poniedziałek, 28 maja 2012

Game of Thrones, odc. 19: Blackwater (2x09)

WOW!
To był zdecydowanie najlepszy odcinek Gry o Tron i ogólnie jeden z najlepszych pojedynczych odcinków serialu jakie widziałem. Czysta magia... Nie, źle. Brudna, krwawa, brutalna i okrutna magia. Czyli wszystko to, za co kochamy ten serial. Od otwierającej sceny przedstawiającej pełnych napięcia żołnierzy Stannisa, do ostatniej, w której widzimy triumfującego Tywina. Czysta perfekcja.

Sposób budowania napięcia w kolejnych scenach prowadzących do walki był bezbłędny. W sumie, chyba nie spodziewaliśmy się niczego innego po odcinku, którego scenariusz napisał sam George Martin. Niemniej, zacznę od zastrzeżeń:

Gdzie łańcuch? To chyba główne pytanie. Nie da się też nie zauważyć, że Stannis trochę wyszedł ze swojej roli. Powinien być raczej dowódcą rozkazującym z tyłów, zamiast tego poszedł w ślady Roberta i rzucił się na pierwszą linię. Jasne wymiatał przy tym, ale nadal było to dosyć nierozsądne jak na jego postać. I naprawdę liczyłem, że Sansa zaśpiewa swoją pieśń. Dodam jeszcze, że znów mieliśmy przypadek znikającego Bronna. Zaczynam podejrzewać, że jest on tak naprawdę Batmanem...

Co najgorsze, cała bitwa nie była tak widowiskowa, jak sobie wyobrażałem. I wiecie co? To wszystko nieważne. Żeby w pełni oddać bitwę opisaną przez Martina w książkach, potrzebowaliby większego budżetu, niż bitwa w Helmowym Jarze. Jak na serial, to i tak było absurdalnie widowiskowe. Zwłaszcza eksplozja Dzikiego Ognia. Coś niesamowitego.

Tyrion, Bronn, Ogar, Cersei, Sansa, Joff. Wszyscy byli perfekcyjni w swoich rolach. Po raz pierwszy w tym serialu, spędziliśmy całą godzinę tylko w jednej lokacji i zdecydowanie wyszło to odcinkowi na dobre. Nic nas nie rozpraszało, nic nie przeszkadzało w śledzeniu dramatycznie rozwijającej się sytuacji. Wszystko było skupione na tej jednej bitwie. Bitwie w której podział między tymi dobrymi i tymi złymi praktycznie nie istniał. Z jednej strony kibicujemy Tyrionowi, z drugiej jego zwycięstwo oznacza zwycięstwo Joffa i Cersei. Zasadniczo, nieważne kto wygra, i tak widz przegrywa. Zabawne jak to działa.

Jak jesteśmy przy mieszanych uczuciach na temat wyniku bitwy, zatrzymajmy się na chwilę przy Sansie. Sophie Turner naprawdę dała w tym odcinku popis. W większości przypadków jej rola jest trochę niedoceniana, przez porównania z Maisie Williams, która dostała o wiele ciekawszą postać Aryi. Niemniej trzeba przyznać, że kiedy Sansa dostaje okazję by zabłysnąć Sophie naprawdę ją wykorzystuje. 

Cóż jeszcze można tu dodać. Zasadniczo, chyba całkiem sporo, ale czy jest w tym jakiś sens? Wszyscy widzieliśmy to samo, niektórzy z nas (wliczając mnie) zapewne nawet więcej niż raz. Mowa Tyriona, przerażenie na twarzy Ogara, Loras w zbroi Renlego, bajka opowiadana pod koniec przez Cersei, krew, pot, flaki, zdradzony Tyrion i wreszcie zwycięski Tywin. I właściwie wszystko czego doświadczyliśmy po drodze. Po prostu najlepszy odcinek w całej serii.

Another One Bites The Dust:
RIP Kilka tysięcy zabitych i rannych. Tyrion jest ciężko ranny. Los Davosa pozostaje nieznany. Lancel oberwał strzałą. Ale co dziwne, nic poza tym. To śmieszne uczucie, kiedy uświadamiasz sobie, że po tej całej rzezi, wszystkie ważniejsze postacie nadal stoją.

Przemyślenia:
- I wyjaśniło się, co Tyrion gwizdał przez cały sezon. The Rains of Castamere.


- Nie da się nie zauważyć, że zbroja Tyriona wyposażona jest w bardzo specyficzny naszyjnik.


- To niesamowite, że Tywinowi wystarcza kilka sekund na ekranie, by być największym badassem w odcinku.


- Można o Lannisterach mówić wiele złego, ale trzeba im przyznać, że mają jeden z najlepszych theme songów w dziejach. Perfekcyjnie pasujący do odcinka (dla tych którzy nie wiedzą, Deszcze Castamere to pieśń opowiadająca o rodzie, który kiedyś sprzeciwił się Tywinowi, dziś po ruinie ich zamku hulają wiatry, i będą jeszcze długo, bo Tywin nakazał zostawić je w ruinie, jako symbol tego, co się dzieje, kiedy zadzierasz z Lannisterami).

"And who are you," the proud lord said, "that I must bow so low?
Only a cat of a different coat, that's all the truth I know.
In a coat of gold or a coat of red, a lion still has claws,
And mine are long and sharp, my lord,
as long and sharp as yours."

And so he spoke, and so he spoke, that lord of Castamere,
But now the rains weep o'er his hall, with no one there to hear.
Yes now the rains weep o'er his hall,
and not a soul to hear.



Za tydzień finał. I zapowiada się na sporo clifhangerów. I oczywiście z dawna oczekiwana wizyta w Domu Nieśmiertelnych. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz