Na początek dostaliśmy scenę w stylu West Wing, z całą masą chodzenia i mówienia. To już samo w sobie daje u mnie plus. Do tego te wszystkie postacie spotykające się po latach, nie mogłem powstrzymać uśmiechu patrząc na to wszystko.


Tymczasem w Winterfell mamy kolejny spisek. Tu jestem naprawdę ciekawy, w którym konkretnie momencie Arya i Sansa się dogadały. Czy od początku manipulowały sytuacją, czy dopiero w pewnym momencie zdały sobie sprawę, co kombinuje Littlefinger. Bo sam cel tej gry wydaje się oczywisty, Sansa musiała się przekonać, jak bardzo zdradliwy jest Baelish i ostatecznie podjąć decyzję o jego losie. Tak czy inaczej, miałem nadzieję, że spotka on śmierć z ręki Sansy i w pewien sposób tak się stało.
Jednym z problemów tej serii od początku była kwestia ekspozycji. Ostatecznie, ten świat wymaga olbrzymich ilości informacji, które widz musi przyswoić, by nadążać za tym, co się dzieje. We wczesnych sezonach prowadziło to do słynnych sekspozycji, czyli scen, w których postacie opowiadają coś, w czasie, gdy na ekranie widzimy nagość. Ostatnio zastąpiono to Branspozycją, czyli scenami, w których Bran przygląda się dawnym wydarzeniom. Tym sposobem, zamiast słuchać o nich, możemy faktycznie widzieć, co się stało. W tym finale twórcy postanowili połączyć te techniki i dali na seksbranpozycję. Z narracją Brana, tłumaczącą, kim naprawdę jest Jon, podczas gdy ten uprawiał seks z własną ciotką. Ehh, jak tu nie uwielbiać Gry o Tron. Tak czy inaczej, teraz nie jestem pewny, jak nazywać Jona. Snow, Sand, Aegon Targaryen? Osobiście chyba zostanę przy Jon Sand. Swoją drogą Snow i Sand, po raz kolejny dają nam do zrozumienia, że to Jon sam w sobie jest Lodem i Ogniem. Równocześnie poznaliśmy limit mocy Brana. On może widzieć dowolne wydarzenie, ale musi wiedzieć, gdzie szukać. Pewnie dlatego większość czasu spędza, podglądając swoich krewnych w czasie seksu.
I to prowadzi nas do finałowej sceny, tej, na którą czekaliśmy od lat. Armia nieumarłych nadeszła i parafrazując Regana krzyknęła: "Mr. Night King, tear down this wall!" I tak też się stało. Co prawda Hasselhoff nie zatańczył na upadającym Murze, ale cała scena była wystarczająco widowiskowa bez niego. Szczególnie, że miałem przyjemność oglądać ten odcinek w kinie, i naprawdę nie było różnicy między tym, a hollywoodzką superprodukcją.
I to zakończyło przedostatni sezon Gry o Tron. Przed nami wiele miesięcy czekania na ostatnie 6 odcinków. A tam zapewne więcej zdrad, bardzo dużo zgonów (jestem w szoku, ile postaci nadal żyje) i potężne uczucie, że oglądamy średniowieczną wersję Walking Dead (niemal spodziewam się, że ktoś zacznie krzyczeć "Carl" w połowie pierwszego odcinka).
Another One Bites The Dust:

Przemyślenia:
- Czy potrafią pływać? Było chyba moim ulubionym tekstem tego odcinka. To naprawdę szczera reakcja na zaistniałą sytuację, która wiele mówi o Euronie.
- Nie ma to, jak zacząć odcinek od dyskusji o kutasach. Na Bronna zawsze można liczyć.
- Jak przy tym jesteśmy, gdzie jest Bronn? Bo naprawdę spodziewałem się, że odjedzie z Jaimem. Jakoś nie widzę go pracującego dla Cersei, przeciwko obydwu braciom Lannisterom.
- Milion mieszkańców? Naprawdę, w średniowiecznych warunkach? To nie brzmi właściwie. Jakim sposobem oni są w stanie to wyżywić, zwłaszcza z zimami trwającymi latami. I do tego, to miasto powinno samo móc wystawić większą armię niż cała Północ.
- Mam wrażenie, że w przyszłym sezonie będzie ostra walka o rękę Brienne.
- Podmuch wiatru wygenerowany przez startującego smoka, zdecydowanie powinien wywrócić wszystkich na tej arenie. Szczególnie samą Dany.
- Sam jest świetny w równoważeniu poważnej postawy Brana. Mam nadzieję, że te postacie dostaną więcej scen razem.
- I na koniec sezonu: Gdzie jest Gendry?