonej od początku do końca od razu, a nie z sezonu na sezon.
Jeśli zaś chodzi o samą scenę śmierci. Najbardziej zabolało mnie w niej, że Ned się złamał. Ten jeden, jedyny raz poszedł na kompromis ze swoimi przekonaniami. Nie pozostał szlachetny do samego końca. Dla mnie to było w tym najbardziej okrutne. Ale również wiele mówi o samej serii. Eddar Stark był szlachetny, honorowy i zawsze postępował w zgodzie ze swoim sumieniem. W innych historiach fantasy, takie cechy zapewniają protagoniście zwycięstwo, jemu zapewniły bolesną porażkę.
Cóż jeszcze można rzec, Władca Pierścieni, Czas Patriotów, Czarna Śmierć, GoldenEye, Equlibrium, Gra o Tron... postacie grane przez Seana Beana naprawdę nie mają szczęścia.
Aha i zauważyliście miecz, którym odcięto Nedowi głowę? To był Lód, rodowy miecz Starków. Ten sam, którym w pierwszym odcinku Ned ściął głowę dezertera (GRRM uwielbia takie małe ironie).
Spoczywaj w spokoju Eddarze z rodu Starków, byłeś za dobry dla tego świata i tej gry. I będzie mi cię brakowało (zwłaszcza w wykonaniu Seana Beana). A teraz czas, by tą historię pociągnęli jej prawdziwi bohaterowie.
Za tydzień finał!
Jeszcze notka techniczna. W zeszły czwartek nie było nowego wpisu, w ten pewnie też nie będzie. Postaram się to nadrobić później, ale pewnie przed końcem czerwca będzie słabo z wpisami.
Serial jest świetny. Lepiej się go ogląda niż czytało książkę, podobnie jak i Władcę pierścieni. Z chęcią obejżałbym jakąś bitwę ale rozumiem że z oszczędności jej nie pokazali. Lepiej tak niż miałaby wyjść taka żenada jak Wielki Turniej. Aktorzy są świetnie dobrani, scenografia bardzo przyjemna a na fabułę nie można narzekać, bo to przecież Martin :). Pozostaje tylko czekać kiedy HBO weźmie się za Koło Czasu albo Malazańską Księgę Poległych :)
OdpowiedzUsuńNa razie bierze się za Amerykańskich Bogów Gaimana.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o bitwy, tą z drugiego sezonu muszą już pokazać.
To co zwróciło moją uwage w tym odcinku ( nie, że cała reszta była mniej intereująca)to niesamowicie idealnie zagrana jest postać Catelyn. Momentami mam wrażenie, że jakby istniała w rzeczywistości Catelyn, to w porónaniu do tej odegranej - uznana byłaby za marną aktorkę. Mimo wszystko, i tak nie darzę ją za bardzo sympatią.
OdpowiedzUsuńCo do Neda... Zastanawiam się co bardziej wypadałaby powiedzieć nad jego mogiłą "Niech bogowie mają Go w opiece" czy "Idzie zima " :P
Catelyn zdecydowanie dużo zyskała na przeniesieniu na ekran. Jak dla mnie, w tej wersji była dużo sympatyczniejsza.
OdpowiedzUsuń