środa, 2 sierpnia 2017

Game of Thrones, odc. 63: The Queen’s Justice (7x03)

Ten odcinek, bardziej niż jakikolwiek w tym sezonie, uświadomił mi jak mały stał się świat Gry o Tron. Kiedyś dotarcie do Smoczej Skały zajęłoby Jonowi pół sezonu, ale teraz wszyscy zdają się mieć dostęp do opcji Szybkiej Podróży. I to nie jest krytyka, wręcz przeciwnie, szybkość z jaką rzeczy się dzieją zdecydowanie ułatwia śledzenie fabuły.
I tak wreszcie dostaliśmy z dawna wyczekiwane spotkanie Jona z Dany. Twórcy słusznie nie śpieszyli się z tą sceną, poświęcając jej pierwszych 15 minut serialu. Wszystkie zaangażowane postacie miały okazję zabłysnąć i przedstawić swój punkt widzenia na sytuację. Co więcej, mieliśmy tu świetną sytuację, w której wszystkie strony miały rację i mimo to, żadna z nich nie mogła się dogadać. Choć nie mogę nie odnieść wrażenia, że łatwym sposobem naprawienia sytuacji, byłoby małżeństwo Jona i Daenerys. Wtedy Północ i Siedem Królestw byłyby połączone Unią Personalną, która rozciągałaby się na potomków tych postaci. Sprawa załatwiona.

 Oczywiście to nie było jedyne z dawna wyczekiwane spotkanie. Sansa w Winterfell ma kolejną rozmowę z Littlefingerem, a później odzyskuje swojego brata, Brana. Po czym sama musi zadać sobie pytanie, który z nich jest obecnie bardziej creepy. To naprawdę wyczyn, jestem dumny z naszego Trójokiego Kruka.

I to prowadzi nas do Eurona, który wciąż jest największą gwiazdą rocka w Westeros. Za każdym razem, kiedy myślę, że ta seria zabiła swój najlepszy czarny charakter, pojawia się ktoś zdolny go zastąpić. To chyba kwestia dobrej zabawy, bo Joff, Ramsey i Euron wydają się jedynymi postaciami, które naprawdę czerpią satysfakcje z życia w tym świecie. Starkowie powinni kiedyś tego spróbować.
Sukces Eurona z ostatniego tygodnia natychmiast zostaje przekuty na całkowite, bezapelacyjne zwycięstwo Cersei. I pomyśleć, że jeszcze trzy odcinki temu, była otoczona ze wszystkich strony. A teraz (z odrobiną zmiennych lojalności i teleportującej się Żelaznej Floty) znów jest na górze. I nawet nie kryje się już z incestem. Prawie będzie mi jej żal, kiedy to wszystko nieubłaganie zawali się w przeciągu następnych kilku odcinków.

Another One Bites The Dust:
 RIP Olenna "Królowa Cierni" Tyrell, była zdecydowanie jedną z najlepszych postaci w całej tej historii. I choć ostatecznie nie doceniła Cersei, w dalszym ciągu zdołała mieć ostatnie słowa w ich konflikcie.

RIP Tyene Sand, zabita pocałunkiem złej królowej, jak w jakiejś baśni. Niestety w pamięci widzów, zachowa się tylko jako Bękarcica numer 3 i kolejny dowód na to, że postacie z Grze o Tron powinny wreszcie zrozumieć prostą zasadę: Don't fuck with Cersei.

Przemyślenia:
- Miło zobaczyć, że smoki nadal robią na ludziach wrażenie. 

- Po rozmowie Varysa z Melisandrą zaczynam podejrzewać, że żadne z nich nie dożyje ostatniego odcinka.

- Jorah jest już zdrowy... to poszło szybko. I nawet dostał wreszcie nową koszulę. Tak trzymać.

- Jedno mignięcie przed kamerą, to zdecydowanie za mało Brona, ale przynajmniej dostaliśmy jego cytat z pierwszego sezonu. 

- Casterly Rock i Wysogród wyglądały znacząco mniej widowiskowo, niż się spodziewałem. 

- Brakuje mi rozmów Varysa z Littlefingerem. 

- Widzę, że Cersei zapoczątkowała wśród dam dworu modę na krótkie włosy.

- Deszcze Castamere pod koniec były świetnym akcentem. 

- Zdałem sobie sprawę, że po śmierci Stannisa, Rickona i Tommena, powinienem wybrać mojego nowego faworyta w wyścigu do tronu. Na ten moment chyba skłaniam się w kierunku Cersei, ale jeszcze się waham.

- Wciąż nie ma Gendrego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz