środa, 4 maja 2016

Game of Thrones, odc. 52: Home (6x02)

Na początek małe ogłoszenie techniczne, w tym miesiącu nie będzie postu o miesiącu z serialami, ale w maju większość się kończy, więc za miesiąc będzie duży post podsumowujący całe sezony. A teraz:

Guess who's back, back again
W tym tygodniu zaskakująco dużo ludzi. Greyjoyowie, Bran, HODOR, nawet Ned w pewnym sensie. No i jeszcze ten jeden gość, ale o nim trochę później. Tak bardziej na końcu.
Na razie skupmy się na tym, że Bran wrócił z Hodorem i Trójokim Krukiem, który z przypadkowego statysty zmienił się w znanego aktora. Niemniej miło było zobaczyć przebłysk starych czasów, teraz brakuje już tylko jednego spojrzenia w tył i może wreszcie dowiemy się, czy R+L=J. Ostatecznie ten serial jest nam winny Tower of Joy od pierwszego sezonu, czas wreszcie zapłacić.

Tymczasem pod nieobecność Starków, Winterfell stało się dużo mniej przyjemnym miejscem. Zwłaszcza dla ludzi, stojących na drodze Ramsaya. Muszę przyznać, nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Roose świetnie się trzymał do tego momentu. Ale tak się kończy tolerowanie małego psychopaty. I to miło, że twórcy Gry o Tron postanowili zapewnić nas, że może wyszliśmy już poza prozę GRRM, ale to nie znaczy, że teraz serial stanie się bardziej przyjacielski i na przykład, nie będzie miał niemowląt pożeranych przez psy.

A jak jesteśmy przy prozie GRRMa, Żelazne Wyspy wróciły! I mają fabułę z trzeciego i czwartego tomu. Wreszcie wątek, w którym mogę nadal zgrywać mądralę, bo wiem, co się stanie. I nawet dostaliśmy Eurona i Aerona. To jednak dziwne uczucie, oglądać to nieznane terytorium i nagle mieć fragment w którym dokładnie wiem, co się stanie. I nie chcę tu spoilerować, więc powiem tylko, że ta pijawka z trzeciego sezonu naprawdę się nie śpieszyła, czyniąc Balona ostatnim żywym uczestnikiem Wojny Pięciu Królów (przynajmniej przez dwie sceny).

Ehh... Wszyscy wiedzieliśmy, że to nadejdzie, ale nadal miałem cichą nadzieję, że zajmie przynajmniej do połowy sezonu. Ale nie, jeden odcinek z trupem wystarczy. I oto Książę Którego Obiecano powrócił i jego będzie Pieśń Lodu i Ognia. Radujmy się wszyscy, bo Azor Ahai powrócił i nawet nie zajęło mu to trzech dni. Mell wreszcie coś wyszło, choć sama jeszcze o tym nie wie. To chyba najbardziej podobało mi się w tej scenie, że wszyscy po prostu sobie poszli i go zostawili. Ewidentnie ludzie małej wiary.

Another One Bites The Dust:
RIP Roose Bolton, był porządnym czarnym charakterem i kolejnym Lordem, który nie docenił własnego syna. On przynajmniej nie musiał umierać na kiblu. I jak przy tym jesteśmy, RIP Gróba Walda i Roose Jr. Ledwo ich znaliśmy.

RIP Balon Greyjoy, myślę, że można go uznać za zwycięzcę Wojny Pięciu Królów. Był równie kiepskim ojcem, co Roose i Tywin, ale dla odmiany zginął z rąk swojego brata a nie syna. W tym serialu posiadanie krewnych jest cholernie niebezpieczne.

Przemyślenia:
- Olać R+L=J i wszystkie tym podobne bzdury. Prawdziwe pytanie brzmi, co się stało z Willisem? Czemu teraz mówi tylko Hodor? Lepiej, żeby ta seria miała odpowiedzi, bo inaczej się wkurzę.

- Tyrion wreszcie pogadał sobie ze smokami... i je uwolnił. To na pewno nie będzie miało złych konsekwencji. Ale przynajmniej Tyrion przeżył to doświadczenie, w przeciwieństwie do pewnego księcia, który nie istnieje w serialu.

- Może to brutalne, ale myślę, że idiota który strzelił z kuszy do olbrzyma, sam jest sobie winny. I do tego, lecąc łukiem zrobił krwawą kometę, czym być może spełnił część przepowiedni.

- I przy okazji, cieszę się, że Wun Wun nadal tam jest. Własny olbrzym będzie pewnie cholernie pomocny podczas wojny z Boltonami.

- Po drugim odcinku Jon Snow nadal... cholera.

Ogólnie, był to zaskakująco solidny odcinek. Ten sezon naprawdę wystartował mocno i trzyma poziom. Oby tak dalej i może im wyjść najlepszy sezon do tej pory.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz