poniedziałek, 28 maja 2012

Game of Thrones, odc. 19: Blackwater (2x09)

WOW!
To był zdecydowanie najlepszy odcinek Gry o Tron i ogólnie jeden z najlepszych pojedynczych odcinków serialu jakie widziałem. Czysta magia... Nie, źle. Brudna, krwawa, brutalna i okrutna magia. Czyli wszystko to, za co kochamy ten serial. Od otwierającej sceny przedstawiającej pełnych napięcia żołnierzy Stannisa, do ostatniej, w której widzimy triumfującego Tywina. Czysta perfekcja.

Sposób budowania napięcia w kolejnych scenach prowadzących do walki był bezbłędny. W sumie, chyba nie spodziewaliśmy się niczego innego po odcinku, którego scenariusz napisał sam George Martin. Niemniej, zacznę od zastrzeżeń:

Gdzie łańcuch? To chyba główne pytanie. Nie da się też nie zauważyć, że Stannis trochę wyszedł ze swojej roli. Powinien być raczej dowódcą rozkazującym z tyłów, zamiast tego poszedł w ślady Roberta i rzucił się na pierwszą linię. Jasne wymiatał przy tym, ale nadal było to dosyć nierozsądne jak na jego postać. I naprawdę liczyłem, że Sansa zaśpiewa swoją pieśń. Dodam jeszcze, że znów mieliśmy przypadek znikającego Bronna. Zaczynam podejrzewać, że jest on tak naprawdę Batmanem...

Co najgorsze, cała bitwa nie była tak widowiskowa, jak sobie wyobrażałem. I wiecie co? To wszystko nieważne. Żeby w pełni oddać bitwę opisaną przez Martina w książkach, potrzebowaliby większego budżetu, niż bitwa w Helmowym Jarze. Jak na serial, to i tak było absurdalnie widowiskowe. Zwłaszcza eksplozja Dzikiego Ognia. Coś niesamowitego.

Tyrion, Bronn, Ogar, Cersei, Sansa, Joff. Wszyscy byli perfekcyjni w swoich rolach. Po raz pierwszy w tym serialu, spędziliśmy całą godzinę tylko w jednej lokacji i zdecydowanie wyszło to odcinkowi na dobre. Nic nas nie rozpraszało, nic nie przeszkadzało w śledzeniu dramatycznie rozwijającej się sytuacji. Wszystko było skupione na tej jednej bitwie. Bitwie w której podział między tymi dobrymi i tymi złymi praktycznie nie istniał. Z jednej strony kibicujemy Tyrionowi, z drugiej jego zwycięstwo oznacza zwycięstwo Joffa i Cersei. Zasadniczo, nieważne kto wygra, i tak widz przegrywa. Zabawne jak to działa.

Jak jesteśmy przy mieszanych uczuciach na temat wyniku bitwy, zatrzymajmy się na chwilę przy Sansie. Sophie Turner naprawdę dała w tym odcinku popis. W większości przypadków jej rola jest trochę niedoceniana, przez porównania z Maisie Williams, która dostała o wiele ciekawszą postać Aryi. Niemniej trzeba przyznać, że kiedy Sansa dostaje okazję by zabłysnąć Sophie naprawdę ją wykorzystuje. 

Cóż jeszcze można tu dodać. Zasadniczo, chyba całkiem sporo, ale czy jest w tym jakiś sens? Wszyscy widzieliśmy to samo, niektórzy z nas (wliczając mnie) zapewne nawet więcej niż raz. Mowa Tyriona, przerażenie na twarzy Ogara, Loras w zbroi Renlego, bajka opowiadana pod koniec przez Cersei, krew, pot, flaki, zdradzony Tyrion i wreszcie zwycięski Tywin. I właściwie wszystko czego doświadczyliśmy po drodze. Po prostu najlepszy odcinek w całej serii.

Another One Bites The Dust:
RIP Kilka tysięcy zabitych i rannych. Tyrion jest ciężko ranny. Los Davosa pozostaje nieznany. Lancel oberwał strzałą. Ale co dziwne, nic poza tym. To śmieszne uczucie, kiedy uświadamiasz sobie, że po tej całej rzezi, wszystkie ważniejsze postacie nadal stoją.

Przemyślenia:
- I wyjaśniło się, co Tyrion gwizdał przez cały sezon. The Rains of Castamere.


- Nie da się nie zauważyć, że zbroja Tyriona wyposażona jest w bardzo specyficzny naszyjnik.


- To niesamowite, że Tywinowi wystarcza kilka sekund na ekranie, by być największym badassem w odcinku.


- Można o Lannisterach mówić wiele złego, ale trzeba im przyznać, że mają jeden z najlepszych theme songów w dziejach. Perfekcyjnie pasujący do odcinka (dla tych którzy nie wiedzą, Deszcze Castamere to pieśń opowiadająca o rodzie, który kiedyś sprzeciwił się Tywinowi, dziś po ruinie ich zamku hulają wiatry, i będą jeszcze długo, bo Tywin nakazał zostawić je w ruinie, jako symbol tego, co się dzieje, kiedy zadzierasz z Lannisterami).

"And who are you," the proud lord said, "that I must bow so low?
Only a cat of a different coat, that's all the truth I know.
In a coat of gold or a coat of red, a lion still has claws,
And mine are long and sharp, my lord,
as long and sharp as yours."

And so he spoke, and so he spoke, that lord of Castamere,
But now the rains weep o'er his hall, with no one there to hear.
Yes now the rains weep o'er his hall,
and not a soul to hear.



Za tydzień finał. I zapowiada się na sporo clifhangerów. I oczywiście z dawna oczekiwana wizyta w Domu Nieśmiertelnych. 

wtorek, 22 maja 2012

Game of Thrones, odc. 18: The Prince of Winterfell (2x08)

I oto zbliża się koniec sezonu. Wielka bitwa która zadecyduje o losach Westeros. Wszyscy gracze zbierają się przy planszy i... poświęcają godzinę na ustawianie pionków. Od razu zaznaczę, że nie uważam, żeby był to zły odcinek. Miał masę świetnych momentów. Niemniej miał też pewien problem, ten sam, który miał dokładnie ten sam odcinek rok temu. Powiem wręcz, że to dokładnie ta sama przypadłość, na którą cierpi cały 4 tom książki. Ustawianie sceny! Może to wina tego, że ostatnich kilka odcinków przyzwyczaiło mnie do bardziej zawrotnego tempa, ale po prostu, czułem po tym odcinku wyraźny niedosyt. Co więcej, stało się dziś coś bardzo dziwnego. W poprzednich odcinkach starałem się nie porównywać książek i serialu, ponieważ nie widziałem w tym sensu. Fabuła serii szła po zupełnie innych torach, wiele wątków było wręcz nierozpoznawalnych. Aż tu nagle dziś wszystko się cofnęło. Jak za dotknięciem magicznej różdżki wszystkie wątki wróciły do swoich książkowych odpowiedników. Nie chcę tu narzekać na to, że serial trzyma się książek, po prostu miło było przez chwilę czuć się zaskoczonym tą serią. Ale po kolei:

Zacznę od odrobiny czepialstwa. W jaki sposób Bran i spółka dostali się z powrotem do zamku? Czy Theon zabrał ze sobą wszystkich, którzy mogli pilnować murów? Rozumiem, że strażników było mało, a Osha świetnie się wspina, ale chyba nie przerzucili Brana przez mury? Również ostatnia scena trochę mnie rozbawiła. Nie chcemy, żeby Bran się dowiedział, więc będziemy rozmawiać dwa metry od niego. Logiczne. Niemniej zaczynam się przyzwyczajać do Yary. Zwłaszcza w tym odcinku była świetna.

Tymczasem Jon zdobył nowych kolegów i powiem to od razu. Wiesz, że naprawdę jest źle, kiedy twoim przeciwnikiem jest sam Szkieletor. Z drugiej strony, Jon ma prawie magiczny miecz, całkowicie bezużytecznego wielkiego zwierzaka i wojowniczą siostrę więc kto wie, może faktycznie jest He-Menem tego świata. W następnym odcinku krzyknie: Na potęgę Posępnego Czerepu! i zmieni się w Dolpha Lundgrena... To byłby naprawdę zaskakujący zwrot akcji.

Podczas kiedy próby podrywu w wykonaniu Jona spalają na panewce, drugi z braci Stark ma więcej szczęścia. Robb najpierw zamyka matkę w areszcie domowym, a później dobiera się do seksownej pielęgniarki. Widać bycie królem faktycznie ma swoje zalety. Choć trochę dziwi mnie to ciągłe gadanie o moście. Wygląda na to, że Robb postanowił chwilowo zapomnieć, że Freyowie poza mostem, dali mu też jakieś dwa tysiące zbrojnych. Choć mając do wyboru między armią spoconych wojowników, a Ooną Chaplin też pewnie poszedłbym w jego ślady.

W tym zestawieniu najgorzej wyszedł chyba Jaime, który dostał Brienne. Choć już po ich pierwszym dialogu wiem, że ten wątek będzie wspaniały.

Oczywiście najlepsze sceny czekały na nas w stolicy. W zeszłym roku powstał filmik reklamujący fikcyjną komedię One and a Half Men, o przygodach Bronna i Tyriona. Mam nadzieję, że po tym sezonie powstanie sequel Two and a Half Men, w którym do obsady dołączy Varys. Naprawdę mógłbym słuchać dialogów między tą trójką przez cały odcinek. I podobał mi się zabieg z pomyleniem Ros z Shaeą. Kiedy w poprzednim sezonie Tyrion dał jej ten medalion uważałem to za wielce zabawne i ironiczne, że identyczne posiadają Cersei i Sansa. Fajnie, że twórcy zrobili z tego zabawnego szczególiku faktyczny wątek.

I tak docieramy do najsłabszej części. Podobały mi się dialogi Aryi z Tywinem. Uważam, że były jednym z najsilniejszych punktów tego sezonu. Niemniej brakuje mi oryginalnego przebiegu wydarzeń. Zupy łasicowej, ducha Harrenhal i sceny ucieczki, w której Arya sama podrzyna gardło strażnikowi, pokazując, że żarty się skończyły. I tak właściwie czemu zabrała ze sobą Gendrego i Gorącą Bułkę? W książce to miało sens, bo cała trójka znajdowała się w bezpośrednim zagrożeniu utraty lewej stopy, a może prawej, już nie pamiętam. Tutaj wydaje się, że Gorąca Bułka miał całkiem dobrą posadę w kuchniach i żadnego powodu do ucieczki. Mam nadzieję, że przynajmniej pojawi się wątek żelaznej monety i Valar Morghulis. 


Another One Bites The Dust: 
I znów nikt. Choć mam przeczucie, że za tydzień może się to zmienić.

Przypadkowe Przemyślenia:
- Miło, że wyjaśniono wreszcie kim jest Cebulowy Rycerz.

- "Wyobraź sobie trwogę Stannisa."  "Staram się." Zaprawdę każda kwestia która opuszcza usta Conletha Hilla zdaje się być wykonana ze złota. Jakimś sposobem zdołał on uczynić już i tak świetną postać Varysa jeszcze lepszą.

- Biorąc pod uwagę brak wzmianek o tym i sceny w trailerach do następnego odcinka wnioskuję, że jednak nie dostaniemy łańcucha.

- To ciekawa sytuacja, z tą bitwą, nieprawdaż? Jeśli Stannis wygra, Joff wreszcie dostanie za swoje i Lannisterowie zostaną pokonani. Ale równocześnie będzie to oznaczać upadek i być może nawet śmierć Tyriona, Bronna, Ogara i może nawet Varysa. Czyli kilku z ulubionych postaci publiczności. Z drugiej strony triumf Tyriona to triumf Lannisterów. Aż trudno zdecydować, komu by tu kibicować.

Dwa odcinki do końca i wyraźnie widać, że podobnie jak w pierwszym sezonie, tak i tutaj, główny cios spadnie na nas w przedostatnim odcinku. Starcie do którego ten serial zmierzał przez cały sezon. Bitwa na potrzeby której twórcy wywalczyli od HBO kilka dodatkowych milionów dolarów i ściągnęli Neila Marshalla, który jest specem w kręceniu widowiskowych scen batalistycznych za grosze. Do tego scenariusz odcinka napisał sam George Martin. Zapowiada się naprawdę mocny i dramatyczny odcinek, zwłaszcza jeśli w tym samym odcinku dostaniemy Dom Nieśmiertelnych. Więc, pozostaje czekać na kolejny tydzień:

wtorek, 15 maja 2012

Game of Thrones, odc. 17: A Man Without Honor (2x07)

Tego się nie spodziewałem. Tak ogólnie. Tego wszystkiego. Serial wyraźnie z każdym krokiem oddala się od książek i mam rosnące uczucie, że nie mam pojęcia co się wydarzy. I jak najbardziej mi się to podoba.

Zacznijmy od Jona i jego arktycznych przygód. Muszę przyznać, że jego dialog z Ygritte naprawdę mi się podobał. To miło, że twórcy postanowili dodać trochę humoru do scen z permanentnie ponurym w tym sezonie Jonem. I dostaliśmy wreszcie słynne "Nic nie wiesz, Jonie Snow." Coś na co wszyscy czekali już w poprzednim odcinku. A później nasz dzielny Nocny Strażnik wpada w ręce dzikich... Nie próbuje nawet zgadywać, dokąd zmierza ten wątek.

A jak jesteśmy przy zmianach, więc Bran i spółka faktycznie uciekli. W takim razie jak zgubili pogoń? I to zdecydowanie oznacza, że finał sezonu będzie wyglądał zupełnie inaczej, niż w książce. Niemniej podoba mi się sposób przedstawienia stopniowego upadku Theona. To niesamowite jak każdy krok pcha go coraz dalej na drodze bez powrotu. To trochę jak przeciwieństwo wątku Neda w poprzednim sezonie. Tyle, że błędne kroki Neda wynikały z honoru i lojalności. Theon po prostu ma za dużo ambicji, za mało umiejętności.

A jak jesteśmy przy wątkach, które nie przypominają książkowych odpowiedników. Qarth. Mam tu mieszane odczucia, z jednej strony wątek Dany w książkach był tak absurdalnie nudny. Z drugiej tutaj poszli zupełnie inną trasą. Przewrót, magiczne klony, przejęcie władzy poprzez masowe morderstwo... Co się dzieje? O ile dobrze zrozumiałem, Xaro sprzedał smoki Pyatowi Pree w zamian za pomoc w przejęciu władzy. Co dalej? Jak się to potoczy? Nie mam pojęcia. Na pewno nie tak jak w książce. Tak czy inaczej, wygląda na to, że wizyta Dany u czarnoksiężników już za tydzień. W książce to był mój ulubiony rozdział, więc czekam z niecierpliwością. Zwłaszcza przy tych wszystkich zmianach.

A teraz zaskakująco najciekawsze elementy serialu, czyli Lannisterowie. Zacznijmy od wspaniałej panoramy Harrenhal, która została całkowicie przyćmiona przez następującą po niej scenie. Zaprawdę, Tywin i Arya zdecydowanie pobili Tyriona i Bronna, jako najlepszy duet serii. Ich sceny są wybitne, i pokazują, że można mieć sceny ekspozycji, bez nagiej dziwki w tle (nie, żebym się czepiał Ros czy coś). Tymczasem w stolicy dostajemy tylko jedną scenę z Tyrionem, ale za to jaką. Jego dialog z Cersei porównać mogę tylko do rozmowy Cersei z Robertem w połowie pierwszego sezonu. Zwłaszcza końcówka sceny, kiedy Tyrion próbuje ją pocieszyć, ale nie za bardzo wie co zrobić. Nawet nie ma tam słów, ale oddaje to relacje między tymi postaciami po mistrzowsku.
Tymczasem Shea  okazuje się naprawdę dobrą towarzyszką dla Sansy. Naprawdę lubię to co robią z tą postacią, mimo, że w książkach jej nie znosiłem.

Pojawia się też dawno nie widziany członek rodziny. Naprawdę, Jaime dostał w tym sezonie chyba mniej czasu ekranowego niż Rickon, a to o czymś świadczy. Niemniej kiedy wreszcie wrócił, zrobił to ze stylem. Jego rozmowa z dalekim kuzynem od razu przypomniała mi, czemu tak bardzo uwielbiam tą postać w wykonaniu Nikolaja Coster-Waldau. Jedyne czego żałuję, to że twórcy boleśnie skrócili rozmowę Catelyn z Jaimem. W książkach to był mój drugi ulubiony rozdział. Wprawdzie fragmenty tej rozmowy zostały użyte we wcześniejszych scenach, ale nadal czuję niedosyt. Z pozytywów, doszliśmy do punktu, w którym książkowa Catelyn stała się dla mnie najnudniejszą i najbardziej denerwującą postacią w dziejach. Miło widzieć, że Michelle Fairley jest w stanie utrzymać tą postać ciekawą, ba, nawet trochę bad-ass. I jej postępowanie w serialu ma znacząco więcej sensu, niż w książce. Czyli mówiąc prościej, faktycznie ma sens.

Another One Bites The Dust: 
RIP Alton Lannister, nie był on postacią z książki. Zastępował pewnego bezbarwnego Freya i zdołał być w tej roli nawet bardziej bezbarwny. Ale trzeba mu przyznać, że scena jego śmierci była jedną z najlepszych scen w odcinku.
RIP Król Przypraw, on również nie był postacią z książki. To znaczy chyba istniał w książkach, ale był raczej statystą. Tak czy inaczej w serialu z wdziękiem grał na nosie Dany, wytykając jej wszystkie błędy i regularnie sprowadzając naszą Matkę Smoków na ziemię. To zdecydowanie jedna z tych małych postaci, które naprawdę zapadają w pamięć, jak strażnik więzienny Mord w pierwszym sezonie.

Przypadkowe Przemyślenia:
- Każdy powinien mieć tak miłą i pomocną teściową jak Cersei.

- W tym odcinku wspomniano Barristana Śmiałego, i całe szczęście, bo już się bałem, że twórcy o nim zapomnieli.

- SPOILER: Naprawdę podoba mi się moment, kiedy Jaime stwierdza, że byłby bezużyteczny we wszystkim poza zabijaniem. To ciekawe w połączeniu z tym, co ma nastąpić.

- I wreszcie fani San/San mają się z czego cieszyć.

Trzy tygodnie do końca i jeden odcinek do bitwy. Stanis jest już pięć dni drogi od stolicy, wszystkie inne wątki zdają się biec w najróżniejszych kierunkach. Nikt nie wie co się wydarzy i wszyscy musimy sobie zadać jedno, zajebiście ważne pytanie... Co się stało z łańcuchem Tyriona?

wtorek, 8 maja 2012

Game of Thrones, odc. 16: The Old Gods and the New (2x06)

Druga połowa sezonu zdecydowanie zaczęła się mocno. W całym odcinku było zaledwie kilka momentów, wyjętych z książki, reszta to sceny całkowicie nowe, lub mocno zmienione. I podobało mi się to, to miłe uczucie, nie wiedzieć co się stanie. Do tego większość z tych zmian naprawdę działała, czyniąc The Old Gods and the New najlepszym odcinkiem w tym sezonie. Ale po kolei.

Zacznijmy od naszej ulubionej skonfliktowanej postaci. Oto Theon w momencie swojego największego triumfu. Zajął Winterfell minimalnymi siłami, wygrał, zrobił swoje. Teraz wszyscy wreszcie poznają jego wartość i zaczną go szanować... Taaa. Wiem, że ludzie go nie lubią, ale ja nie potrafię czuć wobec tej postaci niczego, poza współczuciem. To po prostu tak żałosne, jak wszystko czego się dotknie zmienia się w gówno. Nawet egzekucja mu nie wyszła. Do tego pod koniec odcinka Theon zostaje pokonany przez swoje największe nemezis, własnego penisa. Każda postać w tym odcinku ma jakiś kryptonit, ale ten Theona jest wręcz boleśnie oczywisty. Ale za to mieliśmy okazję zobaczyć nagą Natalię Tenę, więc nie będę narzekał.

Tymczasem bracia Starkowie idą na podryw. Robb próbuje poderwać dziewczynę na dobre maniery, Jon na nie odcinanie jej głowy. Nie da się ukryć, że ostatecznie to Jon wylądował z Ygritt w "łóżku". Choć sam nie wydawał się tym biegiem wydarzeń zbyt zadowolony.

<muzyczka z Jamesa Bonda> Agend 007 z licencją na zabijanie, Arya Stark kontynuuje swoją jednoosobową misję szpiegowską, podsłuchując narady, kradnąc wiadomości i eliminując żołnierzy wroga. Muszę przyznać, że mam mieszane, choć głównie pozytywne odczucia, odnośnie tego wątku. Brakuje mi tej wyraźnej przemiany, jaką Arya przechodziła w książce, z zastraszonego dziecka w ducha Harrenhal i wreszcie w wilka polującego na swoje ofiary. Jej oparta na przetrwaniu mentalność w książkach jest jasno ukazana i daje dobre wytłumaczenie jej czynom. Arya nie używa dwóch pierwszych życzeń na Tywina, bo Tywin nie jest dla niej istotny. Nie obchodzi jej ta cała wojna. Zamiast tego, zabija ludzi, którzy bezpośrednio zagrażają jej egzystencji. Tutaj brakuje tego wejrzenia w jej myśli, co za tym idzie twórcy zmuszeni są bawić się w sztuczki, by wyjaśnić jej użycie życzeń. Z drugiej strony, jej sceny z Tywinem są wspaniałe. Chyba najlepsze w tym sezonie. I wyraźnie widać rosnącą nić sympatii między tą dwójką. Co więcej, tak sobie myślę. Sytuacja Aryi przed Tywinem była dosyć beznadziejna. Teraz jest w miarę spoko. Może nasza mała wilczyca nie zabija Papę Lannistera, bo boi się, że znów wyląduje w klatce z perspektywą bliskiego kontaktu ze szczurem w wiadrze.

Nic tak nie rozkręca fabuły, jak odrobina zamieszek. Chyba wszyscy cieszyliśmy się, kiedy Joff oberwał gównem. I jeszcze bardziej, kiedy oberwał ręką Tyriona. Nie mogę się już doczekać na te gify i zapętlone filmiki. I co najważniejsze, Ogar masakruje. Cała ta scena z Sansą była dużo bardziej dramatyczna niż w książce i ratunek Ogara też był nieporównywalnie bardziej brutalny. On dosłownie uniósł faceta i pozwolił, by bebechy wypadły mu na podłogę. To brutalność na poziomie Khala Drogo. Tak trzymaj Sandor. Choć i tak, najlepsza była scena, w której jakiś biedny mieszczanin uderza Ogara kamieniem w zbroję. Facet naprawdę przeliczył swoje możliwości.

I wreszcie Dany, która łazi po mieście, wygląda uroczo w nowym stroju i udowadnia, że jeszcze bardzo dużo musi się nauczyć, bo póki co powtarza w kółko tą samą kwestię i brzmi trochę jak swój brat. A potem ktoś kradnie jej smoki... Co? Tego naprawdę się nie spodziewałem. I co za tym idzie, było to dla mnie  pierwsze naprawdę zaskakujące zakończenie w całym serialu. Tak trzymać!

Another One Bites The Dust: 
RIP Rodrik Cassel. Być może nie był zbyt znaczącą postacią i padł jakieś pół sezonu przed swoim czasem, ale trzeba mu przyznać jedno. Umarł sprawiając, że jego zabójca wyszedł na mięczaka. W naszej pamięci zapisze się przede wszystkim swoimi epickimi bokobrodami.

RIP Irri (przynajmniej tak mi się wydaje). Jej śmierć była całkowicie nie zapadająca w pamięć, głównie dlatego, że nawet jej nie zobaczyliśmy. Podobnie jej śmierć jak chłopaka w drugim odcinku. Główny problem w tym, że bez niej, nie ma już komu mówić "It is known", a to naprawdę wielka strata dla tej serii.

Przypadkowe Przemyślenia:
- Królewska Przystań została nawiedzona przez zombie! Naprawdę, śmierć Wielkiego Septona wyglądała jak wyjęta prosto z Zombieland.

- I jak przy tym jesteśmy. Gdzie jest Bronn? Czemu Tyrion zdecydował się wyjść na zewnątrz bez ochrony jego, lub bandy dzikusów? Że nie wspomnę, że jako dowódca Złotych Płaszczy, Bronn powinien chyba być na miejscu podczas zamieszek. 

- Czy Littlefinger rozpoznał Aryę? Bo sam już nie jestem pewny. Niby nic nie dał po sobie poznać, ale na końcu wyraźnie śledzi ją wzrokiem. Ciekawe, czy coś z tego wyniknie?

- Rany, Westeros w serialu jest naprawdę malutkie albo Littlefinger ma magiczne zdolności. Ten facet co odcinek jest gdzie indziej. Aż się boję, że za tydzień spotkamy go w Winterfell spiskującego z Theonem.

- Ten odcinek przyniósł nam też bezapelacyjnie najzabawniejszą scenę śmierci w całym serialu. 

- Pierwsze wspomnienie o bękarcie Boltona. Już się bałem, że go wytną.

- I mamy szpiega w obozie Robba. Ciekawe kto się nim okaże?

sobota, 5 maja 2012

Warhammer RPG dla początkujących, czyli wprowadzenie do systemu

Warhammer, jeden z pierwszych systemów RPG wydanych w Polsce. Pierwszy system dla wielu graczy (wliczając piszącego to) i przez wiele lat najczęściej grany system w tym kraju. Świat Warhammera opisano w książkach, grach komputerowych, planszowych, karcianych i oczywiście, bitewnych. Do tego dochodzi oczywiście Warhammer 40K będący pokrewnym uniwersum, utrzymanym w klimacie specyficznego sf. Ale to wszystko nie będzie teraz istotne, ponieważ ten tekst skupi się na Warhammer RPG i wersji tego świata prezentowanej głównie przez drugą edycję gry.

Ponury świat niebezpiecznej przygody.
Wrahammer to system dark fantasy, umieszczony w realiach przypominających XVI wieczną Europę  (przynajmniej w Imperium). To co charakterystyczne dla Młotka, to fakt, że gracze nie wcielają się tu w rolę herosów. Zamiast tego, klasyczne postacie do Warhammera to przeciętni ludzie, rzemieślnicy, chłopi, banici i porywacze zwłok, którzy w taki czy inny sposób znaleźli się w niezwykłych sytuacjach. To dosłownie historia o zwykłych mieszkańcach światów fantasy.
Rozwój postaci opiera się tu na systemie profesji. Jest ich ponad sto i zawierają najróżniejsze możliwości. I tak mamy bardziej klasyczne możliwości w stylu czarodzieja, rycerza czy kapłana. Ale z drugiej strony większość profesji stanowią bardziej przyziemne zawody w stylu: szczurołap, śmieciarz, ciura obozowa, rybak, cyrkowiec, służący, rzezimieszek czy cyrulik.
Przykładowe profesje
Oczywiście jak wspomniałem, są i bardziej typowe dla fantasy profesje. Można więc grać elfickim magiem, krasnoludzkim wojownikiem, niziołczym złodziejaszkiem czy wreszcie rycerzem, wyjętym wprost z legendy arturiańskiej. Przy dłuższej grze, lub zaczynając na wyższych "poziomach", można zostać łowcą wampirów, arcymagiem, fechmistrzem czy nawet zabójcą demonów (o nich później). Niemniej jest to rzadkie, wymaga długiej gry, lub kampanii nastawionej na heroizm i zwykle wiąże się ze sporą ilością chorób psychicznych (tak, w mechanice istnieją Punkty Obłędu, mierzące powolny upadek twojej postaci w szaleństwo).
Herosi Starego Świata
Niemniej przeciętna drużyna składa się z tych bardziej przyziemnych postaci i co za tym idzie bardziej przyziemnych przygód. Tu gracze nie ratują świata, są zwykle zbyt zajęci ratowaniem własnych tyłków. Przeciętne sesje dotyczą raczej sytuacji w których postacie graczy, mieszają się do rozgrywek w półświatku, przypadkiem trafiają na intrygę złego kultu, zostają wynajęci przez ekscentrycznego szlachcica, by ukraść pewien tajemniczy przedmiot, lub muszą uciekać przed inkwizycją, kiedy ów przedmiot okaże się być przeklętym. Nie ma tu za dużo miejsca na epicki heroizm, choć moim zdaniem jest sporo miejsca na bardziej przyziemny heroizm. Zwłaszcza jeśli stosuje się zasady Jesiennej Gawędy (co osobiście polecam).


Imperium, twoja ojczyzna
Świat Warhammera jest spory i skomplikowany. Nie sposób nie dostrzec w nim również podobieństwa, do naszej własnej ziemi. Oczywiście sam RPG nie opisuje całej planety, koncentruje się raczej na obszarze zwanym Starym Światem, odpowiadającym naszej Europie. A konkretnie na małych skrawku ziemi, znanym jako Imperium (mniej więcej w miejscu, gdzie powinny być Niemcy).
Oczywiście, kraina tak ponura nie mogła być oparta na innym państwie.
Imperium podzielone jest na kilka prowincji, które wszystkie działają niczym osobne państwa i regularnie toczą ze sobą większe i mniejsze wojny, ale razem trzyma je razem tradycja, historia i niechęć do wszystkich którzy nie są częścią Imperium (cholerni Bretończycy). Jasne, można powiedzieć, że mieszkańcy tego uroczego państwa są ksenofobiczni, ale biorąc pod uwagę reali świata, bliższe prawdy jest stwierdzenie, że są po prostu rozsądni. Tu naprawdę masa rzeczy chce ich zabić, więc z obcymi lepiej być ostrożnym. Władcami poszczególnych prowincji są książęta elektorzy, którzy spośród siebie wybierają Imperatora, któremu teoretycznie wszyscy podlegają. Najważniejszymi sąsiadami Imperium są: Bretonia (państwo feudalne, utknęli w arturiańskiej wersji średniowiecza, większość czasu spędzają poszukując Graala i mówiąc po francusku), Kislev (szeroko pojęta słowiańszczyzna, piją wódkę, słuchają cara i szczują swoich wrogów husarią) i Norska (horda często zmutowanych wikingów, służą mrocznym bogom i uwielbiają rabować i gwałcić).
Sigmar Heldenhammer
Głównym bóstwem Imperium jest Sigmar Młotodzierżca. Zaczynał on jako pierwszy Imperator, założyciel Imperium i największy wymiatacz w dziejach świata. Za swoje zasługi w zabijaniu wszystkiego co się rusza, dostał od krasnoludów magiczny młot Ghal Maraz (Rozłupywacz Czaszek), będąc najpotężniejszym artefaktem w całym świecie (nazwa systemu zaczyna wreszcie mieć sens, co?). Sigmar był tak niesamowity, że wreszcie został bogiem (do dzisiaj trwają spory o tym, jak konkretnie do tego doszło) i to od razu głównym bogiem Imperium (i wojny). Drugim najważniejszym bóstwem jest Ulryk, bóg zimy i również wojny. Ulryka czczą głównie twardzi, tradycjonalistyczni ludzie z północnych prowincji, którym nie podoba się ten nowy bóg, za życia będący jedynie wybrańcem Ulryka (należy dodać, że nie są oni też ogólnie zbyt dużymi fanami cywilizacji, bo czyni ona ludzi słabymi). Obydwie religie są w stanie permanentnej niechęci, regularnie przeradzającej się w krwawe wojny religijne. Ponieważ Imperium nie jest dosyć ponurym miejscem bez tego.
I jeszcze jedno, w Imperium istnieje tylko jedna pora roku, Jesień (wyjątkiem są letnie susze niszczące plony i mroźne zimy podczas których dzieci umierają z zimna). 
No dobra, może trochę przesadzam. Warhammer nie jest zawsze przygnębiający i mroczny. To zwykle zależy od MG. Mi samemu zdarzało się grać sesje o bardzo komediowym, bądź heroicznym charakterze. Alle ogólnie, Imperium to zdecydowanie nie radosna kraina w stylu Śródziemna.

Cholerni nieludzie 
Poza ludźmi są jeszcze trzy inne grywalne rasy. Po pierwsze elfy. Szlachetne, długowieczne, potężne i całkowicie nie przystosowane do życia w świecie ludzi. Większość przemierzających Imperium elfów pochodzi albo z odległego Ulthuanu lub jednego z dwóch leśnych królestw znajdujących się w Starym Świecie (jedno leżące na terenie Imperium, drugie w Bretoni). Elfy to pradawna rasa, która władała Starym Światem na długo przed nadejściem ludzkości. Niestety po straszliwej wojnie domowej z Mrocznymi Elfami, większość ich społeczeństwa straciła wolę ekspansji. Elfy zadowalają się utrzymywaniem swoich pozycji i wspominaniem dawnej potęgi.
Niziołki podążają za ludźmi od zawsze. Kiedy powstało Imperium, niziołki już w nim były. Z czasem zdołały nawet otrzymać własną prowincję i głos w radzie elektorów. Kraina Zgromadzeń (bo tak nazywa się owa kraina) to najbardziej sielankowe miejsce w całym Starym Świecie. Przynajmniej kiedy nie atakują go wampiry, nieumarli czy inne potworności. W świecie niziołki słyną głównie jako złodzieje i kombinatorzy. Ciągle jedzą, świetnie gotują i wszędzie mają krewnych (nie chcesz zadzierać z niziołczą mafią).
Zabójca Trolli
Krasnoludy to najwięksi sprzymierzeńcy Imperium. Od czasu Sigmara kojarzeni są z przyjaciółmi. Zaopatrują ludzkość w broń palną i porządne pancerze. Pracują w kopalniach i gildiach. Po niziołkach są najczęściej spotykanymi nieludźmi w Imperium. Ala mają oni też swoją drugą stronę. Niegdyś dumna rasa chyli się ku upadkowi. Kolejne twierdze padają pod ciosami orków, kolejne terytoria tracone są regularnie. Rasa krasnoludów umiera. Proces ten zajmie jeszcze stulecia, ale jest nieunikniony. Coraz więcej młodych opuszcza twierdze i zamieszkuje wśród ludzi. Coraz więcej jest krasnoludów, urodzonych w ludzkich miastach, które nigdy nawet nie widziały twierdz. To szlachetna, uparta i wojownicza rasa. Nie stroniąca od alkoholu i wszelkich bogactw.
Szczególną i często spotykaną na gościńcach grupę wśród krasnoludów stanowią Zabójcy Trolli. To krasnoludy, które straciły honor. Teraz podróżują po świecie, często jako najemnicy lub łowcy przygód, w poszukiwaniu honorowej śmierci, która zmaże ich winy (najlepiej w walce z czymś dużym, jak Troll). Można ich rozpoznać po charakterystycznych irokezach. Nie noszą zbroi i nigdy nie cofają się przed wyzwaniem, nie są jednak szaleni. Ich śmierć ma być honorowa, nie głupia. Zabójcy którzy przeżyją wystarczająco długo i nie odnajdą godnego przeciwnika, stają się Zabójcami Smoków i wreszcie Demonów.

Chaos wszędzie, ciemność wszędzie
Chaos to najbardziej charakterystyczny element świata Warhammera. Potężna siła dążąca do spaczenia świata, pożerająca go kawałeczek po kawałeczku.
Chaos reprezentuje czterech bogów.
Khorn - pan rzezi, krwi i czaszek
Nurgl - władca rozkładu, chorób i deformacji
Slaanesh - bóg rozkoszy, perwersji i dewiacji
Tzeentch - wielki spiskowiec, pan magii i podstępu

Ci czterej bogowie władają zastępami demonów i kultystów, tocząc niekończącą się wojnę z całym światem i sobą nawzajem. Władza niszczycielskich potęg rozciąga się głównie nad Pustkowiami Chaosu. Olbrzymimi obszarami na północnym i południowym biegunach. To tereny gdzie prawa fizyki nie działają, ludzie są zmutowani a demony spokojnie mogą przemierzać świat materialny. Niestety terytorium to z każdym rokiem sięga coraz dalej, powoli rozlewając się na cały świat. Bogom chaosu się nie śpieszy, mają całą wieczność.
Czyż nie wyglądają sympatycznie?
Od czasu do czasu jakiemuś herosowi udaje się uzyskać przychylność wszystkich czterech bóstw. Zbiera wtedy olbrzymią armię demonów i wojowników chaosu i rusza do ataku na Stary Świat lub inną krainę przylegającą do Pustkowi.

Drugą stroną medalu są kulty chaosu. Tajne stowarzyszenia działające wewnątrz samego Imperium, często posiadające sporą władzę. Oczywiście wszystko zależy tu od boga któremu służą. Kultyści Khorna zwykle infiltrują kręgi wojskowe, choć ich celami zwykle jest po prostu doprowadzenie do jak największej rzezi. Nurgliści rekrutują się spośród wyrzutków społecznych i ofiar zarazy, pragnących przeżyć za wszelką cenę, na ogół ograniczają się do zatruwania studni i rozprzestrzeniania chorób. Slaaneshowcy to najczęściej rozpustni szlachcice i poszukujący inspiracji artyści, trudno w ich przypadku mówić o celach, poza odnajdywaniem coraz bardziej perwersyjnych sposobów spędzania czasu. I wreszcie słudzy Tzeentcha, wielkiego spiskowca. Z tymi jest najgorzej, można ich znaleźć wszędzie, wśród magów, polityków, kupców. Wszędzie, gdzie są ludzie ambitni i rządni władzy, można też znaleźć kultystów Wielkiego Spiskowca. Knują oni swoje zagmatwane intrygi i służą bogu, który potrafi układać swoje plany w rozłożeniu na stulecia.

Inne zagrożenia
Oczywiście Chaos to nie wszystko. W tym mrocznym świecie czai się również masa innych zagrożeń. By wymienić kilka najczęściej spotykanych:
Zwierzoludzie i mutanty - Bestie zrodzone z chaosu i często służące mrocznym siłom. Zamieszkują puszcze Imperium, żywiąc się zwierzyną, sobą nawzajem i (przede wszystkim) ludzkim mięsem. Zwierzoludzie żyją w stadach, rządzonych przez najsilniejszego osobnika. Mutanci kiedyś byli ludźmi, do czasu, aż na ich ciałach pojawiły się mutacje zesłane przez bogów chaosu jako klątwa lub nagroda dla wiernych sługów. Dodatkowe kończyny, macki i dziwne zdolności, wszystko to sprawia, że ludzie ci zostają zepchnięci poza społeczeństwo, ścigani i paleni na stosach, nie mają wyboru. Uciekają do lasów, dołączając do band i prędzej czy później stając się potworami służącymi bogom chaosu.


Orki i gobliny - zielonoskórzy wojownicy, przemierzający świat w prymitywnych plemionach, mordując, paląc i przede wszystkim, szukając porządnej walki. Gobliny to tchórzliwe stwory, atakujące zwykle bandą z ukrycia. Orki stawiają na brutalną siłę i niezwykłą wytrzymałość. Nie są zbyt inteligentne, nie mają strategii ani planu. One po prostu chcą komuś przywalić, najlepiej komuś dużemu i silnemu.








Wampiry i nieumarli - Istna zmora Starego Świata. Nieśmiertelni wampirzy władcy rządzący hordami nieumarłych sługusów. Tutejsi nieumarli to nie wrażliwcy z fetyszem na punkcie nastolatek. Wampiry z Warhammera to naturalni drapieżnicy, ludzie to dla nich zwierzyna. Ich celem jest całkowita władza nad światem. Część ukrywa się pośród ludzi, knując swoje intrygi. Część przyjmuje bardziej bezpośrednią taktykę. Władają księstwem Sylvani z którego atakują na czele hord nieumarłych, próbując zniszczyć Imperium siłą militarną.

Skaveny - Podstępni szczuroludzie, ukrywający się w podziemiach świata. Mityczni władcy kanałów, używający dziwacznych, technologiczno - magicznych urządzeń, by podbić świat. Na szczęście ich zdradziecka, szczura natura sprawia, że częściej walczą ze sobą, niż z ludźmi. Co więcej, większość mieszkańców Imperium nie wieży nawet w istnienie Skavenów, uznając, że to tylko rodzaj zwierzoludzi zamieszkujący kanały. A nie osobny gatunek, do tego władający własnym,  wielkim podziemnym imperium.

Mroczne Elfy - Nazywani Druchii, ci kuzyni zwykłych elfów stanęli po stronie Wiedźmiego Króla Malekitha w czasie wojny domowej na Ulthuanie. Obecnie zamieszkują mroźną krainę Naggaroth, daleko na północy. Służą Khainowi, bogu skrytobójców i czasami Slaaneshowi. Obecnie najczęściej można ich spotkać jako korsarzy i łowców niewolników, atakujących wybrzeża Imperium z pokładów swoich olbrzymich Czarnych Ark.










Oczywiście to nie wszystkie zagrożenia, tak się składa, że w Warhammerze zwykle najgorszym i najokrutniejszym wrogiem, są inni ludzie.

Podsumowanie
Warhammer Fantasy Roleplay to gra ponura i pełna niebezpieczeństw. Jeśli ktoś szuka heroicznej walki ze złem i widowiskowych scen akcji, to raczej się zawiedzie. Jeśli woli ponury świat w stylu Gry o Tron czy Wiedźmina, to będzie miał więcej szczęścia. Dla mnie Warhammer pozostaje najlepszym systemem RPG jaki kiedykolwiek powstał. Mechanika jest łatwa i szybka, a świat barwny i pełen klimatu. Doskonały system zarówno dla początkujących, jak i doświadczonych graczy.

wtorek, 1 maja 2012

Game of Thrones, odc. 15: The Ghost of Harrenhal (2x05)

I oto nadeszła połowa sezonu. Ogólnie poprzedni odcinek zrobił na mnie większe wrażenie, ale trzeba przyznać, że ten był naprawdę treściwy. Byłem wręcz zaskoczony, że trwał on jedynie standardowe 50+ minut. Dużo informacji i jeszcze więcej ustawiania sceny i zamiatania po otwierającej odcinek scenie. Gra znów uległa zmianie i serial wyraźnie dąży teraz w kierunku finałowego starcia, kiedy zarówno Stannis jak i Tyrion szykują się na bitwę o Królewską Przystań. Ale nie wybiegajmy do przodu, jeszcze wszystko może się przecież zmienić (zwłaszcza z taką ilością odstępstw od książki). Do tego ewidentnie mieliśmy tu więcej magii.

Więc po kolei. Najważniejszy w tym odcinku był fakt, że wreszcie, po raz pierwszy w tym sezonie, mamy okazję zobaczyć RICKONA! On nadal tu jest i najwyraźniej w czasie kiedy go nie widzieliśmy, doskonalił sztukę łupania orzechów. Osobiście nadal twierdzę, że Rickon wygra w Grze o Tron, ponieważ wszyscy o nim zapomną i wymordują się nawzajem.

Tymczasem Tyrion znęca się nad Lancelem. Ahh, naprawdę mógłbym patrzeć na tą scenę dłużej. Nieważne czy robi to Robert czy Tyrion, upokarzanie Lancela po prostu nie przestaje mnie bawić.
Podoba mi się również fakt, że zachowano tekst o demonicznej małpie. W książce niewdzięczność pracy Tyriona była dosyć istotna i cieszę się, że serial też zaczyna dawać to do zrozumienia.
I wreszcie piromanta Hallyne. Grający go Roy Dotrice miał pierwotnie grać Arcymaestra Pycella, ale niestety rozchorował się przed rozpoczęciem zdjęć. Poza tym, sam aktor jest bliskim znajomym Georga Martina, przez co, między innymi, jest on głosem czytającym książkę w większości audiobooków. Scena sama w sobie była świetna. Zwłaszcza komentarze Bronna odnośnie bitew. Zdecydowanie za mało jest go w tym serialu. Poza tym, pokazuje to wyraźnie nowy kierunek dla fabuły. Stannis szykuje plany ataku na stolicę, Tyrion po raz pierwszy wyraźnie szykuje się do obrony. Do tej pory sezon zdawał się zmierzać donikąd, dopiero śmierć Renlyego narzuciła kierunek i tempo, podobnie jak atak Jaimego na Neda sezon wcześniej.

Tymczasem Arya spotyka dżina, który obiecuje jej spełnić trzy życzenia. Niestety całość ma miejsce w Westeros, więc dżin jest byłym skazańcem, a życzeń można użyć tylko do zabijania ludzi. Zgaduję, że pewnie mogło być gorzej. Przynajmniej w międzyczasie, Arya ma okazję posiedzieć z Tywinem i muszę przyznać, że to jak na razie chyba najlepsza zmiana w stosunku do książek. Ich wymiana zdań była świetna, podobnie jak wzajemne spojrzenia po tym, jak Arya stwierdziła, że każdego da się zabić. Ten serial zdecydowanie potrzebuje więcej Tywina.

Islandia wygląda pięknie. Kręcone tam ujęcia wyglądają wspaniale. Wprawdzie w książkach Pięść Pierwszych Ludzi opisana była zupełnie inaczej, ale to nic, ta wersja robi większe wrażenie. Choć powiem szczerze, że panująca na zewnątrz temperatura znacząco utrudnia mi wczucie się w sytuację Jona i jego towarzyszy. Z innych obserwacji, ciekawe, że Qhorin Półręki jest jedynym istotnym członkiem Nocnej Straży, który wpadł na pomysł, by ubrać czapkę! Nic dziwnego, że w książkach regularnie pojawiali się Strażnicy, którzy stracili uszy z powodu odmrożeń.

Smok, księżniczka, czarnoksiężnik i banda Dothraków wchodzą do baru... No cóż, miło zobaczyć smoki i odrobinę magii, ale bardziej ciekawi mnie, co dalej. Xaro z serialu zdecydowanie nie jest swoim odpowiednikiem z książki. Podobnie wątek Qarth zdaje się nie odpowiadać swemu pierwowzorowi. Nie uważam tego za nic złego, wręcz przeciwnie, wątek ten w książkach był raczej nudnawy, poza ostatnimi dwoma rozdziałami, niemniej ciekawi mnie, jak go poprowadzą i co stanie się dalej. To miłe uczucie, nie wiedzieć co się stanie w tej historii. I magia, okazuje się, że nadal oglądamy serial fantasy, czasami łatwo o tym zapomnieć.

Another One Bites The Dust: 
RIP Król Renly Baratheon Pierwszy Tego Imienia. Zabity przez Cienistego Zabójcę. Szkoda, zawsze lubiłem Renlego i muszę przyznać, że uważałem go za najlepszego potencjalnego króla, spośród tych którzy bezpośrednio biorą udział w wyścigu. Jego orientacja seksualna, sugerowana w książkach i wyraźnie pokazana w serialu, wywoływała sporo kontrowersji. Ostatecznie był chyba pierwszym homoseksualnym królem w historii telewizji. Osobiście zapamiętam go głównie ze sporu z Robertem podczas polowania w pierwszym sezonie i negocjacji ze Stanisem w poprzednim odcinku. Tak czy inaczej, dobra, ważna postać i świetny zwrot akcji.

Ogólnie był to solidny odcinek. Ten sezon zdecydowanie jest lepszy od pierwszego i liczę, że przed zakończeniem będzie jeszcze lepszy.

Przypadkowe przemyślenia:
- Czy mi się zdaje, czy jedyna obnażona klatka piersiowa w tym odcinku należała do Gendrego? Czy to czyni The Ghost of Harrenhal pierwszym pozbawionym erotyzmu odcinkiem Gry o Tron? Na pewno pierwszym w tym sezonie.

- Okazuje się, że wrota do skarbca Xaro, które otworzyć można tylko medalionem, naprawdę działają. Niby mała rzecz, ale przywiązanie do szczegółów ekipy odpowiedzialnej za rekwizyty znów mnie zaskoczyło.