Zacznijmy od naszej ulubionej skonfliktowanej postaci. Oto Theon w momencie swojego największego triumfu. Zajął Winterfell minimalnymi siłami, wygrał, zrobił swoje. Teraz wszyscy wreszcie poznają jego wartość i zaczną go szanować... Taaa. Wiem, że ludzie go nie lubią, ale ja nie potrafię czuć wobec tej postaci niczego, poza współczuciem. To po prostu tak żałosne, jak wszystko czego się dotknie zmienia się w gówno. Nawet egzekucja mu nie wyszła. Do tego pod koniec odcinka Theon zostaje pokonany przez swoje największe nemezis, własnego penisa. Każda postać w tym odcinku ma jakiś kryptonit, ale ten Theona jest wręcz boleśnie oczywisty. Ale za to mieliśmy okazję zobaczyć nagą Natalię Tenę, więc nie będę narzekał.
Tymczasem bracia Starkowie idą na podryw. Robb próbuje poderwać dziewczynę na dobre maniery, Jon na nie odcinanie jej głowy. Nie da się ukryć, że ostatecznie to Jon wylądował z Ygritt w "łóżku". Choć sam nie wydawał się tym biegiem wydarzeń zbyt zadowolony.

Nic tak nie rozkręca fabuły, jak odrobina zamieszek. Chyba wszyscy cieszyliśmy się, kiedy Joff oberwał gównem. I jeszcze bardziej, kiedy oberwał ręką Tyriona. Nie mogę się już doczekać na te gify i zapętlone filmiki. I co najważniejsze, Ogar masakruje. Cała ta scena z Sansą była dużo bardziej dramatyczna niż w książce i ratunek Ogara też był nieporównywalnie bardziej brutalny. On dosłownie uniósł faceta i pozwolił, by bebechy wypadły mu na podłogę. To brutalność na poziomie Khala Drogo. Tak trzymaj Sandor. Choć i tak, najlepsza była scena, w której jakiś biedny mieszczanin uderza Ogara kamieniem w zbroję. Facet naprawdę przeliczył swoje możliwości.
I wreszcie Dany, która łazi po mieście, wygląda uroczo w nowym stroju i udowadnia, że jeszcze bardzo dużo musi się nauczyć, bo póki co powtarza w kółko tą samą kwestię i brzmi trochę jak swój brat. A potem ktoś kradnie jej smoki... Co? Tego naprawdę się nie spodziewałem. I co za tym idzie, było to dla mnie pierwsze naprawdę zaskakujące zakończenie w całym serialu. Tak trzymać!
Another One Bites The Dust:
RIP Rodrik Cassel. Być może nie był zbyt znaczącą postacią i padł jakieś pół sezonu przed swoim czasem, ale trzeba mu przyznać jedno. Umarł sprawiając, że jego zabójca wyszedł na mięczaka. W naszej pamięci zapisze się przede wszystkim swoimi epickimi bokobrodami.
RIP Irri (przynajmniej tak mi się wydaje). Jej śmierć była całkowicie nie zapadająca w pamięć, głównie dlatego, że nawet jej nie zobaczyliśmy. Podobnie jej śmierć jak chłopaka w drugim odcinku. Główny problem w tym, że bez niej, nie ma już komu mówić "It is known", a to naprawdę wielka strata dla tej serii.
Przypadkowe Przemyślenia:
- Królewska Przystań została nawiedzona przez zombie! Naprawdę, śmierć Wielkiego Septona wyglądała jak wyjęta prosto z Zombieland.
- I jak przy tym jesteśmy. Gdzie jest Bronn? Czemu Tyrion zdecydował się wyjść na zewnątrz bez ochrony jego, lub bandy dzikusów? Że nie wspomnę, że jako dowódca Złotych Płaszczy, Bronn powinien chyba być na miejscu podczas zamieszek.
- Czy Littlefinger rozpoznał Aryę? Bo sam już nie jestem pewny. Niby nic nie dał po sobie poznać, ale na końcu wyraźnie śledzi ją wzrokiem. Ciekawe, czy coś z tego wyniknie?
- Rany, Westeros w serialu jest naprawdę malutkie albo Littlefinger ma magiczne zdolności. Ten facet co odcinek jest gdzie indziej. Aż się boję, że za tydzień spotkamy go w Winterfell spiskującego z Theonem.
- Ten odcinek przyniósł nam też bezapelacyjnie najzabawniejszą scenę śmierci w całym serialu.
- Pierwsze wspomnienie o bękarcie Boltona. Już się bałem, że go wytną.
- I mamy szpiega w obozie Robba. Ciekawe kto się nim okaże?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz