wtorek, 5 maja 2015

Game of Thrones, odc. 44: Sons of Harpy (5x04)

Mam wrażenie, że tytuł tego odcinka był trochę na wyrost, biorąc pod uwagę, że sami Synowie zajęli tylko ostatnich kilka minut. Niemniej od nich zacznę, bo dali nam niezłe przedstawienie. Z tymi wszystkimi zgonami wśród postaci, które nadal żyją w książkach, ta finałowa scena walki naprawdę trzymała w napięciu i wszystko wskazuje na to, że doprowadziła do kolejnej śmierci. Przy tej okazji nie sposób nie wspomnieć, jak świetne są maski Synów Harpii. Chyba jeszcze o tym nie pisałem, ale zwłaszcza w tej walce tworzyły niesamowity efekt. Jak gdyby nasi herosi walczyli z nieprzeliczonym zastępem nadprzyrodzonych istot bez twarzy. Maski mają w sobie niezwykłą siłę, coś o czym twórcy filmów o superbohaterach za często zapominają. No i zostaje jeszcze kwestia tej prostytutki. To już drugi raz kiedy widzimy ją współpracującą z Synami. Mam nadzieję, że dowiemy się czegoś więcej na temat jej motywacji i historii. Bo to potencjalnie ciekawa historia, pokazująca cenę Chwalebnej Rewolucji Daenerys.

Tymczasem Cersei postanowiła zakończyć próby bycia rozsądną postacią i podążyła prosto w paszczę lwa... a raczej wróbla. Ostatecznie kiedy ostatnio dozbrajanie fanatyków religijnych nie skończyło się źle? I jasne, na razie wszystko wydaje się iść zgodnie z jej planem. Loras jest w celi, Tyrellowie zostali osłabieni itd. Niemniej osłabiona została też (i tak już dosyć słaba) pozycja Tommena. Cersei pozbyła się wszystkich doradców poza szalonym naukowcem i w tym momencie nie ma ani obrońców, ani sojuszników. Nawet Littlefinger raczej nie będzie chętny do pomocy, po tym jak fanatycy już dwa razy zaatakowali jego burdel. Że nie wspomnę o tym, że po mieście biega banda uzbrojonych facetów z fetyszem na punkcie wycinania sobie wzorków na skórze i jest tylko kwestią czasu, zanim ich miecze skierują się przeciwko pierwszej grzesznicy królestwa.

Wreszcie zobaczyliśmy Dorne w napisach początkowych. A później mieliśmy nawet okazję ponownie odwiedzić to miejsce, tym razem spotykając więcej postaci. Zacznę od JaBronna i ich pierwszej przygody w Dorne. Oczywiście opierała się ona na zabijaniu. I przyznaję, że sama walka była fajna, zwłaszcza możliwość zobaczenia, jak radzi sobie teraz Jaime, ale sama sytuacja wydawała się mocno naciągana. Nasi bohaterowie idą sobie plażą, nagle pojawia się kilku jeźdźców i zaczynają walczyć. Dziwne.
No i wreszcie dostaliśmy Żmijowe Bękarcice. I tu niestety mam również mieszane uczucia. Powodem jest sama scena, wiele jej elementów wydawało się strasznie wymuszonych. Zwłaszcza monolog Obary w którym streszcza swoim siostrom historię, którą musiały słyszeć już nie jeden raz. Czy Obara po prostu lubi opowiadać tą historię? A może faktycznie przez te wszystkie lata trzymała ją na dobrą okazję? Jeśli tak, to przykro mi, ale to nie był ten moment. Niemniej podoba mi się wątek wyścigu o Myrcellę. To zapowiada się ciekawie.

Another One Bites The Dust:
RIP Barristan Selmy zwany Barristanem Śmiałym. Od pierwszego sezonu regularnie słyszeliśmy, jak świetnym był wojownikiem i na końcu wreszcie mieliśmy okazję to zobaczyć. Mimo wieku przechodził przez przeciwników jak przez masło. Bez jego porad, obawiam się, że Dany poradzi sobie jeszcze gorzej. I po raz kolejny, to bohater który wciąż oddycha w książkach, co więcej pełni tam znaczącą rolę, więc trudno powiedzieć jakie dokładnie będą konsekwencje tej śmierci. Na pewno wątek Meereen potoczy się zupełnie inaczej, niż w powieściach, o czym świadczy choćby brak znaczącej ilości postaci i wątków.

Przemyślenia:
- Scena ze Stannisem i jego córką naprawdę złapała mnie za serce. Jedyny słuszny król nie jest postacią, którą łatwo lubić. Stephen Dillane odwala kawał dobrej roboty odgrywając tą postać w poważny, wycofany sposób, ale miło czasami zobaczyć bardziej ludzką stronę Stannisa.

- Aż dwa wspomnienia o Rhaegarze w jednym odcinku. I w pewien sposób dwa zupełnie różne punkty widzenia na tą postać.

- A jak przy tym jesteśmy, kilka sezonów później, niż w książce, ale dostaliśmy wreszcie okrojoną opowieść o turnieju w Harrenhal od którego cała ta historia faktycznie się zaczęła.

- I znów wracając do tej sceny, to pióro leżące w krypcie było fajnym akcentem, nawiązującym do pierwszego odcinka.

- You Know Nothing, Jon Snow.

- Więc Ser Meryn Trant jedzie do Braavos. Muszę przyznać, że to ciekawy sposób rozwiązania tego problemu, bez dodawania kolejnych nazwisk do listy Aryi (która w książkach jest znacznie dłuższa).

I to tyle w tym tygodniu. Odcinek był solidny, choć miał słabsze momenty. Fabuła już wyraźnie się rozpędziła, więc wszystko wskazuje, że od teraz będzie tylko lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz