poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Game of Thrones, odc. 21: Valar Dohaeris (3x01)

I oto nadszedł ten radosny, od dawna oczekiwany dzień, kiedy na nasze ekrany powróciła Gra o Tron. Kolejne 10 godzin, tym razem opartych na trzeciej i najlepszej książce Nawałnicy Mieczy (a raczej sporej jej części).

Niestety nie mogę powiedzieć, że odcinek rzucił mnie na kolana. Jasne miał dobre sceny, ale całościowo przypominał raczej czwartą książkę, wszyscy coś robią, gadają, biegają w kółko i absolutnie nic z tego nie wynika. I co najgorsze, nie dostaliśmy nawet zombie niedźwiedzia! Naprawdę liczyłem na zombie niedźwiedzia.

Ale po kolei, odcinek zaczyna się od niezbyt ekscytującej kontynuacji finałowej sceny poprzedniego sezonu. Sam najwyraźniej zdołał jakimś cudem ominąć setki nieumarłych i uciec do swoich braci. Ci zresztą też najwyraźniej zrezygnowali z bitwy, albo zdołali się wymknąć (zombie pewnie nie są zbyt spostrzegawcze), nie wiemy, nikt nie zadaje sobie trudu, by to wyjaśnić. I z jakiegoś powodu jest z nimi Duch. Najwyraźniej Wilkor stwierdził, że nie chce już się kumplować z Jonem. W sumie trudno mu się dziwić, po pierwsze Jon to zdrajca, po drugie, Sam jest o wiele lepszych chodzącym zapasem żywności. Co tu dużo mówić, zima za Murem nie jest łatwa, lepiej być przygotowanym.

A jak już jesteśmy przy Jonie... ten olbrzym wyglądał świetnie. I wreszcie poznaliśmy Mance Raydera, przyznaje, że nie był to Mance jakiego chciałem, ale być może jest to Mance którego ten serial potrzebuje (choć nadal żałuję, że nie udało się z Dominiciem Westem, którego teraz nie mogę wyrzucić z wyobraźni czytając książki). Z całą pewnością Ciaran Hinds ma odpowiednią charyzmę do tej roli (udowodnił to już w Rzymie), ale zastanawia mnie, jak wyjdzie mu granie tej bardziej awanturniczej strony Mancea (w serialu nie ma póki co ani słowa o tym, że Król za Murem jest również bardem).

I jak jesteśmy przy Jonie to jeszcze jedno spostrzeżenie. Jesteśmy na trzecim tomie, w książkach na tym etapie wszystkie dzieciaki Starków poza Sansą wyraźnie wykazywały zdolności wargów. Tymczasem w serialu wydaje się, że tylko Brann ma wilcze sny. Czy to znaczy, że twórcy postanowili olać ten wątek? Mam nadzieję, że nie, bo naprawdę podobał mi się sposób, w jaki Arya używała tych umiejętności w późniejszych przygodach (nie jestem w sumie pewny, czy słowo przygoda jest na miejscu, brzmi ono chyba zbyt radośnie).

Tymczasem Robb dotarł do Harrenhal i znalazł masę trupów. Koniec sceny... Myślę, że naprawdę mogli przenieść tą scenę do drugiego odcinka, razem z resztą postaci włóczących się po okolicy. Zwłaszcza, że brak w tym odcinku Aryi sprawia wrażenie, że ona wyszła z zamku, a Robb zaraz po tym do niego wkroczył. Podczas gdy w rzeczywistości Arya i jej wesoła banda pewnie włóczą się po bezdrożach już od tygodni.

Pominę Stannisa, bo jego wątek jest tu równie mało emocjonujący co w książce. Choć cieszę się, że Salladhor Saan nadal jest w tej serii.

 Najmocniejszym punktem odcinka zdecydowanie były SMOKI! No i była tam też Daenerys i masa niewolników. A tak serio, to zdecydowanie była najciekawsza część odcinka. Po całym sezonie użalania się nad sobą, nasza khalessi wreszcie wkroczyła do akcji. Odwiedza nowe miejsca, negocjuje z obleśnymi handlarzami niewolników i odpiera skrytobójcze ataki czarnoksiężników (czy oni nie byli jednym facetem który spłoną?). I do tego dostaje nowego podwładnego, Arstan... nie, Barristan Selmy (w sumie cały wątek fałszywej tożsamości nie ma chyba sensu, kiedy widzimy, że to ten sam aktor). Wreszcie rycerz z prawdziwego zdarzenia (czytaj, nie taki którego ścigają za handel niewolnikami) i pierwszy z Gwardii Królowej. Co więcej, jest to chyba pierwszy raz, kiedy postać z "głównego" wątku przechodzi do wątku Daenerys, co tworzy to poczucie, że oni wszyscy faktycznie są w tym samym świecie.

I wreszcie główne mięso tego odcinka, czyli Królewska Przystań. I niestety również jego największa
słabość. Jasne, same w sobie sceny były świetne. Tyrion żądający swojej zapłaty i wreszcie odkrywający jak bardzo Tywin nim pogardza. I urocza kolacja królewska, podczas której spojrzenia mówiły znacznie więcej niż słowa. Podobała mi się subtelność tej sceny. Niemniej, nie sposób nie odnieść wrażenia, że był to po prostu kolejny dzień w stolicy. Biznes jak zawsze. Nie mam nic przeciwko takiemu wejrzeniu za kurtyny politycznej gry i przyjrzenie się uważniej graczom teraz kiedy zagrożenie wojną zmalało, ale nie w pierwszym odcinku sezonu. To byłby świetny któryś kolejny odcinek, i zapewne bardziej spodoba mi się, kiedy będzie po prostu jednym z odcinków. Ale prawie roku przerwy, wydał się powolny i raczej mało widowiskowy.

Another One Bites The Dust:
RIP Trochę Nocnych Strażników, jakieś dwie setki ludzi z północy i magiczny skorpion, wg książki była to manticora, ale moja definicja tego stworzenia ewidentnie różni się od tej podanej przez GRRM (moja oczywiście pochodzi z piosenki NSP). W sumie nikt istotny.

Przemyślenia:
- Opening dostał nową lokację i co ciekawsze, Winterfell teraz płonie.

- "Ponoś straciłeś nos." Świetne mrugnięcie do fanów książki, gdzie Tyrion faktycznie wyszedł z tej bitwy bez nosa.

- Ser Bronn brzmi całkiem dobrze. I człowiek od razu wie, że wrócił do królewskiej przystani, kiedy na dobry początek dostaje scenę w burdelu.

- Margaery jest zdecydowanie o wiele lepszym PRowcem niż ktokolwiek inny w Królewskiej Przystani. Nie wiem na ile jej wizyta u sierotek była szczera, ale podobała mi się mina Joffa kiedy ją zobaczył. Pewnie nigdy wcześniej nie przyszło mu do głowy (ani nikomu innemu na dworze, jeśli o to chodzi), że można być faktycznie lubianym przez prosty lud.

- Maester znaleziony żywym, pośród trupów w Harrenhal przedstawił się jako Qyburn. To istotne, bo jeśli serial będzie się trzymał książek, ten facet odegra w tej historii jeszcze nie małą rolę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz