wtorek, 28 czerwca 2016

Game of Thrones, odc. 60: The Winds of Winter (6x10)

Uff, to był chyba najlepszy odcinek Gry o Tron. Zdecydowanie najlepszy sezon Gry o Tron. Może to wynikać z tego, że po raz pierwszy byłem zaskoczony tym, co się działo. Ale również tempo w tym sezonie było świetne. Praktycznie nie było wolniejszych odcinków. Jasne wątek Aryi był trochę słaby (choć ze świetnym zakończeniem), ale poza tym, wszystko pędziło w kierunku rozwiązań. I to wybuchowych rozwiązań (w ciągu ostatnich 24 godzin ten żart stał się tak ograny, że aż mi głupio, że go użyłem). Ale przejdźmy do konkretów.

Cały odcinek zaczyna się genialną, 20 minutową sekwencją "procesu" w Sepcie. Już od początku mamy tą spokojną muzykę fortepianową, wszyscy szykują się na proces, Darth Cersei ubiera swój nowy kostium złej królowej Disneya. Loras przyznaje się do winy i dostaje od Lancela nową gwiazdkę. Góra zamyka króla Tommena w jego pokoju i wszystko jest już jasne. Cersei wysadzi ich wszystkich w powietrze. Kolejne kilka minut, to genialny przykład tego, jak należy budować napięcie w na ekranie. Qyburn wysyła swoje "małe ptaszki" by zadźgały Pycella, Lancel znajduje zapas Dzikiego Ognia i sam też obrywa nożem od jakiegoś dziecka, Margaery orientuje się, że coś jest nie tak i próbuje uciec z Septu. I wtedy BUM!
To był naprawdę ładny wybuch. I ta scena z dzwonem, który odlatuje i miażdży przypadkowych przechodniów. To musi robić wrażenie, w realiach średniowiecznych, gdzie nie ma broni masowego rażenia (poza smokami, ale ich nie widziano w Westeros od stulecia), tyle osób ginących w jednej sekundzie. I aż sześć postaci z imionami (7 jeśli liczyć Pycella, który nie zginął w samej eksplozji). Tylko ten serial może sobie pozwolić na coś takiego. I po tym wszystkim, Tommen podejmuje pierwszą samodzielną decyzję w swoim życiu i wychodzi.
Co też było świetnie nakręconą sceną. Genialną w swojej prostocie. To nieruchome ujęcie okna, Tommen wychodzi z kadru, wraca i skacze.
8 trupów w 22 minuty. To prawie jedna postać z imieniem na 3 minuty. Oczywiście Cersei znajduje jeszcze czas, by pomęczyć Septę Unellę. "Shame! Shame!" Cały ten odcinek, był olbrzymim przypomnieniem, że Cersei jest świetnym czarnym charakterem. Jak pisałem jakiś czas temu, w tym sezonie twórcy zrobili wiele, by uczynić ją bardziej sympatyczną i przyznaję, zobaczenie jak niszczy wszystkich swoich wrogów i torturuje złą zakonnicę, było fajne. Po czym na końcu widzimy ją na tronie i wzrok Jaimea. I nagle serial przypomina ci, że Cersei jest głównym czarnym charakterem tej serii od pierwszego odcinka. Imperatorowa Darth Cersei, Pierwsza Tego Imienia, Królowa Siedmiu Królestw (z których pięć jest w otwartej rebelii).

A jak jesteśmy przy umieraniu i czarnych charakterach. Arya wpada z wizytą do Freyów. Jest bardzo uprzejma, przyrządza kolację, podaje ją Walderowi, zaprasza nawet jego synów. Jasne, zaprasza ich w formie kolacji, ale nadal, myślę, że to miłe. Przez cały sezon czepiałem się wątku Aryi, miałem uczucie, że był niepotrzebnie wywleczony. Ale to zakończenie było świetne, żadnego więcej podróżowania i tym podobnych bzdur. Arya od razu jest na miejscu, zmienia twarze i morduje Freyów. I po raz kolejny, to naprawdę straszne, jak Maisie Williams potrafi odgrywać tą mroczną stronę Aryi, tylko mimiką twarzy, podczas gdy Walder się wykrwawia. Przerażające.

Więc, to tyle jeśli chodzi o zgony. To znaczy widzieliśmy też śmierć Lyanny, ale ta postać faktycznie nie żyje od dekad, więc nie będę tego liczył. Ale jak jesteśmy przy tej scenie, L+R=J potwierdzone. Chyba... Tak, faktycznie, jak przyjrzeć się tej scenie, nie usłyszeliśmy imienia podanego przez Lyannę. Jasne, później mamy to przejście z ujęcia twarzy dziecka, na ujęcie twarzy Jona, ale mimo to, to może być ściema. Zapewne nie jest, ale gdyby była, to chcę zaznaczyć, że ja to przewidziałem. I to zbliżenie na Świt (miecz Arthura Daynea) mnie ciekawi. Bo w książkach cały motyw z miłością Neda do Ashary Dayne (siostry Arthura), był dosyć istotny. W serialu Dayneowie i ich rodowy miecz, byli raczej pomijani. Ciekawe, czy coś z tego wyniknie w przyszłym roku.
Ale jak jesteśmy przy Jonie, muszę powiedzieć, że reszta jego wątku, była najsłabszą częścią odcinka. I nie świadczy to, że jego sceny były złe, jedynie jak dobre były pozostałe wątki.
Tak czy inaczej, Mel została wygnana na południe. Ciekawe, gdzie wyskoczy teraz, pewnie u boku Dany, ale z drugiej strony, w stolicy jest nowa władczyni, która lubi palić ludzi, więc kto wie.
Po tym mamy genialną scenę, gdzie Lady Mormont wstaje podczas narady i jedzie z góry na dół po wszystkich lordach Północy. Wszystkich. Ponieważ nikt nie zadziera z Lyanną Mormont. Ona jest Północą. Mam nadzieję, że jej postać wróci w następnym sezonie.
I po tym, jak zbeształa ich 10 letnia dziewczynka, kolejni lordowie Północy postanawiają powtórzyć scenę z pierwszego sezonu i ukoronować nowego Króla Północy. Miejmy nadzieję, że ten będzie miał bardziej udane rządy, niż poprzednik. I nie pojedzie na południe toczyć wojnę, podczas gdy Mur eksploduje (bo wszyscy wiemy, że prędzej czy później musi).





Tymczasem Daenerys rzuca swojego chłopaka i przeprowadza się na drugi koniec świata. Jasne, możemy mówić o podbojach, ale to jest prawdziwy powód. I rozbawiło mnie, że jej argumentem są sojusze poprzez małżeństwo. Bo patrząc na mapę polityczną Westeros, w dużych rodach zostali tylko trzej kawalerowie z jajami. Jon, Jaime i Littlefinger. Więc, faktycznie został tylko Jon. Chyba, że bierzemy pod uwagę opcje małżeństwa lesbijskiego, wtedy rody Westeros stoją otworem (scena polityczna Siedmiu Królestw stała się nagle bardzo feministyczna). I przewidziałem ostatnią scenę... Dany wreszcie płynie do domu. Najwyższy czas.

A teraz czas, na odrobinę przewidywań, na ostatni sezon (lub półtorej sezonu, to się jeszcze okaże).
Wygląda na to, że mamy bardzo ładny sojusz Reach i Dorne z dodatkiem Daenerys. To bardzo dużo zabójczych i knujących kobiet w jednym obozie, co zapewne skończy się kłopotami, ale może przynajmniej Dorne wreszcie będzie miało znaczenie.
Z drugiej strony mamy Cersei, która na tym etapie dysponuje chyba tylko wojskami Lannisterów, więc tu będzie potrzebny jakiś zwrot akcji, inaczej wojna będzie dosyć krótka.
Są też Żelaźni Ludzie, może oni sprzymierzą się z Cersei, przeciw Dany popieranej przez Yarę.
I jest Jon, desperacko próbujący zdobyć poparcie dla obrony Muru (który zapewne w pewnym momencie zostanie zniszczony pewnym magicznym rogiem). Dodatkowo Littlefinger będzie nadal knuł i wreszcie zginie z rąk Sansy.
Arya ma coraz mniej nazwisk na liście. Właściwie zostali już tylko Cersei i zombie Góra. To mało na cały sezon, więc coś będzie się jeszcze musiało wydarzyć.
Poza tym, przewiduję dużo trupów. Powiedzmy 3/5 nadal stojących postaci. A jak jesteśmy przy trupach.

Another One Bites The Dust:
RIP Wielki Wróbel, był nadętym dupkiem, nie docenił Cersei i dosłownie wyparował.

RIP Wielki Maester Pycelle, trzymał się na nogach dłużej, niż w książkach, umarł w bardzo horrorowym stylu, zadźgany przez bandę napędzanych słodyczami dzieci.

RIP Kevan Lannister, nie dorastał do stóp swojemu bratu, nie docenił Cersei.

RIP Lancel "Co za głupie imię" Lannister, prawie mu się udało doczołgać do tych świeczek i ocalić wszystkich. Prawie.

RIP Mace Tyrell. "Nie teraz Mace!"

RIP Loras Tyrell, pod koniec pewnie żałował, że się przyznał. Ale teraz zostanie superbohaterem Marvela, więc w sumie nie wyszedł na tym najgorzej.

RIP Margaery Tyrell, jej będzie mi chyba brakować najbardziej. Była dobra w grze i faktycznie rozgryzła, że Cersei coś knuje, niestety mężczyźni ją zawiedli (aczkolwiek nie będzie mi brakowało sprawdzania po trzy razy, czy nie walnąłem się w jej imieniu).

RIP Jedyny Słuszny Król Tommen Lannister, był zbyt porządny dla tego świata. Z Tyrionem jako doradcą, mógłby pewnie być dobrym władcą, ale tak, był w najlepszym wypadku nijaki. Przynajmniej miał dobrą scenę wyjścia.

RIP Walder Frey, ostatni prawdziwy czarny charakter w tej serii. Jego śmierć byłaby pewnie bardziej satysfakcjonująca, gdyby serial nie zapomniał o Freyach na kilka sezonów.

Przemyślenia:
- To było najdłuższe Another One Bites The Dust jakie napisałem.

- Stare Miasto wygląda pięknie.

- A biblioteka nawet lepiej.

- Czy Cytadela nie będzie pierwszym miejscem, gdzie ojciec Sama będzie szukał swojego miecza?


- Gdzie jest Gendry? 0/10

- Teraz jestem już pewny, że Sansa zabije Littlefingera.

- Varys mósiał ukraść Littlefingerowi to urządzenie do teleportacji.

- Benjen faktycznie zabrał konia i odjechał. Niemal spodziewałem się, że na do widzenia powie: "Powodzenia w taszczeniu niepełnosprawnego czarodzieja przez Mur dziewczynko." Co za dupek.

To tyle w tym roku. Ciąg dalszy za kolejnych dziewięć miesięcy. Wielki finał (lub pierwsza jego połowa), już nie mogę się doczekać.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Game of Thrones, odc. 59: Battle of the Bastards (6x09)

Gra o Tron znów to zrobiła, jakimś cudem zdołali nakręcić scenę bitewną nawet bardziej widowiskową, niż dotychczasowe. Tym razem co prawda nie poświęcili jej całego odcinka, ale to i tak wystarczyło. Zacznę od samej bitwy i tego jak wyglądała, bo to było główne mięso tego odcinka. I bitwa wyglądała genialnie. Jasne, trochę przesadzili z dosłowną górą trupów na środku pola bitwy, ale świetnie pokazało to zajadłość tej walki. I ten fragment, gdzie kamera podąża za Jonem przez środek pola bitwy, w jednym ujęciu (tak naprawdę raczej nie nakręcili tego w jednym podejściu, ale i tak wyglądało widowiskowo). Czy scena, w której Jon staje sam naprzeciwko szarżującej armii, a później od tyłu wpadają jego oddziały i nasz bękart ląduje w środku tego zderzenia dwóch kawalerii. Wczoraj byłem na Warcraftcie i te sceny batalistyczne wyglądały lepiej, niż tam (choć tak ogólnie film jest całkiem fajny). I ta klaustrofobiczność pod koniec, kiedy są okrążeni. Nie przypominam sobie, żebym kiedyś miał wrażenie, że otwarta bitwa jest klaustrofobiczna. Ogólnie, cały ten odcinek jest naszpikowany pięknie wyglądającymi ujęciami. 


Tymczasem w Meereen dochodzi do innej bitwy, która, zgodnie z moimi przewidywaniami z zeszłego tygodnia, jest dosyć krótka. Bo napastnicy próbują atakować statkami kogoś, kto ma smoki. SMOKI! Ale podobało mi się, jak Dothraki wpadli i wybili jakichś przypadkowych Synów Harpii. Zgaduję, że zabrakło budżetu i czasu, na kolejną wielką bitwę w tym sezonie, a twórcy bardzo chcieli, żeby horda miała cokolwiek do roboty. To też uświadamia mi, że mogą mieć problem, jak już dotrą do Westeros, bo te sceny kręcone są głównie w Irlandii, gdzie trochę trudniej o statystów o odpowiednim odcieniu skóry (już widzę tą hordę bladych, rudych Dothrakich).

A tymczasem świat znów trochę się nam pomniejszył, tym razem z Yarą i Theonem znajdującymi miejsce u boku Dany. I tak jak myślałem, ich głównym argumentem za tym sojuszem, było nie posiadanie wielkiego penisa, przez żadną ze stron układu. To oznacza, że Dany ma wreszcie flotę i spacyfikowała Zatokę Niewolników. Mam szczerą nadzieję, że to oznacza, że wreszcie się stamtąd wyniesie.

A wracając na Północ, pisałem już o samej bitwie, ale jest jeszcze kilka kwestii fabularnych, które warto poruszyć. Po pierwsze, chyba wszyscy wiemy, że losy tej bitwy były zdecydowane w momencie, kiedy zobaczyliśmy, że Lady Mormont nie jest pod wrażeniem Ramsaya. Po drugie, Jon jest beznadziejnym dowódcą. Dał się ponieść emocjom w tak głupi sposób. Zrobił dokładnie to, o czym wcześniej mówili, że nie powinni robić. Zmusił swoją armię do ataku na większe siły, doprowadził do śmierci setek żołnierzy, a później prawie dał się stratować swoim własnym ludziom. I na końcu musiał zostać ocalony przez Littlefingera. Bądźmy szczerzy, nikt nie chce wisieć przysługi temu facetowi.
Jon dosłownie wszedł prosto w pułapkę Ramsaya. Żałosne. Jasne, pod koniec zrehabilitował się, będąc totalnym bad-assem, ale nie wszystkie problemy da się rozwiązać okładając je pięściami, a Północy przydałby się dla odmiany przywódca, który poza duchem walki, ma też trochę rozsądku i samokontroli. Dlatego ja osobiście głosuję, na Lady Mormont.
Make the North great again!

Another Stark Bites The Dust:
RIP Rickon, naprawdę uważałem go za faworyta w wyścigu po tron. Co prawda nie miał nigdy dużo do powiedzenia, i najwyraźniej nie umiał biegać zygzakiem, ale zawsze miałem dla niego sporo sympatii. I jasne, jego śmierć ostatecznie okazała się bardziej zabiegiem fabularnym, niż faktyczną śmiercią postaci, ale i tak zrobiła na mnie wrażenie. Co pokazuje, jak dobrze twórcy zaprojektowali ten wątek, gdzie zależy nam na postaci, której praktycznie nie znamy, bo widzimy, jak bardzo zależy na niej innym postaciom.

Another One Bites The Dust:
RIP Ramsay Bolton, był dupkiem i umarł w ironiczny sposób. Co zasadniczo czyni go doskonałym przedstawicielem postaci z tej serii.  I Sansa naprawdę miała tu świetną zemstę. Nie dosyć, że nakarmiła nim jego własne psy, to jeszcze walnęła ten monolog o wymazaniu go z historii. I mała rację, zakładając, że nikt nie napisze o nim popularnej sztuki teatralnej, Ramsay Bolton będzie w przyszłości pamiętany tylko przez studentów historii uczących się do sesji. I nawet oni zapomną jego imię pięć sekund po zakończeniu egzaminu (wiem coś o tym).

RIP Wun Wun, ostatni z olbrzymów (przynajmniej na to wygląda). To w sumie logiczne, że Ramsay przed śmiercią zdołał jeszcze zabić przedstawiciela zagrożonego gatunku. Dupek.

Przemyślenia:
- Who let the dogs out? Sansa did. <perkusja>

- Muszę przyznać, że ten pies wyglądał bardzo sympatycznie... To znaczy, zanim zaczął odgryzać twarz Ramsaya.

- Po nowym filmie X-Men, przez chwilę naprawdę oczekiwałem, że Sansa zaraz przywali komuś telekinezą.

- Ta scena z Davosem patrzącym na świt, wyglądała tak pięknie, że dopiero po chwili dotarło do mnie, co on właśnie odkrył. Mel będzie miała przewalone.

Za tydzień w finałowym odcinku sezonu, zawieją wiatry zimy, a później znów rok przerwy, do ostatniego sezonu. I chyba dobrze, że ostatniego, bo trochę kończą się czarne charaktery w tej historii.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Game of Thrones, odc. 58: No One (6x08)

I choose violence

Naprawdę martwi mnie fakt, że coraz bardziej lubię Cersei. To znaczy, nadal zdaję sobie sprawę, że jest ona okropną osobą, ale teraz jej potworek odrywa głowy ludziom, bardziej irytującym niż ona. To zawsze pomaga na popularność. I faktycznie w serialu nigdy nie czułem do niej aż takiej niechęci, jak w książkach. Niemniej to też oznacza, że mam coraz mniej sympatii i szacunku dla Nie Jedynego Słusznego Króla Tommena. Teraz jeszcze zabronił Sądu przez Walkę (bawi mnie fakt, że w polskiej kulturze nazywa się to Sądem Bożym, co jest zdecydowanie trudniejsze do zakazania bandzie fanatyków religijnych), to jakby odwołał igrzyska. To znaczy, jasne, to dobry pomysł, kiedy oskarżasz jednego z najlepszych wojowników na kontynencie i kobietę chronioną przez potwora, niemniej jako widz jestem rozczarowany. Ciekawe co Cersei knuje teraz, o jaką starą plotkę jej chodzi. Ja w pierwszej chwili pomyślałem o Daenerys, ale później zwrócono mi uwagę, że pewnie chodzi o zapasy Dzikiego Ognia ukryte pod miastem przez Szalonego Króla. Co przypomina też wizję Daenerys z drugiego sezonu, w której sala tronowa była zniszczona, a z nieba padał popiół (lub śnieg, serial nigdy tego nie wyjaśnił). Czyżby Cersei planował pozbyć się wszystkich wrogów w jednym podejściu?

Wreszcie dostaliśmy monolog o wystrzeliwaniu dzieci z katapulty. Choć sama scena wciąż była słabsza, niż ta z książki i nie kończyła się bardem grającym wiadomej piosenki o deszczu. Ogólnie cała motywacja Jaimea została tu trochę uproszczona. W książkach tak bardzo zależało mu na pokojowym rozwiązaniu, bo przyrzekł nie walczyć przeciwko Tullym i raz w życiu chciał dotrzymać słowa. Niemniej, odkładając porównania z książką na bok, ten wątek miał kilka świetnych scen. Zwłaszcza ta z Edmurem, ale rozmowa Bronna z Podem też była miłym akcentem. Miałem nadzieję, że ostatecznie wyniknie z tego wątku coś więcej. Tak mam wrażenie, że tak naprawdę nikt niczego tu nie osiągnął.

You're shit at dying, you know that?

Ogar wreszcie dostał swoją zemstę... I mówię wreszcie, ale w nietypowy dla tej serii sposób, zajęło mu to tylko jeden odcinek. I po drodze spotkał starych znajomych. W tym sezonie naprawdę wracają wszystkie zapomniane wątki. I to w jakim stylu. Ta cała scena z negocjacjami, kto, kogo i jak zabije. Tylko w Grze o Tron można trafić na taką scenę. I aż roi się ona od wspaniałych stwierdzeń. Mam nadzieję, że to początek nowej, świetnej przyjaźni. I jestem ciekaw, co bractwo zrobi dalej, może ruszą na północ, walczyć z zombie. Ogar byłby zajebisty w zombie apokalipsie.

Tymczasem Arya stawia czoła Terminatorowi. Serio, to było po prostu niedorzeczne, cały czas spodziewałem się, że Waif zaraz zacznie mówić z austriackim akcentem. Niemniej sama scena pościgowa wyglądała świetnie, to trzeba twórcom przyznać. Problem w tym, że cała otoczka była równie głupia, jak cały wątek Aryi w tym sezonie. Jej rany nie przeszkadzają jej w bieganiu i skakaniu, później nagle szwy puszczają i zaczyna krwawić, po czym najwyraźniej czuje się na tyle dobrze, by walczyć. Jeśli jej planem od początku było zwabienie Waif do swojej kryjówki (zakładam, że to była jej kryjówka, bo ewidentnie nie miała przy sobie Igły podczas ucieczki), to czemu po drodze dała się dźgnąć jak idiotka i doprowadziła do śmierci aktorki. Zgaduję, że chodziło o zbudowanie napięcia, ale przez to Arya wyszła na amatora, który ostatecznie wygrywa dzięki szczęściu. I reakcja H'ghra na końcu była dziwna. Tak po prostu pozwolił jej odejść, jakby zdała jakiś dziwny test. Jeśli każdy może po treningu odejść, o ile zabije innego zabójcę, to dziwię się, że oni mają faktycznie jakichś zabójców w swoich szeregach.

Another One Bites The Dust:
RIP Brynden 'Blackfish' Tully, nie miał dużej roli w serialu i zginął by zrobić miejsce dla innych postaci.

RIP Waif, była połączenie Terminatora z Assasinem z AC i lubiła okładać kijem niewidomych. Niestety nie zadała sobie trudu, by samemu opanować sztukę walki z zamkniętymi oczami i to było jej końcem.

Przemyślenia:
 - Już tylko Gendry został na tej łodzi. I dwa odcinki do końca, więc jest nadzieja.

- Scena z żartami była nawet lepsza, niż ta o patrolach. Tyrion powinien częściej znajdywać nowych przyjaciół.

- Zaczynam podejrzewać, że nigdy nie usłyszymy tej historii o ośle i plastrze miodu do końca. 

- Czy oni strzelają kulami ognia z drewnianych statków? To zdecydowanie nie brzmi bezpiecznie. Co więcej, Daenerys ma smoki. Jeśli te statki nie są ognioodporne, to czeka nas bardzo krótka i jednostronna bitwa.

A za tydzień Bitwa Bękartów.

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Game of Thrones, odc. 57: The Broken Man (6x07)

Guess who's back, back again

Ta piosenka ostatnio co tydzień nuci mi się oglądając ten serial. Tym razem wrócił Ogar i przyprowadził ze sobą Iana McShanea. Co prawda nie na długo, ale lepiej mieć McShanea w jednym odcinku, niż nie mieć go w ogóle. Muszę przyznać, że to było ciekawe spojrzenie na przywódcę religijnego, znacząco różniącego się od Wielkiego Wróbla. Gościa, który naprawdę wierzy w idę i odkupienie ponad rytualizm i pokutę. I oczywiście uczenie pacyfizmu w Westeros skończyło się dla niego i wszystkich innych zainteresowanych śmiercią. I to najwyraźniej z rąk wyznawców Czerwonego Boga, ponieważ w Siedmiu Królestwach trwa wojna religijna, o czym serial najwyraźniej zapomniał nas do tej pory poinformować. W pewnym momencie ktoś wspomina, że napastnikami są ludzie z Bractwa. Zgaduję, że chodzi o Bractwo bez Chorągwi, które ostatnio widzieliśmy w trzecim sezonie i wtedy byli raczej jednymi z tych dobrych (przynajmniej, jak na standardy tego świata). Jestem pewny, że ta cała sytuacja ma sens (bo miała w książkach), ale byłoby miło, gdyby serial poświęcił choć jedną scenę na wyjaśnienie jej. Przynajmniej Ogar wrócił i teraz zabierze się, za rąbanie ludzi, a nie drewna. 

Tymczasem na północy pojawia się moja nowa ulubiona postać. Jestem pod wrażeniem tego, jak ten serial od samego początku, regularnie udowadnia, że da się znaleźć świetnych dziecięcych aktorów. I jasne, co z tego, że Mormontowie dali tylko 62 żołnierzy, z tego co wiemy, to powinno wystarczyć, bo do tej pory każda postać z tego rodu jaką spotkaliśmy, była totalnym bad-assem. Swoją drogą, ostatnio nałogowo gram w Crusader Kings 2 i sytuacja, w której twój wasal wysyła ci na pomoc 62 żołnierzy, wydała mi się boleśnie znajoma (mogło być gorzej, mogli przysłać pojedynczego łucznika). Niemniej, miło widzieć, jak Team Stark nabiera tempa, prowadzony przez trójkę świetnych postaci. 

Ale wracając do fanatyków religijnych. Przez chwilę prawie zacząłem się martwić, ale jednak miałem rację i Margaery tylko gra. Naprawdę mi ulżyło. Ciekawe, czy rozgrywa też króla. To będzie ciekawe, kiedy ta dynamika wpływów w końcu się rozwiąże i ktoś (mam nadzieję, że Margaery lub Cersei) poderżnie gardło Wróblowi. Zwłaszcza, że ten odcinak tym bardziej pokazał, że nie jest on idealistą a zwykłym politykiem. Idź zrobić dziecko, nie musi ci się to podobać, ale większe dobro i tym podobne pierdolenia. Każda osoba w historii, która kiedykolwiek użyła argumentu "większego dobra", zawsze okazywała się najgorszego sortu skurwysynem. I tyle w temacie wielkiego wróbla. Tymczasem Królowa Cierni pojechała po Cersei. Aż zrobiło mi się jej żal. Ten sezon naprawdę bardzo chce, by zrobiło nam się żal Cersei. Ciekawe, czy uda im się zrobić z niej kolejną historię o odkupieniu, czy wręcz przeciwnie, urabiają nas, żebyśmy nie byli gotowi, kiedy znów zrobi coś okropnego. 

Bron wrócił! Naprawdę mi go brakowało. W odcinku pełnym genialnych tekstów, jego były zdecydowanie najlepsze. "To jak powiedzieć, że mam większego kutasa, niż ktokolwiek w armii Nieskalanych." Czego chcieć więcej od tego serialu? I jego reakcja na tekst o płaceniu długów. Ten facet służy kolejnym Lannisterom już 6 lat i nadal nie dostał swojej zapłaty. W książce przynajmniej zdobył zamek i tytuł (i nazwał swojego bękarta Tyrion, na złość Cersei), tutaj po prostu ciągnął go od jednej przygody do kolejnej i jak zauważył w tym odcinku, teraz jest rycerzem, więc nie muszą mu płacić. Ale z pozytywów, jakiś Frey dostał po mordzie złotą ręką. Jak wszyscy wiemy, zawsze kiedy coś złego spotyka Freyów, to dobry odcinek. 

Another One Bites The Dust:
RIP Brat Ray, nie znaliśmy go długo, ale był grany, przez świetnego aktora, którego ostatnio zdecydowanie za rzadko widzę na ekranie (choć właśnie doczytałem, że będzie grał w Amerykańskich Bogach).

Przemyślenia:
- Jestem głęboko rozczarowany Aryą. Tak dobrze zaczęła, rzucając workami słota w kapitana. A później taka porażka. Dać tak się zajść. Czego oni ją nauczali przez te wszystkie odcinki. Jeśli nie okaże się, że to część jej planu, to całkowicie stracę wiarę w jej umiejętności.

- "Dobrze, że jesteśmy przyjaciółmi. Inaczej już ruchalibyśmy was w dupę."

- Czy oni naprawdę zrobili scenę przed openingiem, żeby pokazać, że Ogar wrócił? Robią to tak rzadko, że spodziewałem się czegoś bardziej szokującego.

- "Oblężenia są nudne."

- Rysunek róży miał oczywiście oznaczać, że lojalność Margaery jest nadal po właściwej stronie, ale myślę, że mógł również odnosić się do rodowego motta Tyrellów "Zbieramy siły", bo w sumie to właśnie robi Margaery.

- "Zastanawiam się, czy jesteś najgorszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam"

- Mam wrażenie, że Theon i Yara mają odrobinę gorszą pozycję negocjacyjną niż ich wujek, jako, że on faktycznie ma tysiąc okrętów, a oni nie. Z drugiej strony, oni zdecydowanie nie będą żądać ręki Daenerys, co działa na ich korzyść.

Ogólnie, to był naprawdę mocny odcinek. Nie miał tego miażdżącego momentu, jak The Door, ale za to miał genialne dialogi. Przed nami już tylko 3 odcinki, więc zgaduję, że teraz ciosy zaczną się sypać bardziej gęsto.

czwartek, 2 czerwca 2016

Maj z serialami

I oto dotarliśmy do finału wszystkich seriali. Przed nami cztery miesiące przerwy, zanim powrócą. A tymczasem, mamy aż dwa miesiące do nadrobienia. Zacznijmy więc od Agentów TARCZY, którzy pozostali na stanowisku sami, jako ostatni serial Marvela poza Netflixem.
Tych ostatnich kilka odcinków kręciło się już wyraźnie wokół Hive i jego wpływu na Inhumans, szczególnie Sky/Daisy. Muszę przyznać, że z jednej strony, to pokazało, że ta seria potrafi robić epickie, komiksowe historie, z drugiej, przez większość czasu zadawałem sobie pytanie "Czy nie powinni wezwać Avengers?" Jasne, w międzyczasie rozegrała się Wojna Domowa, ale i tak Vision mógłby załatwić ten cały problem dużo szybciej i sprawniej.
Patrząc jednak na całość sezonu, AoS faktycznie z każdym rokiem robi się coraz lepsze. Gorzej, że staje się też coraz bardziej ignorowane przez MCU. To tworzy dziwne rozbicie, które narasta wraz z rozwojem wątków tego serialu. I trochę mnie to martwi. Ale jestem ciekaw sytuacji wyjściowej. Kto jest nowym dyrektorem? Co kombinuje Radcliffe (który pod koniec stał się jedną z moich ulubionych postaci, nie ma to jak porządny, szalony naukowiec)? I zastanawiam się, czy przywrócą Bobbi i Huntera po tym, jak ich własny serial nie wypalił. No, cóż, zobaczymy w następnym sezonie. Ogólnie, z tych 5 seriali które tu opisuję, dałbym AoS w tym sezonie drugie miejsce.

Tymczasem gdzieś w czaso-przestrzeni. Ehh... Od początku mówiłem, że LoT nie powinno mi się podobać, aż tak bardzo. I wreszcie przestało. Lubiłem ten serial, kiedy podróże w czasie były jedynie tłem, kiedy stały się głównym tematem, całość wpadła w pułapkę bycia całkowicie debilną, słabą i pozbawioną choć cienia logiki czy oryginalności. I jeszcze ta scena z poświęcaniem się. To było koszmarne. "Ja się poświęcę. Nie to ja się poświęcę. Nie, to jednak ja to zrobię." Niech ktoś z was w końcu umrze! Bo ta scena staje się coraz bardziej niedorzeczna. I po całym sezonie, kiedy nie mogli go zabić, na końcu po prostu zabili go 3 razy. Bo czemu nie. Po czym tak, właśnie tak... Ktoś znów spróbował się poświęcić! Te postacie cierpią na poważny kompleks mesjański. I nawet nie chcę myśleć o tym, jak teraz wygląda historia. Bo zabili gościa trzy razy, w trzech różnych punktach historii i mimo to, najwyraźniej wciąż zdołał on podbić świat sto lat po swoich trzech różnych śmierciach. I zabić rodzinę Huntera, co czyni całą tą wyprawę całkowitą porażką. A najgorsze, że nadal polubiłem te postacie na tyle, żeby sięgnąć w przyszłym roku po kolejny sezon. I dzięki temu (i scenie z olbrzymim robotem, która na szczęście dla DC wyszła przed Civil War) daję im 3 miejsce.

Ehh... Flash, ty debilu. Ale po kolei. Naprawdę chcę lubić Flasha. Ten serial ma olbrzymi potencjał, świetne postacie i momentami jest naprawdę dobry. Jak choćby odcinek w którym Barry ląduje wewnątrz Speed Force.
Niestety obok tego są odcinki, w których Barry oddaje swoją moc. I z jakiegoś powodu Zoom nie zabił ich wszystkich tam i wtedy. Ten sezon w całości miał po prostu tyle zapychaczy miejsca i idiotycznych momentów. I do tego wszystkiego dochodzi finał. To było naprawdę bolesne. Więc Flash i Zoom postanawiają, że rozwiążą swój konflikt wyścigiem... Wyścigiem! Przez chwilę naprawdę spodziewałem się, że kiedy Flash ściągnie maskę, zobaczymy łysą głowę Vina Diesla. "Nie mam przyjaciół. Mam rodzinę." I to zakończenie... Ta scena sprawiła mi fizyczny ból. Dosłownie czułem, jak moje szare komórki popełniają samobójstwo, bo to była najbardziej debilna rzecz, jaką widziałem w telewizji w tym sezonie serialowym. A widziałem kilka odcinków Supergirl. I czy Barry zaledwie dwa odcinki wcześniej nie doszedł do wniosku, że odpuści sobie wreszcie wątek swojej matki, bo po dwóch sezonach wszyscy mamy już dosyć.
Ale to nic, powiedzmy sobie o pozytywach. Prawdziwy Jay Garrick był miłym gestem, zwłaszcza, że ten aktor faktycznie był pierwszym Flashem. I scena w której Barry poświęca się, by ocalić Multiwersum była dokładnym odwzorowaniem sceny z Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach, co też było ładnym gestem. Ogólnie, jak mówiłem przez cały sezon, mam bardzo mieszane uczucia i do tego to zakończenie. 4 miejsce.

Arrow tymczasem... nie miał złego zakończenia. Powiedziałbym wręcz, że te ostatnie odcinku były moją ulubioną częścią sezonu. Jasne, było to dalekie od doskonałości i wielu elementów mógłbym się czepić (pamiętacie, jak w drugim sezonie ARGUS było w stanie otoczyć całe miasto wojskiem, taka siła ognia byłaby zdecydowanie przydatna tutaj), ale było też sporo dobrego. Zdecydowanie więcej, niż złego. I doceniam żarty ze Star Treka i tym podobne popkulturowe odniesienia, od których ostatnio zaroiło się też we Flashu. I niemal oczekiwałem, że ktoś powie "Merlyn znów jest po naszej stronie, najwyraźniej to koniec sezonu." Mam nadzieję, że teraz już będą się tego trzymać we wszystkich sezonach. Ostatecznie, Arrow jest tym, czym jest. I nie ułatwiają im naciski WB, które między innymi doprowadziły do usunięcia wątku Suicide Squad i (wg plotek) również śmierci Black Canary, która ma pojawić się w filmowym uniwersum. W takich warunkach twórcy Arrow faktycznie z każdym sezonem muszą robić coraz więcej, mając coraz mniej. Mimo to, muszę oceniać efekt, na podstawie tego, jaki jest i dlatego niestety Arrow jest najsłabszym z tych pięciu seriali.

Tymczasem Gotham pozostaje najlepszym serialem w tym sezonie. Po prostu nie mogę powstrzymać zachwytów nad tą serią. I nie tylko w zestawieniu z 4 pozostałymi, ale tak ogólnie. To cholernie dobry serial. Jasne, wątek uniewinnienia Gordona był trochę nagły, ale pojawienie się super-przestępców, eksperymenty Strangea, Azrael i w końcu Trybunał Sów., w pełni to naprawiają.
I strasznie podoba mi się, że w tej wersji historii, eskalacja idzie od przestępców. U Nolana to Joker i jemu podobni byli reakcją, na pojawienie się Batmana. Ale wygląda na to, że tutaj będzie na odwrót. Tutaj to Bruce inspiruje się swoimi wrogami (co bardzo fajnie pokazali z Azraelem) i ostatecznie stanie się jakby reakcją obronną miasta. Naturalną konsekwencją tego całego szaleństwa. I bądźmy szczerzy, już w tym momencie jestem w stanie uwierzyć, że w świecie przedstawionym nam przez tą serię, ktoś może wpaść na pomysł przebierania się za nietoperza i mieszkańcy Gotham po prostu to zaakceptują. Mało tego, to nie będzie nawet najdziwniejsza rzecz, jaka zdarzy się w tamtym tygodniu. Zwłaszcza teraz, po ucieczce tych wszystkich potworów. Jestem ciekaw, czy twórcy podbiją stawkę i w kolejnym sezonie pójdą w bardziej nadnaturalne wątki, w stylu Gotham by Midnight. Tak czy inaczej, przez cały sezon to był ten serial, na który najbardziej czekałem i ani razu się nie rozczarowałem. Postacie, wątki, kreacja świata (ta wielka, Burtonowaska bomba, była świetna), wszystko trzymało poziom. Dlatego też, uznaję Gotham za najlepszy serial tego sezonu i naprawdę bije on konkurencję na głowę.

środa, 1 czerwca 2016

Game of Thrones, odc. 56: Blood of My Blood (6x06)

Po dwóch szalonych zakończeniach ostatnich odcinków, tym razem przyszła kolei na coś spokojniejszego. I dobrze, ponieważ choroba dosyć mocno utrudnia mi w tym tygodniu możliwość napisania zgrabnego podsumowania. Ale spróbujmy. 
Ten odcinek miał zasadniczo cztery ważne elementy. Po pierwsze Bran, który nadal jest dupkiem i woli surfować po przeszłości, zamiast skupić się na tym, że ktoś znów zaraz odda za niego życie (naprawdę straciłem całą sympatię dla Brana, następnym razem jak zobaczę scenę w której Jaime wyrzuca go przez okno, to będę bił brawo). Niemniej to daje nam przegląd kilku bardzo ważnych scen z przeszłości, przede wszystkim wyraźny obraz Szalonego Króla. I bardzo ważne przypomnienie, że przygotował on dosyć olbrzymi zapas Dzikiego Ognia. Co w sumie świetnie się składa, jako, że królestwo jest zagrożone inwazją hordy zombie, których jedyną słabością jest ogień. Niemniej muszę docenić, jak bardzo, wszystko w tej historii łączy się ze sobą na przestrzeni tylu książek/sezonów. No i przy okazji znalazł się następny Stark.

Tymczasem wreszcie zobaczyliśmy dalszy ciąg sztuki teatralnej. Choć nadal bez monologu Tyriona, na temat bycia potworem ("As I cannot be the hero, let me be the monster, and lesson them in fear in place of love."). Niemniej całość wystarczyła, by przywrócić Aryę i zgaduję, że teraz będziemy mieli jakiś pojedynek skrytobójców, między nią a tą drugą dziewczyną. To samo w sobie brzmi ciekawie, ale nie mogę się doczekać, aż Arya wróci do Westeros i zacznie robić porządki. I muszę tu zwrócić uwagę na fakt, jak wiele Maisie Williams potrafi wyrazić samym spojrzeniem. ta scena kiedy ogląda sztukę teatralną jest po prostu świetna.

Tymczasem poznajemy rodzinę Sama i sprawy nie idą zbyt dobrze. To znaczy jego matka i siostra są świetne, ale stary Randyl jest wyraźnie kolejnym kandydatem na ojca roku. A ci jak wiemy, padają ostatnio jak muchy. W sumie Randyl jest chyba ostatnim z listy, bo wszyscy inni zdążyli już kopnąć w kalendarz, często z rąk własnych dzieci. Powiedziałbym, że jest w tym wyraźna lekcja. Ale przynajmniej Sam ma teraz porządny miecz, choć zastanawia mnie, co zrobi dalej, bo mam wrażenie, że ojcu będzie bardzo łatwo znaleźć go w Cytadeli (to szkoła dla Maestrów, do której miał jechać).

Tymczasem Jedyny słuszny Król Tommen okazał się idiotą. Nikomu już nie można ufać w tym serialu. Mogłem jeszcze uwierzyć, że Margaery po prostu gra (i mam szczerą nadzieję, że tak jest), ale Tommen wyraźnie jest grany. A mogliśmy już mieć tą historię za sobą, za niską cenę kilkudziesięciu trupów. A tak Jaime mósi wracać do wątków z czwartego tomu i jechać odbijać Riverrun. Nic, przynajmniej zapowiedź kolejnego odcinka ujawnia, że zabiera ze sobą Bronna, a to zawsze plus. I może wreszcie dostaniemy monolog o wystrzeliwaniu niemowląt z katapulty. Wiem, że brzmi to strasznie, ale to mój ulubiony moment Jaima z książek. Tak czy inaczej, sytuacja w stolicy stała się znacząco bardziej skomplikowana i raczej nie rozwiąże się przed końcem sezonu.

Another One Bites The Dust:
... Nikt? To coś nowego w tym sezonie. No cóż, ewidentnie to był ten odcinek przejściowy w środku sezonu.

Przemyślenia:
- Daenerys potrzebuje tysiąc okrętów. Cóż za zbieg okoliczności.

- Więc, to wszystko, prawda? Ma Dothrakich, smoki, Nieskalanych, Tyriona. Jeszcze Żelaźni Ludzie i możemy ruszać... Prawda? To znaczy wiem, że Daenerys nie dotrze do Westeros w tym sezonie, ale możemy przynajmniej zakończyć sezon sceną, w której jej tysiąc okrętów rusza w drogę? Naprawdę, szerokie ujęcie floty płynącej w kierunku Westeros i przelatujących nad nią smoków. Nie możecie mieć lepszego finału sezonu.

- Zombie Benjen, tak jak wszyscy podejrzewali. Kolejna osoba, którą pewnie zgubi dupkowatość Brana.