Stało się coś niespotykanego. Dany zachowała się jak przywódczyni. Podjęła właściwe decyzje, nie straciła kontroli nad sytuacją. To prawdziwie szokujący zwrot akcji. Jeszcze trochę, a może nawet wyruszy w kierunku Westeros. Niemniej odkładając na bok wszystkie żarty, muszę przyznać, że scena z karmieniem smoków robiła wrażenie. Zwłaszcza ten fragment z rozrywaniem ciała. Miło widzieć, że przynajmniej chłopaki się dzielą.
Jon Snow również wybrał ten odcinek, by zmężnieć i wziąć na siebie odpowiedzialność. Mam wrażenie, że był to wątek przewodni odcinka, czy coś. Tak czy inaczej Mur pustoszeje podczas gdy wszyscy ruszają w drogę. Stannis z rodzinką na południe, a sam Jon na północ. Szczególnie to pierwsze wydaje się ciekawe, miła, rodzinna wycieczka do Winterfell, na spotkanie z Boltonami. Chyba wszyscy wiemy, po czyjej stronie stoimy w tej nadchodzącej bitwie. Zwłaszcza, że Stannis jest tu w znacząco lepszej pozycji, niż był w książkach. Tam najpierw musiał zdobyć sojuszników, zbudować armię, schwytać kilku Żelaznych Ludzi (ten wątek jeszcze istnieje w tej serii, czy może wszyscy zapomnieli o trzeciej pijawce?), tu po prostu zebrał rodzinę i ruszył do bitwy. Choć w sumie, to uproszczenie pewnie wychodzi serialowi na dobre.
Tymczasem w Winterfell, Sansa musi się użerać już nie tylko z apodyktycznym teściem i psychopatycznym narzeczonym, ale jeszcze z szaloną kochanką swojego psychopatycznego narzeczonego. To jak być zaręczonym z Jokerem i dodatkowo jeszcze znosić zazdrość Harley Quinn. Nie wiesz które z nich zabije cię pierwsze, ale śmierć na pewno będzie zabawna. Na szczęście Darth Sansa ma też obrończynię. Nie wiem jak Brienne planuje dostać się do wnętrza twierdzy, pewnie wyrzynając wszystkich na swojej drodze, ale zawsze lepiej mieć największego wymiatacza na kontynencie po drugiej stronie murów, niż nie mieć nikogo. Ogólnie rzecz biorąc, miło było znów odwiedzić Winterfell na dłużej.
Ser Friendzone nie ma łatwego życia. Od lat nie zmieniał koszuli, ukochana go wygnała i teraz jeszcze zachorował. To okrutne, nawet jak na ten serial. Nie dosyć, że teraz czeka go powolna śmierć zakończona najwyraźniej zmianą w kamiennego zombie, to dodatkowo teraz już nie ma nawet cienia szans, że Dany wpuści go do swojego łóżka. A najgorsze, że to nawet nie jest jego wątek. To wszystko powinno się przytrafić zupełnie innej postaci. Biedny Jorah. Choć to chyba ostatecznie potwierdza, że Gryf wyleciał z tej historii, a to znaczy, że mimo czytania książek, nie mam na tym etapie zielonego pojęcia, co się stanie.
Muszę jednak czepić się tej wizyty w ruinach Valyrii. O ile same ruiny wyglądały świetnie i cała scena była prosto z książek (z tym, że wstawiono Joraha w miejsce Gryfa), o tyle fakt, że przeniesiono ją z Chroyane do Valyrii wywołuje pewne problemy. Po pierwsze Dymiące Morze wygląda zaskakująco jak rzeka. Pewnie dlatego, że pierwotnie ta scena miała miejsce na rzece. Po drugie, to całkowicie obdziera Valyrię z tajemniczości. W książkach ruiny są jak Trójkąt Bermudzki, tylko nieliczni się tam zapuszczają (zarówno drogą lądową jak i morską) i prawie nikt stamtąd nie wraca. Legendy mówią o koszmarach, demonach i bramach piekieł. Tutaj, to zwykłe ruiny z kilkoma kamiennymi zombie. Aż dziwi, że wspomniani przez Joraha piraci, nie uczynili tego miejsca swoją bazą.
Another One Bites The Dust:
I znowu odcinek bez trupów. Co się dzieje z tym serialem?
Przemyślenia:
- Po Stannisie, w tym miesiącu przyszedł czas na Roosa, by mieć ojcowski moment. Ten był jednak jakoś mniej wzruszający.
- Jak jesteśmy przy Stannisie, "Fewer" było najlepszym tekstem odcinka.
- Naprawdę żal mi Theona, tym bardziej teraz, kiedy Darth Sansa tam jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz