środa, 1 czerwca 2016

Game of Thrones, odc. 56: Blood of My Blood (6x06)

Po dwóch szalonych zakończeniach ostatnich odcinków, tym razem przyszła kolei na coś spokojniejszego. I dobrze, ponieważ choroba dosyć mocno utrudnia mi w tym tygodniu możliwość napisania zgrabnego podsumowania. Ale spróbujmy. 
Ten odcinek miał zasadniczo cztery ważne elementy. Po pierwsze Bran, który nadal jest dupkiem i woli surfować po przeszłości, zamiast skupić się na tym, że ktoś znów zaraz odda za niego życie (naprawdę straciłem całą sympatię dla Brana, następnym razem jak zobaczę scenę w której Jaime wyrzuca go przez okno, to będę bił brawo). Niemniej to daje nam przegląd kilku bardzo ważnych scen z przeszłości, przede wszystkim wyraźny obraz Szalonego Króla. I bardzo ważne przypomnienie, że przygotował on dosyć olbrzymi zapas Dzikiego Ognia. Co w sumie świetnie się składa, jako, że królestwo jest zagrożone inwazją hordy zombie, których jedyną słabością jest ogień. Niemniej muszę docenić, jak bardzo, wszystko w tej historii łączy się ze sobą na przestrzeni tylu książek/sezonów. No i przy okazji znalazł się następny Stark.

Tymczasem wreszcie zobaczyliśmy dalszy ciąg sztuki teatralnej. Choć nadal bez monologu Tyriona, na temat bycia potworem ("As I cannot be the hero, let me be the monster, and lesson them in fear in place of love."). Niemniej całość wystarczyła, by przywrócić Aryę i zgaduję, że teraz będziemy mieli jakiś pojedynek skrytobójców, między nią a tą drugą dziewczyną. To samo w sobie brzmi ciekawie, ale nie mogę się doczekać, aż Arya wróci do Westeros i zacznie robić porządki. I muszę tu zwrócić uwagę na fakt, jak wiele Maisie Williams potrafi wyrazić samym spojrzeniem. ta scena kiedy ogląda sztukę teatralną jest po prostu świetna.

Tymczasem poznajemy rodzinę Sama i sprawy nie idą zbyt dobrze. To znaczy jego matka i siostra są świetne, ale stary Randyl jest wyraźnie kolejnym kandydatem na ojca roku. A ci jak wiemy, padają ostatnio jak muchy. W sumie Randyl jest chyba ostatnim z listy, bo wszyscy inni zdążyli już kopnąć w kalendarz, często z rąk własnych dzieci. Powiedziałbym, że jest w tym wyraźna lekcja. Ale przynajmniej Sam ma teraz porządny miecz, choć zastanawia mnie, co zrobi dalej, bo mam wrażenie, że ojcu będzie bardzo łatwo znaleźć go w Cytadeli (to szkoła dla Maestrów, do której miał jechać).

Tymczasem Jedyny słuszny Król Tommen okazał się idiotą. Nikomu już nie można ufać w tym serialu. Mogłem jeszcze uwierzyć, że Margaery po prostu gra (i mam szczerą nadzieję, że tak jest), ale Tommen wyraźnie jest grany. A mogliśmy już mieć tą historię za sobą, za niską cenę kilkudziesięciu trupów. A tak Jaime mósi wracać do wątków z czwartego tomu i jechać odbijać Riverrun. Nic, przynajmniej zapowiedź kolejnego odcinka ujawnia, że zabiera ze sobą Bronna, a to zawsze plus. I może wreszcie dostaniemy monolog o wystrzeliwaniu niemowląt z katapulty. Wiem, że brzmi to strasznie, ale to mój ulubiony moment Jaima z książek. Tak czy inaczej, sytuacja w stolicy stała się znacząco bardziej skomplikowana i raczej nie rozwiąże się przed końcem sezonu.

Another One Bites The Dust:
... Nikt? To coś nowego w tym sezonie. No cóż, ewidentnie to był ten odcinek przejściowy w środku sezonu.

Przemyślenia:
- Daenerys potrzebuje tysiąc okrętów. Cóż za zbieg okoliczności.

- Więc, to wszystko, prawda? Ma Dothrakich, smoki, Nieskalanych, Tyriona. Jeszcze Żelaźni Ludzie i możemy ruszać... Prawda? To znaczy wiem, że Daenerys nie dotrze do Westeros w tym sezonie, ale możemy przynajmniej zakończyć sezon sceną, w której jej tysiąc okrętów rusza w drogę? Naprawdę, szerokie ujęcie floty płynącej w kierunku Westeros i przelatujących nad nią smoków. Nie możecie mieć lepszego finału sezonu.

- Zombie Benjen, tak jak wszyscy podejrzewali. Kolejna osoba, którą pewnie zgubi dupkowatość Brana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz