wtorek, 24 maja 2016

Game of Thrones, odc. 55: The Door (6x05)

Hold the Door...
To było mocne. Naprawdę mocne. Będę szczery, nie byłem na to gotowy. Spodziewałem się, że Meera padnie trupem, ale nie Hodor. I wychodzi, że to Bran mu to zrobił. Co za dupek. Choć nie będę tu wchodził w całą problematyczność zaistniałego tutaj paradoksu czasowego, bo mam tego dosyć z Legends of Tomorrow. Niemniej zwrócę uwagę na jedną z konsekwencji tej sceny. Okazuje się, że Bran nie jest w stanie zmienić przeszłości, bo przykład Hodora pokazuje, że wszystkie te zmiany zostały już uwzględnione w linii czasowej. Ehh, podróże w czasie... I nadal nie wiemy, kim był Trójoki Kruk w serialu. Ani czemu on i Bran, zamiast uciekać z jaskini, postanowili udać się jeszcze na jedną przechadzkę po przeszłości.
Ale przynajmniej wreszcie dowiedzieliśmy się, skąd wzięli się White Walkerzy. Byli bronią biologiczno-magiczną. Podoba mi się ten motyw. To symboliczne, że niejako sami sprowadziliśmy ich, wybijając Dzieci Lasu. Karma.

Tymczasem na Żelaznych Wyspach trwają wybory królewskie.Miło widzieć demokratyczny proces w akcji. Choć oczywiście, demokratyczny proces rzadko zawiera sytuację, w której jeden z kandydatów otwarcie przyznaje, że zabił swojego poprzednika, a później robi z tego jeden z głównych punktów swojej kampanii. Ale przynajmniej teraz już wiemy, czemu w pierwszym odcinku spalili flotę Daenerys, żeby Euron mógł tam popłynąć i zaproponować Matce Smoków coś, poza swoim najwyraźniej gigantycznym kutasem. Choć brakuje mi Rogu pozwalającego kontrolować smoki. Wiem, że serial zdecydowanie obcina elementy nadnaturalne w porównaniu z książką, ale to dodawało postaci Eurona więcej tajemniczości i mistycyzmu. Tu jest po prostu zaskakująco młodo wyglądającym bratem starego króla. I jak jesteśmy przy królach i mistycyzmie, czy oni naprawdę oczekują, że władca sam dojdzie do siebie, po utopieniu? Ciekawe ile koronacji skończyło się śmiercią monarchy? W książce Żelaźni Ludzie wymyślili resuscytację, właśnie z myślą o tym rytuale.

Tymczasem Arya idzie zobaczyć sztukę teatralną. Do tej pory ignorowałem jej wątek w tym sezonie, bo nic się w nim nie działo, ale tym razem zrobię wyjątek. Nie dlatego, że Arya coś zrobiła, ale dlatego, że bardzo podobała mi się ta sztuka. W książce była trochę ciekawsza, ale mam nadzieję, że za tydzień zobaczymy dalszy ciąg tej historii. A powód, dla którego tak mi się podobała, jest prosty. Ponieważ to fikcja wewnątrz fikcyjnego świata, oparta na prawdzie tego fikcyjnego świata. Taka fikcjocepcja. I świetnie pokazuje, jak świat postrzega i zapamięta te wydarzenia. Joff był niewinny, Ned był dupkiem, a Tyrion był prawdziwym czarnym charakterem. I to przygnębiająco prawdziwe. Założę się, że wielu zbrodniarzy i bohaterów z naszej historii, byłoby bardzo zaskoczonych, gdyby dowiedzieli się, jaka rola przypadła im w świadomości społecznej kolejnych pokoleń. I to najczęściej za sprawą popkultury. Na przykład taki kardynał Richelieu, który historycznie był sprawnym politykiem i mężem stanu, a zapamiętaliśmy go, jak podkręcającego wąs, złowrogiego cwaniaczka, stojącego na drodze Muszkieterów.

Another One Bites The Dust:
RIP HODOR, Hodor, Hodor... Hodor, Hodor. Hodor! Hold the Door!!! Hodor Hodor, Hodor Hodor.
Czy już wspomniałem, że Bran jest dupkiem? Bo Bran jest strasznym dupkiem. Nie dosyć, że doprowadził Hodora do śmierci, to jeszcze cofną się w czasie, żeby zjebać mu psychikę. I jasne, może zrobił to niechcący, ale wszyscy wiemy, że to jego wina. Tak czy inaczej, Hodor (czy jak ktoś stwierdził Trzywi, bo to bardziej polskie), zginął jak bohater, trzymając te cholerne drzwi. Był jedyną naprawdę, 100% pozytywną postacią w tej serii i teraz jest martwy. Zapewne jeszcze wróci, jako zombie i wszystkim nam będzie smutno, kiedy to nastąpi. Hodor.

RIP Lato, przedostatni z wilkorów (Nymerii nie liczę, bo nie widzieliśmy jej, od trzeciego odcinka pierwszego sezonu). W książkach wilkory były bardzo symboliczne w pokazywaniu, kto jest prawdziwym Starkiem. Czy to znaczy, że już tylko Jon się liczy?

Przemyślenia:
- Kiedy patrzy się na sprawę z punktu widzenia Bienne, Davos naprawdę jest podejrzanym typem.

- Czy teraz wszystkie strony konfliktu wskakują do łóżek z fanatykami? Bo to zaczyna pachnieć wojna religijną. A jak wszyscy wiemy, to najbardziej cywilizowany, miłosierny i bogobojny rodzaj wojny... Ale przynajmniej Varys zachowuje zdrowy sceptycyzm.

- Chwila, czy ta czerwona kapłanka właśnie zgasiła Varysa? Teraz naprawdę zaczynam się bać.

- Nawet Tyrion ma dosyć tytułów Daenerys, a on wychował się w świecie arystokracji, gdzie ta cała tytuologia jest normą. 

- Więc Jorah ma iść znaleźć lekarstwo na chorobę, której od stuleci nie udało się wyleczyć. I ma na to pewnie kilka miesięcy. Brzmi rozsądnie. Jeśli mu się uda i nadal pozostanie Ser Friendzonem to na jego miejscu bym zrezygnował. Mam przynajmniej nadzieję, że jak już umrze, pochowają go w jakiejś innej koszuli. To już sześć lat! Ile można?

- Mam nadzieję, że lekarstwo jest w Asshai. Głównie dlatego, że chciałbym zobaczyć, jak wygląda ten słynny Cień.

- HODOR!

poniedziałek, 16 maja 2016

Game of Thrones, odc. 54: Book of the Stranger (6x04)

To był dziwny odcinek. W tym sensie, że wiele się w nim wydarzyło, ale równocześnie niewiele się w nim wydarzyło. To znaczy, były dwie sceny, w których stało się coś ważnego (pierwsza i ostatnia), przez resztę odcinka postacie tylko mówiły o robieniu ważnych rzeczy, ale równocześnie, kiedy spojrzymy na całość obrazu, ten odcinek był mocnym zwrotem w historii opowiadanej przez ten serial i mam wrażenie, że pod wieloma względami, faktycznie pchnął wszystko w kierunku finału, stając się pierwszym odcinkiem ostatniego etapu tej fabuły (na Siedmiu, to zdanie wyszło niedorzecznie długie). Do tego (i to naprawdę czyni go dziwnym) to mógł być najbardziej radosny i pozytywny odcinek Gry o Tron, jaki zdarzyło nam się do tej pory obejrzeć. I mówimy o odcinku, w którym zostaje popełnione dosyć dużo morderstw. Gra o Tron, nigdy nie zawodzi.

Zacznijmy od sceny w której nadejście, chyba nikt z nas już nie wierzył. Spotkała się dwójka Starków. Minęło tak dużo czasu, tyle razy Starkowie rozmijali się ze sobą. A teraz nagle bum, Jon i Sansa są razem. Muszę przyznać, że trochę się wzruszyłem. Po tych wszystkich sezonach czekania, to było naprawdę coś. Wydarzenie, do którego fabuła budowała tak długo. I widok wszystkich tych postaci w jednej scenie uświadomił mi, jak mały stał się świat Gry o Tron. Już chyba tylko Arya, Bran i Sam są gdzieś, odcięci od reszty. Wszystkie inne postacie zgrupowały się w pięciu wątkach. Ten serial nie był tak mały, od czasu połowy pierwszego sezonu.

Drugim ważnym wydarzeniem, było zakończenie. Daenerys znów dała czadu. To jest problem z tą postacią, spędza większość czasu recytując swoje tytuły i będąc żałośnie denerwującą, a później odstawia podobną akcję i znów ją lubię. Dany jest najlepsza właśnie w takich scenach, kiedy ma plan i przewagę i zachowuje się jak władczyni. I muszę przyznać, nigdy nie widziałem, by jakiś gracz na sesji RPG, wyciągnął tyle zysków ze swoich zalet, co Dany z Odporności na Ogień. To się nazywa dobrze wydane PDki. Co ciekawe, w książkach Daenerys nie jest faktycznie odporna na ogień. GRRM wyraźnie stwierdził, że wyklucie się smoków, było jednorazowym wydarzeniem i poza tym, Dany jest całkowicie normalna.

Jak wspomniałem w tym odcinku dokonała się duża zmiana w stanie gry. Po sezonach bycia w defensywie i zbierania sił, nagle wszyscy postanowili przejść do ofensywy. Starkowie chcą odbić Winterfell, Lannisterowie zniszczyć Wróble, Daenerys zdobywa kolejną armię. Nawet Littlefinger poszedł na otwartą wojnę. Wszystkie stronnictwa wyznaczyły sobie cele na ten sezon. I jasne, jestem niemal pewny, że bitwa o Winterfell będzie dopiero pod koniec sezonu. Ale rzeź w Królewskiej Przystani wydarzy się pewnie trochę wcześniej. Że nie wspomnę o Dany i jej hordzie, ostatecznie "wyzwalającej" Zatokę Niewolników. Ci "dobrzy" wreszcie działają, zamiast tylko reagować i czekać.

Another One Bites The Dust:
RIP Osha, naprawdę ucieszyłem się, kiedy wróciła... Ehh, widać serial postanowił zamykać niezamknięte wątki, zabijając je. Z jednej strony, ma to sens, z drugiej, teraz faktycznie boję się potencjalnego powrotu Gendrego. Pewnie zdąży tylko pomachać do kamery, a później wypadnie z łodzi i utonie.

Przemyślenia:
- Tormund i Brienne... Ich dzieci będą nie do zabicia.

- Uwielbiam Dothrakich. Sztyletowanie to zbrodnia. Ale jeśli ktoś zatłukł go kamieniem, to nie ma problemu.

- Strasznie podobało mi się, że Jorah spróbował tej starej filmowej sztuczki z sypaniem komuś piaskiem w oczy i  przeciwnik spojrzał na niego, jak na idiotę.

- Przez chwilę miałem nadzieję, że Theon powie, że chce zemsty. Wtedy mielibyśmy trzy armie idące na Winterfell. Jakby jeszcze zaprosili White Maula, byłaby pełna Bitwa Pięciu Armii.

środa, 11 maja 2016

Legenda Pięciu Kręgów dla początkujących, czyli wprowadzenie do systemu

Legenda Pięciu Kręgów to jeden z moich ulubionych systemów RPG. Odkąd pamiętam, zawsze intrygowała mnie kultura samurajska, więc kiedy tylko dowiedziałem się, że jest system, w którym można biegać z kataną, byłem na pokładzie. Pierwsza edycja L5K wyszła w Polsce i do dziś można zdobyć podręczniki do tego systemu, zwłaszcza świetne "Drogi", które pozostają dla mnie jednymi z najbardziej udanych dodatków do systemu, w mojej kolekcji. Od tamtej pory na zachodnim rynku ukazało się jeszcze kilka edycji, kończąc na 4, która choć pod wieloma względami najlepsza i ostateczna, dla mnie pozostała więźniem przestarzałej i nadmiernie rozbudowanej mechaniki. Obecnie prawa do L5K posiada FFG, które już ogłosiło nową grę karcianą. Losy systemu RPG pozostają nieznane, choć osobiście mam nadzieję na nową, bardziej nowoczesną 5 edycję (zwłaszcza po tym, co FFG zrobiło z SW, którego mechanika jest genialna). 
Ale o co właściwie chodzi w tym wszystkim, już tłumaczę:

Samurajska Przygoda

O co więc chodzi w tej całej Legendzie? Jak łatwo się domyślić, cała idea opiera się na graniu samurajem. To istotne, bo rzutuje na cały system i styl gry. Oczywiście można być Roninem (samurajem bez Pana), ale cały system zdecydowanie został zbudowany wokół idei grania członkiem jednego z Wielkich Klanów. Co za tym idzie, postaci graczy nie mogą po prostu podróżować po świecie jak zwykli poszukiwacze przygód. Zamiast tego, ruszają tam, gdzie wyśle ich kolejna misja. Nie płaci się im złotem, bo Pan zaopatruje ich w to, czego potrzebują. Zapłatą są Chwała i Status. Oczywiście oznacza to również, że przewinienia BG rzutują na reputację ich Pana. Ten system powiązań dużo bardziej ugruntowuje postacie w świecie gry, niż w większości systemów. 
Kolejnym ważnym elementem gry, zwykle nieobecnym w RPG, jest Honor. W mechanice jest on rozpisany na skali, jak Człowieczeństwo w Świecie Mroku, czy Jasna i Ciemna Strona w Force and Destiny. Pewne czyny podnoszą Honor inne go obniżają. Sam Honor wpływa na wiele aspektów gry, począwszy od niektórych technik, skończywszy na decydowaniu, jak bardzo NPCe będą ci ufać. I tu od razu zaznaczę, że dla wielu graczy Honor może być problemem, ograniczeniem. I poniekąd tak jest, społeczeństwo w L5K działa według pewnych zasad, które nie są do końca spójne z naszym zachodnim spojrzeniem na moralność. Choćby kwestia seppuku. Nie będę tu powtarzał tego, co pisałem już kilka lat temu, ale stwierdzę, że to jedno z wyzwań, ale i przyjemności tego systemu. 
Kolejnym problemem dla wielu graczy, jest sama kultura obowiązująca w świecie przedstawionym. Nie jest to faktyczna Japonia (o czym niżej), ale zdecydowanie nie jest to również kultura zachodnia. Co za tym idzie, trzeba przyswoić sobie trochę wiedzy i przyzwyczajeń. Rzeczy na pozór niedorzeczne, jak wkładanie punktów w umiejętność parzenia herbaty, mogą okazać się decydujące dla wielu przygód. Do tego dochodzą takie elementy, jak fakt, że ludzie przykładają większą wagę do słów kogoś ważnego, niż oczywistych, empirycznych dowodów. Konieczność liczenia się z tym, że twoje słowa i czyny mogą rozgniewać duchy pobliskiego lasu, albo osoba z którą rozmawiasz okazać się zmiennokształtnym lisem. Sposób mówienia i reagowania jest często inny i kontr intuicyjny dla zachodniego odbiorcy. 
Oczywiście dobry MG wprowadza te elementy powoli, pozwalając graczom się przystosować. I na dłuższą metę powiedziałbym, że to właśnie one stanowią podstawę frajdy w graniu w L5K. Bo to jest to, co odróżnia ten system i sprawia, że nie jest on po prostu kolejnym RPG w klimatach fantasy. A jak przy klimatach fantasy jesteśmy, to chyba właściwe miejsce, by powiedzieć o nich trochę więcej. Jak wspomniałem, akcja L5K nie toczy się w Japonii. Zamiast tego, BG przemierzają fikcyjne Cesarstwo Rokuganu, mające w Japonią mniej więcej tyle wspólnego, co Westeros z Europą. Ta sama kultura, te same podstawowe zasady, wszystko inne całkowicie fikcyjne. I jednym z tych fikcyjnych elementów jest właśnie magia. 
Podstawowym jej wyrażeniem, są oczywiście Shugenja. To coś pomiędzy czarodziejem a kapłanem. Rodzą się oni z umiejętnością komunikowania się z kami, czyli duchami żywiołów (choć słowem tym określa się też kilka innych istot). Tylko jeden na tysiąc samurajów rodzi się Shugenja, dlatego są oni bardzo cennym zasobem. Rzucają czary używając konkretnych zaklęć ze zwojów, pozwalających im zmuszać kami do działania. I tak na przykład kami powietrza mogą ukryć shugenję, lub unieść go w powietrza. A kami ognia spalić jego wrogów. Shugenja specjalizują się w konkretnych żywiołach i często pełnią też funkcje religijne w społeczeństwie. 
Na końcu tego fragmentu poruszę jeszcze kwestię tego, kim tak właściwie można grać. Oczywiście członkami kasty samurajskiej, co może jednak oznaczać kilka rzeczy. 
Po pierwsze bushi, czyli wojownicy. To oni są tym, co większość ludzi myśli, słysząc słowo samuraj. Po drugie są dworzanie i dyplomaci (choć na naszych kampaniach oni nigdy nie działali). Po trzecie władający magią shugenja. I wreszcie ogoleni na łyso mnisi, używający sekretnych technik dających im nadludzkie możliwości. No i są jeszcze shinobi, ale oni tak naprawdę nie istnieją, bo przecież żaden poddany Cesarza nie byłby tak niehonorowy, by walczyć podstępem, jak jacyś przeklęci ninja.

Rokugan, twoja ojczyzna

Akcja Legendy 5 Kręgów rozgrywa się w Cesarstwie Rokuganu (co w języku Niebios oznacza Szmaragdową Krainę). Jak widać na mapie obok, Rokugan nie jest wyspą w stylu Japońskim, a raczej kontynentalną krainą w stylu Chin. Terytorialnie, Rokugan podzielony jest pomiędzy 7 lub 8 Wielkich Klanów (zależnie od okresu historycznego) i szereg mniejszych Klanów i Rodów (jak Rodzina Cesarska). Rokugan jest również bardzo odcięty od reszty świata. Góry ograniczają Cesarstwo od północy i południa. Na wschodzie jest ocean a na zachodzie nieprzebyte stepy i pustynie. Takie położenie sprawia, że Rokugańczycy rzadko mają kontakt ze światem zewnętrznym i poza kilkoma wyjątkami, nie starają się mieć. Wyspiarski Klan Modliszki zajmuje się handlem z gaijinami, a reszta Cesarstwa nie zawraca sobie głowy takimi podludźmi. A jak jesteśmy przy ludziach i podludziach, Szmaragdowe Cesarstwo, ma dosyć wyraźny podział społeczny.
Na szczycie jest oczywiście wybranek Niebios, Cesarz. Zarówno on, jak i przywódcy Wielkich Klanów, wywodzą się od Kami (z dużej litery), czyli rodzeństwo bogów, którzy założyło Cesarstwo. Nie będę tu wdawał się w opowiadanie całej historii, ale warto wiedzieć, że jest ona bardziej zaczerpnięta z mitologii greckiej niż japońskiej (połykający własne dzieci Kronos i tym podobne kwestie). Pod nimi w hierarchii jest bardzo sformalizowana kasta samurajska. Pod nimi znajdują się heimini (pół ludzie), czyli kolejno chłopi, artyści/rzemieślnicy i kupcy. Pod nimi są hinini (nie ludzie) czyli najniższa warstwa składająca się z kryminalistów, aktorów, prostytutek, hazardzistów i geish.
I wreszcie na samym dnie kasty hininów są eta (nietykalni), czyli ludzie zajmujący się najbardziej nieczystą robotą, jak dotykanie trupów (jest to poważne tabu dla Rokugańczyków) itp. Oczywiście jeszcze niżej są przeklęci gaijini (obcokrajowcy), gdyż oni w ogóle nie mają miejsca w Niebiańskim Porządku. Podobne podejście może się wydawać dosyć okrutne. Ale należy pamiętać, że mówimy tu o świecie, w którym reinkarnacja jest nie teorią, a niepodważalnym faktem. To znaczy, że każdy, kto urodził się chłopem, lub tym bardziej eta, musiał w poprzednim życiu zrobić coś, by na to zasłużyć. Samuraje są wybrańcami, którzy często pracowali kilka żyć, by urodzić się w tej kaście i mieć szansę, na dokonanie czegoś, co wyrwie ich dusze z cyklu reinkarnacji i pozwoli dołączyć do Czcigodnych Przodków w zaświatach. Oczywiście nikt nie pamięta swoich wcześniejszych żyć, co nie zmienia faktów, że w rozumieniu Rokugańczyków, jeśli ktoś jest eta, to znaczy, że zasłużył na wszystko, co go spotyka.
Oczywiście poza ludźmi, Rokugan zamieszkują też inne gatunki istot inteligentnych. Przede wszystkim są Nezumi, czyli rasa człekokształtnych szczurów. Najczęściej żyją one w małych plemionach, na skraju ludzkiej cywilizacji i często są traktowane, jak uciążliwe szkodniki. Równocześnie w wielu częściach Rokuganu ludzie żyją z nimi z w zgodzie, a klan Kraba ma nawet oficjalny sojusz z wieloma z ich plemion, bardzo ceniąc sobie zwiadowców Nezumi. Kolejną znaczącą rasą są Nagi, czyli pradawni wężoludzie, dzisiaj najczęściej śpiący w swoich mitycznych miastach, ale nadal posiadający olbrzymią wiedzę o dziedzinach mistycznych. Pozostałe rasy są bardzo rzadko spotykane, jak ptasi Kenku, czy zmiennokształtni Kitsu. 
Do tego dochodzi cała masa duchów i potworów pochodzących z innych światów. Jak przybysze z Chikushudo, krainy duchów zwierzęcych. Są wśród nich zmiennokształtne duchy lisów, czy nekromantyczne koty. Są też zastępy mniej lub bardziej groźnych potworów (o których niżej) i wreszcie sługi samego piekła. Zniewolone Ogry, bakemono (gobliny) i potężne Oni (demony), służące bogu ciemności Fu Lengowi (po lewej). Władcy piekieł i najmłodszemu z rodzeństwa Kami, którzy stworzyli Cesarstwo. Inwazje ze strony Fu Lenga i jego armii są na tyle częste, że stały się stałym elementem kultury Rokuganu, zwłaszcza dla jednego z Wielkich Klanów (o tym niżej). I wielu herosów Cesarstwa, wliczając siódemkę najsłynniejszych, zginęło walcząc z tym wrogiem. Na szczęście większość z tych bestii żyje na południu, w Krainie Cienia, oddzielonej od Rokuganu potężnym Murem Kaiu, chronionym przez Klan Kraba.
Oczywiście istnieje też świat poza Rokuganem. Nie jest on zbyt dobrze zbadany, z powodu nastawienia mieszkańców Cesarstwa do obcokrajowców, ale czasami sam wprasza się do gry. Mamy więc pseudo cywilizacje z naszego świata, Imperium Rzymskie, Egipt, Arabię, Indie i XVI wieczną Europę. Europejczycy raz przypłynęli i nawet ostrzelali Pałac Cesarza z armat, ale jak się okazało, deszcz ognia dobrze sobie radzi z ich statkami. Po tym było jeszcze kilka konfliktów z różnymi cywilizacjami, ale ogólnie, poza Klanem Modliszki, Rokugańczycy po prostu nie dbają o gaijinów.
Jest jeszcze jedna ważna rzecz, o której trzeba pamiętać patrząc na świat L5K. Podobnie jak rycerze w Micie Arturiańskim, tak samuraje w Rokuganie są mocno wyidealizowaną wersję. Co za tym idzie, fakt, że historycznie, członkowie tej kasty, zwłaszcza w czasach wojen, bywali mocno na bakier z zasadami bushido, i postępowali w ten czy inny sposób, nie ma bezpośredniego przełożenia na realia L5K. Tu samuraje najczęściej zachowują się tak jak powinni, nie tak, jak faktycznie się zachowywali. Nawet w czasach jakże częstej w tym Cesarstwie wojny.


Klany

Już kilka krotnie wspomniałem w tym tekście o Wielkich Klanach. Teraz czas wyjaśnić o co chodzi, bo są one w dużej mierze podstawą tego świata. Zależnie od okresu historycznego (Rokugan ma prawie 1200 lat historii), istnieje od 7 do 9 Wielkich Klanów. Tu opiszę 8 z nich, 7 oryginalnych i Klan Modliszki. Klan Pająka, który pojawia się w nowszych edycjach gry karcianej zignoruję, ponieważ nigdy nie mogłem się do niego przekonać. Warto tutaj też wyjaśnić, że historia świata w XII stuleciu, była w dużej mierze wynikiem kolejnych sezonów gry karcianej i często nie ma sensu. Ja osobiście uznaję stan świata jaki opisano w podręcznikach do pierwszej edycji RPG z pewnymi zmianami z dalszych edycji (parę pomysłów mieli dobrych), na szczęście 4 edycja jest historycznie neutralna, pozwalając grać w dowolnym okresie, nawet w odległej przyszłości gdzie Rokugańczycy podbili kosmos (ostatnie dodatki do 4 edycji bywały dziwne). Więc, odnośnie klanów:

Klan Kraba to dobrze naoliwiona, pancerna machina wojenna. Kraby bronią Muru przed chordami ciemności i jeśli okażą słabość, cały Rokugan upadnie. Co za tym idzie, Kraby nie mają czasu na etykietę i poezję. Liczy się dla nich tylko siła i obowiązek. Chodzą w ciężkich zbrojach i używają ciężkich broni zdolnych przebić pancerz Oni. Są najbardziej praktycznym z Wielkich Klanów. Przez to wiele innych klanów spogląda na nich z góry, jako bandę prostaków. Należy jednak pamiętać, że są oni również mistrzami inżynierii i handlu, dzięki czemu mogą utrzymać Mur i sfinansować swoją niekończącą się wojnę.

Klan Żurawia jest całkowitym przeciwieństwem Krabów. Zamieszkują najbogatsze tereny, dzięki czemu mogą pozwolić sobie na spokojną pogoń za doskonałością. To klan artystów, którzy nawet walkę zmienili w sztukę. To oni stworzyli zasady etykiety i dyplomacji i oni są ich mistrzami. Żurawie rządzą dzięki skomplikowanemu systemowi przysług i sojuszy, który zmusza innych, by toczyli ich wojny. W razie potrzeby, zawsze mogą również polegać na słynnych szermierzach ze szkoły Kakita, mistrzach pojedynków.

Klan Skorpiona to najbardziej nietypowy i chyba najtrudniejszy do odgrywania Klan. Skorpiony to kłamcy, oszuści i zdrajcy. Wszyscy noszą maski, by przypominać postronnym o swojej zdradliwości. Skorpiony będą szantażować, zdradzać i mordować. Według plotek (których oczywiście nikt, nigdy nie zdołał potwierdzić) zatrudniają zawodowych skrytobójców i szpiegów, przeklętych shinobi. Czemu więc reszta Rokuganu toleruje Skorpiony? Ponieważ szantażują, zdradzają i mordują. I ponieważ są najbardziej lojalnymi z lojalnych. Nawet honor nie powstrzyma ich przed wypełnieniem obowiązków wobec Cesarza. Skorpiony to również klan tragiczny, gdyż wielu z nich też chciałoby zachowywać się honorowo, być bohaterem. Jednak dla dobra Cesarstwa, najczęściej pisana jest im rola łotrów.

Klan Lwa to największa potęga militarna w Rokuganie. Militarystyczna machina, która opiera się strategii, dyscyplinie i honorze. Niektórzy mówią, że Kraby są największymi wojownikami Cesarstwa, być może, ale Lwy na pewno są najlepszymi żołnierzami. Ich ziemie leża w samym centrum Rokuganu, granicząc z większością innych klanów. Lwy mają największą populację i najpotężniejszą armię. To sprawia, że ich właśnie można uznać za Rokugański standard. Przy tym są zdecydowanie najbardziej przywiązani do zasad bushido i historii o bohaterach.

Klan Feniksa to spece od mistycyzmu i duchowości. Mają największą populację shugenja i najlepszy system ich szkolenia. W przeciwieństwie do innych klanów, nie rządzi nimi daimyo, a rada Żywiołów, złożona z pięciu najpotężniejszych shugenja. Ich bushi specjalizują się w ochronie magów i powszechnie uchodzą za najlepszych yojimbo (ochroniarzy) w Rokuganie. Ich terytoria pokrywają głównie świątynie, klasztory i biblioteki. Feniksy są również dużo bardziej pacyfistyczni, niż ich sąsiedzi, dlatego wiele innych klanów uważa ich za słabych. Przekonanie, które wielokrotnie kończyło się dla armii agresorów śmiercią w deszczach ognia i trzęsieniach ziemi. Feniksy bowiem uważają, że wojny należy unikać tak długo jak to możliwe, a kiedy przestanie być możliwe, należy zakończyć ją jak najszybciej i używając wszelkich dostępnych (w tym wypadku głównie magicznych) środków.

Klan Smoka zaczynał bardziej jako zakon, niż faktyczny klan. Ich terytorium to głównie trudno dostępne góry, zamieszkane przez mnichów i filozofów. Smoki spędziły większość historii w pewnej izolacji od reszty Cesarstwa, kultywując swój unikalny sposób myślenia. Kładą oni dużo większy nacisk na indywidualność i poszukiwanie własnej ścieżki. Przykładem tego są słynni śledczy Kitsuki, stawiający empiryczne dowody, ponad zeznania. Niemniej przy całym swoim izolacjonizmie i umiłowaniu filozofii, Smoki są nadal sprawnymi wojownikami. Mistrzami stylu walki dwoma ostrzami. 

Klan Jednorożca to wyrzutki. Stulecia temu opuścili Rokugan i ruszyli w podroż. Kiedy wrócili, byli już czymś zupełnie nowym. Koczowniczym ludem, ze swoją własną kulturą i stylem patrzenia na świat. To świetni wojownicy, wyspecjalizowani w walce konnej. Pod przywództwem swoich Khanów stanowią trzecią siłę militarną Cesarstwa. Równocześnie, są niestrudzonymi odkrywcami, którzy uwielbiają poznawać nowych ludzi i odwiedzać nowe miejsca. Choć dla reszty Rokuganu pozostają prawie gaijinami i ich brak zrozumienia kultury Cesarstwa nieraz wpędza ich w kłopoty. 

Klan Modliszki to najmłodszy z Wielkich Klanów. Jako jedyny nie pochodzi od jednego z Kami i do niedawna był najpotężniejszym z Mniejszych Klanów. Modliszki zamieszkują Wyspy Przypraw i Jedwabiu i kontrolują największą flotę w Cesarstwie. Skromne początki, kontakty z gaijinami i fakt, że wielu samurajów tego klanu ma chłopskie korzenie, sprawia, że często patrzy się na nich z góry. I nie pomaga w tym fakt, że wielu samurajów tego klanu zajmuje się przemytem czy piractwem. Modliszki jednak nic sobie z tego nie robią. Bogactwo i potężna flota chronią ich ziemie przed gniewem innych klanów i czynią niezastąpionym graczem na Cesarskiej scenie. 

Oczywiście poza Wielkimi Klanami są jeszcze Małe Klany, zakony mnichów, ronini itp. Opisanie wszystkich zajęłoby jednak zbyt dużo miejsca.


Zagrożenia

Szmaragdowe Cesarstwo to bardzo niebezpieczne miejsce. Zwłaszcza dla BG, którzy żyją z ręką zawsze na rękojeści miecza. Oczywiście reinkarnacja czyni mieszkańców Rokuganu bardziej chętnymi do poświęceń, ale należy pamiętać, że śmierć to nadal śmierć. Twoja dusza zostaje oczyszczona i dostaje nowe ciało, ale ty, jako ty, przestajesz istnieć. I sposobów na umieranie zdecydowanie w tym świecie nie brakuje. Wojny i pojedynki dają okazję do śmierci z rąk innego samuraja. Bandyci i okazjonalne bunty chłopskie pozwalają umrzeć w trochę mniej chwalebny sposób. I oczywiście są jeszcze te wszystkie nadnaturalne rzeczy.
Po pierwsze sługi ciemności. I nie mówię tu o potworach (jeszcze nie), mówię o ludziach. Mówię o tym, co ostatecznie stało się klanem Pająka. Otóż ciemność ma w zwyczaju skażać tych, którzy ją spotykają. Skaza Krainy Cienia daje zakażonym dostęp do nowych zdolności, ale równocześnie powoli wpędza ich w szaleństwo, czyniąc wiernymi sługami Fu Lenga. To właśnie Utraceni stoją na czele armii ciemności. I prowadzeni przez Daigotsu wreszcie utworzyli własny klan w Krainach Cienia. Główną metodą ochrony przed skażeniem jest noszenie ze sobą jadeitu, co czyni go bardzo cenionym przez obrońców Muru. W samym Rokuganie istnieją organizację, mające za zadanie wyłapywać Skażonych, jak Inkwizycja Feniksów, czy Łowcy Czarownic Kraba.
Do tego dochodzą magowie krwi, używający zakazanej magii maho, czerpiąc moc prosto z piekła. Wśród nich najgroźniejsi są członkowie tajemniczego kultu Piewców Krwi, założonego przez potężnego Iuchibana.  Potęga magii maho polega na tym, że każdy może jej używać i to z dosyć przerażającymi efektami. Armie nieumarłych, przyzywanie Oni. Wszystko jest możliwe za niską cenę krwi... Często sporej ilości krwi... w sensie, wyżynanie całej wioski w krwawym rytuale, by wezwać nieumarłą armię, która zniszczy całe miasto. Jak łatwo się domyśleć, maho-tsukai są ścigani i bezlitośnie wybijani, przez wszystkich szanujących się mieszkańców Cesarstwa. 
Poza ludźmi, są też faktyczne potwory. Najczęściej te, żyjące po drugiej stronie Muru. Wśród nich najliczniejsze są bakemono, czyli żałosne małe gobliny. Pojedynczy bakemono nie stanowi najmniejszego problemu, dla choćby przeciętnego samuraja. Oczywiście bakemono, rzadko pojawiają się pojedynczo. Zwykle jest ich cała, cuchnąca i skrzecząca, chorda. Zalewająca ludzi samą masą. Do tego są ogry, wielkie i potężne bestie spaczone przez Krainy Cienia. Wręcz żywe machiny oblężnicze. I oczywiście Oni. Piekielne demony różnych rozmiarów i kształtów. Co gorsza bardzo trudne do zranienia, bez jadeitowej broni, lub magii. Oczywiście większość z tych rzeczy jest za Murem, ale okazjonalnie można je spotkać i w Cesarstwie. 
Na szczęście rzadko bywają zorganizowane, gdyż Krainy Cienia mają wielu władców, stale walczących o wpływy. Mimo to raz na jakiś czas zdarza się potężniejsze pchnięcie w kierunku Muru Kaiu. Ostatecznie bezpośrednie sługi Fu Lenga to nie jedyne zagrożenie, są też zwykłe potwory. Jak Kappy, które użyją iluzji, by utopić nieszczęśników, którzy je wkurzą. Czy Yurei (duchy, które utknęły nie mogąc z takiego czy innego powodu reinkarnować) które czasami chcą pomocy w niezałatwionych sprawach, a czasami po prostu próbują wyssać twoją energię życiową. Albo wielkie, zmiennokształtne pająki Kumo, które po prostu chcą cię zjeść. 
I oczywiście to coś po prawej, czyli Pennagolan. Wampiro-podobny, nieumarły stwór, który zasadniczo jest latającą głową ciągnącą za sobą wnętrzności. Na co dzień zajmuje on jakieś bezgłowe ciało, do którego może się doczepić i ukryć w środku swoje wnętrzności. Dzięki temu, może poruszać się wśród ludzi, do czasu, aż zgłodnieje. Wtedy wyskakuje z ciała i zaczyna dusić ofiarę swoimi jelitami. Do tego oczywiście dochodzą takie przyjemności, jak potwory z mackami, potwory noszące na sobie skórę ludzi, zabójcze rośliny, robaki kontrolujące umysły ofiar i itd. itp. Oczywiście to nie tak, że na każdym kroku czyha na mieszkańców Rokuganu jakiś potwór. Większość nigdy żadnego nie spotka, przy czym BG to nie większość, a bycie samurajem oznacza, że jesteś pierwszy na liście do wysłania w miejsce, w którym dzieje się coś dziwnego. No i jest też Mur. Tam wszystkie te rzeczy które opisałem, są po prostu codziennością. 




Podsumowanie

L5K to system unikalny. Są co prawda inne systemy samurajskie (jak choćby Honor i Krew), ale żaden nie ma tak bogatego i rozbudowanego świata jak Rokugan. Można tu znaleźć okazję do wszystkiego: śledztwa, pojedynki, spiski, wojna, magia, hordy potworów. Od horroru po epicki heroizm, w świecie L5K można znaleźć wszystko. Oczywiście, trzeba tu być gotowym na trochę inny styl gry. Ale jeśli lubisz klimaty samurajskie, pokochasz Legendę Pięciu Kręgów.




poniedziałek, 9 maja 2016

Game of Thrones, odc. 53: Oathbreaker (6x03)

And now it begins.  
No. Now it ends.

Zacznijmy od kolejnej retrospekcji. Tower of Joy, scena na którą czekałem od pierwszego sezonu i to z bardzo prostego powodu. Jedna rzecz, której brakuje serialowi, to właśnie historia. W książce każde wydarzenie wynikało z czegoś wcześniejszego, każdy związek, każda tragedia. Wszystko miało swoje korzenie w bogatej historii tego świata. Oczywiście w serialu byłoby to dużo trudniejsze, czy wręcz niewykonalne. Tym bardziej cieszę się, że dostaliśmy chociaż to. Ser Arthur Dayne, Miecz Poranka (to faktycznie tytuł a nie przydomek, noszą go ludzie, którym powierzono rodowy miecz Dayenów), najlepszy szermierz w historii Westeros uzbrojony w swój legendarny miecz Świt, wykuty z metalu ze spadającej gwiazdy. Ten facet brzmi jakby przeszczepiono go z zupełnie innej historii. I chyba taki właśnie miał być, ostatni prawdziwy rycerz tego świata, który nigdy nie poszedł na żaden kompromis, nie przegrał w uczciwej walce i do tego (w serialu) dual wieldował miecze, co jest uniwersalną oznaką, że mam do czynienia z prawdziwym twardzielem. Mój jedyny problem z tą sceną, to fakt, że nadal nie zobaczyliśmy, co jest w środku tej cholernej wieży. Zupełnie, jakby Trójoki Kruk wiedział, że jeszcze nie czas, by pokazać to widzom.

Tymczasem w innym czasie i miejscu, Tyrion stara się mieć ciekawą rozmowę ze swoimi nowymi przyjaciółmi. Niestety jedyne o czym potrafi rozmawiać Szary Robak, to patrole. Osobiście uważam, że ta scena była przekomiczna i zdecydowanie potrzebna w mrocznym świecie Gry o Tron. Plus wreszcie zobaczyliśmy Varysa w akcji. I teraz już wiemy, że problemem są tylko wszystkie miasta, które Daenerys odwiedziła od czasu ślubu z Drogo. Czyli praktycznie przez cały serial. Najwyraźniej wszędzie, gdzie Dany była przez cały ten czas, wszyscy chcą ją zabić (lub jeśli się jej poszczęści, zamknąć ją z innymi wdowami na zawsze). To świetnie świadczy o jej umiejętnościach dyplomatycznych i przyszłej karierze królowej.

Tymczasem Jon wrócił, ale przynajmniej wiemy, że nie jest bogiem, bo ma za małego... Trzeba przyznać, że jest to jakiś wyznacznik boskości, choć nie wiem, co na to teologowie. I jak jesteśmy przy kwestiach teologicznych - po śmierci nie ma nic? To dosyć dołujące stwierdzenie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak wiele postaci w tym serialu ginie. To też znaczy, że Jon zabijając ludzi, wysyła ich w nicość. On dosłownie wie, że nie ma żadnego nieba, do którego idą. To dosyć mroczne i jestem ciekaw, jak całe doświadczenie wpłynie na jego psychikę. Na razie wygląda na to, że nauczył się robić efektowne wyjście. "Teraz moja warta się kończy" - opuszcza mikrofon. Choć faktycznie, w tamtej przysiędze jasno stoi, że służba trwa do śmierci, więc technicznie Jon nie łamie przysięgi.

Another One Bites The Dust:
RIP Alliser Thorne, jego warta dobiegła końca. Był skurwielem, ale przynajmniej był szczerym skurwielem. Do końca trwał przy swoich racjach i robił to w co wierzył. Ostatecznie trudno mi go nawet nienawidzić. Facet był po prostu po złej stronie historii.

RIP Olly, dzieciak miał ciężkie życie, zabił aż dwie popularne postacie i skończył jako jedna z najbardziej znienawidzonych postaci w tym serialu. Według mnie, dzieciak miał po prostu pecha.

Przemyślenia:
- To naprawdę sezon powrotów. Najpierw Bran, teraz Rickon i Osha. Nawet Kudłacz wrócił... przynajmniej jego kawałek. Niestety to oznacza, że nie zobaczymy włochatych jednorożców. Ale za to daje nadzieję, na powrót Gendrego.

- Mam wrażenie, że zarówno Rickon jak i Bran stali się dwa razy wyżsi, odkąd ostatnio ich widzieliśmy. I w przypadku Rickona, to chyba nawet prawda.

- Smalljon Umber, telling it like it is.

- Davos jest coraz lepszy w roli podstarzałego mędrca.

- Z każdym odcinkiem coraz bardziej przeraża mnie, jak bardzo Daenerys kocha swoje tytuły. To dosłownie jedyny argument, jakiego umie używać.  

- Jedyny słuszny król Tommen wreszcie zrobił coś królewskiego... i od razu dał się zmanipulować starszemu facetowi z autorytetem. Ten dzieciak czepia się każdego męskiego wzorca, jaki może znaleźć. Ciekawe czyja to wina. 

- Zbudowanie całej siatki szpiegowskiej używając słodyczy to przejaw czystego geniuszu.

- Arya wreszcie przeszła training montage i stała się Daredevilem. I tym razem nawet nie musiała oszukiwać (w książkach używała mocy warga, by patrzeć na walkę oczami siedzącego w kącie kota, ale oczywiście w serialu tylko Bran ma moce warga).

- Więc Tyrion wypuścił smoki i... absolutnie nic się nie stało. Najwyraźniej ten loch jednak im się spodobał. 

- Odrobina książkowego czepialstwa: Trójoki Kruk siedzi w tej jaskini od 1000 lat? 1000? To trochę jakby jedno 0 za dużo. Właściwie, to dokładnie jedno 0 za dużo. Niby kim on ma być w tym scenariuszu? Jakimś przypadkowych starcem w jaskini? Bloodraven był świetną postacią, dosłownie magiczną wersją Varysa i ważnym elementem historii Westeros. Nie przypadkowym dziadkiem, który spędził tysiąc lat, wrastając w drzewo. Ehh... Może pomyliło im się "tysiąc i jeden oczu" z tysiącem lat.

- I jak przy tym jesteśmy. "Wszystko" to cholernie dużo rzeczy. I równocześnie najbardziej niejasna i pozbawiona znaczenia odpowiedź, jaką można udzielić w takiej sytuacji.

Podsumowując, był to zdecydowanie wolniejszy odcinek, ale nadal trzymał poziom. Było jasne, że ten sezon nie zdoła cały czas utrzymać tempa z pierwszych epizodów. Od czasu do czasu muszę się zatrzymać i ustawić trochę sceny pod kolejne uderzenie. Przynajmniej tutaj dali nam dosyć ciekawych rzeczy, by utrzymać siłę rozpędu.

środa, 4 maja 2016

Game of Thrones, odc. 52: Home (6x02)

Na początek małe ogłoszenie techniczne, w tym miesiącu nie będzie postu o miesiącu z serialami, ale w maju większość się kończy, więc za miesiąc będzie duży post podsumowujący całe sezony. A teraz:

Guess who's back, back again
W tym tygodniu zaskakująco dużo ludzi. Greyjoyowie, Bran, HODOR, nawet Ned w pewnym sensie. No i jeszcze ten jeden gość, ale o nim trochę później. Tak bardziej na końcu.
Na razie skupmy się na tym, że Bran wrócił z Hodorem i Trójokim Krukiem, który z przypadkowego statysty zmienił się w znanego aktora. Niemniej miło było zobaczyć przebłysk starych czasów, teraz brakuje już tylko jednego spojrzenia w tył i może wreszcie dowiemy się, czy R+L=J. Ostatecznie ten serial jest nam winny Tower of Joy od pierwszego sezonu, czas wreszcie zapłacić.

Tymczasem pod nieobecność Starków, Winterfell stało się dużo mniej przyjemnym miejscem. Zwłaszcza dla ludzi, stojących na drodze Ramsaya. Muszę przyznać, nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Roose świetnie się trzymał do tego momentu. Ale tak się kończy tolerowanie małego psychopaty. I to miło, że twórcy Gry o Tron postanowili zapewnić nas, że może wyszliśmy już poza prozę GRRM, ale to nie znaczy, że teraz serial stanie się bardziej przyjacielski i na przykład, nie będzie miał niemowląt pożeranych przez psy.

A jak jesteśmy przy prozie GRRMa, Żelazne Wyspy wróciły! I mają fabułę z trzeciego i czwartego tomu. Wreszcie wątek, w którym mogę nadal zgrywać mądralę, bo wiem, co się stanie. I nawet dostaliśmy Eurona i Aerona. To jednak dziwne uczucie, oglądać to nieznane terytorium i nagle mieć fragment w którym dokładnie wiem, co się stanie. I nie chcę tu spoilerować, więc powiem tylko, że ta pijawka z trzeciego sezonu naprawdę się nie śpieszyła, czyniąc Balona ostatnim żywym uczestnikiem Wojny Pięciu Królów (przynajmniej przez dwie sceny).

Ehh... Wszyscy wiedzieliśmy, że to nadejdzie, ale nadal miałem cichą nadzieję, że zajmie przynajmniej do połowy sezonu. Ale nie, jeden odcinek z trupem wystarczy. I oto Książę Którego Obiecano powrócił i jego będzie Pieśń Lodu i Ognia. Radujmy się wszyscy, bo Azor Ahai powrócił i nawet nie zajęło mu to trzech dni. Mell wreszcie coś wyszło, choć sama jeszcze o tym nie wie. To chyba najbardziej podobało mi się w tej scenie, że wszyscy po prostu sobie poszli i go zostawili. Ewidentnie ludzie małej wiary.

Another One Bites The Dust:
RIP Roose Bolton, był porządnym czarnym charakterem i kolejnym Lordem, który nie docenił własnego syna. On przynajmniej nie musiał umierać na kiblu. I jak przy tym jesteśmy, RIP Gróba Walda i Roose Jr. Ledwo ich znaliśmy.

RIP Balon Greyjoy, myślę, że można go uznać za zwycięzcę Wojny Pięciu Królów. Był równie kiepskim ojcem, co Roose i Tywin, ale dla odmiany zginął z rąk swojego brata a nie syna. W tym serialu posiadanie krewnych jest cholernie niebezpieczne.

Przemyślenia:
- Olać R+L=J i wszystkie tym podobne bzdury. Prawdziwe pytanie brzmi, co się stało z Willisem? Czemu teraz mówi tylko Hodor? Lepiej, żeby ta seria miała odpowiedzi, bo inaczej się wkurzę.

- Tyrion wreszcie pogadał sobie ze smokami... i je uwolnił. To na pewno nie będzie miało złych konsekwencji. Ale przynajmniej Tyrion przeżył to doświadczenie, w przeciwieństwie do pewnego księcia, który nie istnieje w serialu.

- Może to brutalne, ale myślę, że idiota który strzelił z kuszy do olbrzyma, sam jest sobie winny. I do tego, lecąc łukiem zrobił krwawą kometę, czym być może spełnił część przepowiedni.

- I przy okazji, cieszę się, że Wun Wun nadal tam jest. Własny olbrzym będzie pewnie cholernie pomocny podczas wojny z Boltonami.

- Po drugim odcinku Jon Snow nadal... cholera.

Ogólnie, był to zaskakująco solidny odcinek. Ten sezon naprawdę wystartował mocno i trzyma poziom. Oby tak dalej i może im wyjść najlepszy sezon do tej pory.