wtorek, 21 maja 2019

Game of Thrones, odc. 73: The Iron Throne (8x06) Finał

"...now it ends"
I oto doczekaliśmy się zakończenia Gry o Tron. Dotarcie tu było długą drogą, i chyba wszyscy mieliśmy pewne oczekiwania i wyobrażenia o tym, jak będzie to wyglądać.
Zacznę jednak od tego, że wspomnę o zakończeniach zaserwowanych przez inne serie. Po pierwsze o The Wire i  Parks and Recreation, których zakończenia uważam za doskonałe. Game of Thrones nie znajduje się w tej grupie. 
Na drugim końcu tego spektrum są Lost i Battlestar Galactica, które zaserwowały pamiętnie koszmarne zakończenia. GoT nie znalazł się również w tej kategorii. Ostatecznie finałowy odcinek Gry o Tron ląduje tam gdzie 90% seriali w historii, w wielkim worku z napisem "przeciętne", obok The Sopranos i Big Bang Theory. 


Zanim jednak przejdę do powodów takiego stanu, najpierw mam mały rant na temat pewnej petycji, więc jeśli to cię drogi czytelniku nie interesuje, przejdź do kolejnego akapitu.
Więc jest ta ankieta żądająca nakręcenia tego sezonu od początku, tylko tym razem tak jak komuś się ubzdurało, że powinno być. To kolejny taki przypadek w ostatnich latach i to naprawdę mnie martwi. Jedną rzeczą jest być rozczarowanym i to wyrażać, ale jest pewna granica. Przynajmniej sądziłem, że jest. Będę szczery, gdyby ktoś do mnie podszedł i powiedział - "Nie podoba mi się, jak zakończyłeś swoją książkę, zmień ją tak, żeby było jak ja chcę" - to najpierw podziękowałbym mu, że poświęcił swój czas na przeczytanie mojej powieści, a potem kazałbym mu spierdalać. Serio, w latach 80tych Stephen King napisał powieść o podobnym zachowaniu "fanów", nazywała się Misery i była horrorem (film na jej podstawie zdobył nawet Oscara). To nie powinno być normalne czy akceptowalne zachowanie i nie rozumiem, czemu nagle się takim stało. Naprawdę, to zirytowało mnie nieporównywalnie bardziej, niż cokolwiek co wydarzyło się w samym serialu.

Teraz, mając to z głowy, będę szczery, nie mam tak dużo do powiedzenia o samym odcinku. Głównie dlatego, że niewiele się w nim wydarzyło. Zgodnie z tradycją wczesnych sezonów, główne uderzenie spadło w przedostatnim odcinku, zostawiając ten ostatni na podsumowania i epilogi. O ile sam wątek Jona, próbującego podjąć najtrudniejszą decyzję w swoim życiu był ciekawy i wciągający, o tyle chyba wszyscy wiedzieliśmy, dokąd to zmierza. Jedynym zaskoczeniem było tu wybranie Brana Złamanego na króla. Choć nawet to wydaje się oczywiste, patrząc na całą scenę. To nie mógł być Jon ani Tyrion, bo oni byli oczywistymi wyborami. Jeśli do tego odrzucimy Sansę, to został tylko Bran i Gendry, a ten drugi jest zbyt mało istotną postacią.

Mam wrażenie, że świetnym podsumowaniem tego sezonu jest zakończenie Sansy. Niepodległość Północy logicznie nie ma sensu i powinna zaowocować natychmiastowym separatyzmem ze strony Dorne i Żelaznych Wysp. To znowu byłoby bezsensowne z punktu widzenia fabuły. Nawet nie wiemy, kim jest obecny książę Dorne. Więc twórcy znaleźli się w pułapce, zmuszeni wybierać pomiędzy logicznym zakończeniem a takim, które byłoby emocjonalnie satysfakcjonujące. Ostatecznie wybrali lordów krzyczący "Królowa Północy" i według mnie był to słuszny wybór. Po prostu wolałbym, by nie musieli wybierać. Tak samo było w przypadku Złotej Kompanii stojącej po złej stronie murów miejskich, czy Aryi zabijającej Nocnego Króla.

To dziwne uczucie, dotrzeć do końca takiej sagi. Mam wrażenie, chyba podobnie jak wiele innych osób, że to powinno zrobić na mnie większe wrażenie. Rzucić na kolana, wywołać zachwyt. Zacząłem pisać te recenzje na 4 odcinku. Przegapiłem tylko pierwsze 3, co oznacza, że napisałem ich 70 (tak blisko dużo zabawniejszej liczby). Zdecydowanie fakt, że po każdym odcinku musiałem zbierać i porządkować moje przemyślenia w taki sposób, wpłynął na mój odbiór tego serialu. Wątpię, żebym kiedykolwiek powtórzył to z jakąkolwiek inną serią. Nawet w przypadku Wiedźmina (który zajął miejsce GOTa choćby w kwestii tego, jak uważnie śledzę produkcję) ograniczę się co najwyżej do podsumowywania całych sezonów.
Po tym wszystkim zdecydowanie chciałbym móc powiedzieć coś więcej o zakończeniu tej całej historii. Z drugiej strony wspomniane wcześniej zakończenie BSG do dzisiaj doprowadza mnie do szału, mimo to sam serial należy do moich ulubionych i widziałem go 3 razy w całości, razem z zakończeniem. Ponieważ mimo wszystko, jest ono częścią procesu, częścią wizji twórców. W porównaniu z tym, nijakie zamknięcie GoTa zdecydowanie nie ma szans zmienić moich uczuć o tej sadze. I jestem pewny, że będzie ono dużo lepsze za jakieś 10 do 20 lat (optymistycznie patrząc), kiedy przeczytam je w książce. A tymczasem, po raz ostatni:

Another One Bites The Dust:
RIP Żelazny Tron, prawdziwy, ba, wręcz tytułowy bohater tego serialu. Nie był tak duży i widowiskowy jak w książkach (co na koniec zostało wytknięte przez Dany), ale nadal stał się ikoniczny i zapewne pozostanie w naszej pamięci i popkulturze dłużej, niż którakolwiek z faktycznych postaci. 

RIP Daenerys Targaryen, tytuły, tytuły (cytując Króla Roberta). Prawdziwy czarny charakter tej historii. Naprawdę mam nadzieję, że w przyszłości mieszkańcy Westeros będą nosić jej podobiznę na koszulkach w stylu Che Guevary. I ostatecznie dostała to czego chciała, udało jej się złamać koło (albo przynajmniej trochę je wyszczerbić), po prostu nie tak, jak chciałaby ona... czy część z nas. 

Przemyślenia:
- Naprawdę chciałbym zobaczyć spin-off o nowej Małej Radzie, która próbuje odbudować Sześć Królestw, podczas gdy Bran bawi się w wargowanie w smoka. 

- Scena w której Brienne uzupełnia księgę naprawdę mnie wzruszyła.  

- Podoba mi się ironia faktu, że po tym wszystkim Jon skończył dokładnie tam, gdzie zaczął. Najwyraźniej R'hllor ma spore poczucie humoru.  

- Duch!

-  Mam wrażenie, że ilość zakończeń niebezpiecznie zbliżyła się do poziomu Powrotu Króla. 

I to tyle, koniec jednej z największych serii w historii telewizji. Może ostatniej, której doświadczaliśmy wszyscy odcinek po odcinku w tym samym czasie. I zakończył się on tak samo jak zaczął, Nocnymi Strażnikami wyjeżdżającymi za Mur.
 

wtorek, 14 maja 2019

Game of Thrones, odc. 72: The Bells (8x05)


To był odcinek w przytupem. Odcinek który zdecydowanie zaskoczył mnie i chyba wiele innych osób. To nie był kierunek, którego spodziewałem się dla tej serii. I mam wrażenie, że przy wszystkim co było w nim świetne (a było tego dużo), naprawdę pokazał on, jak mało czasu zapewnia to 6 odcinków. Choćby sam początek i cały wątek zdrady Varysa. Kiedyś to byłby wątek na cały sezon. Wszystko zdaje się teraz toczyć z zawrotną prędkością i przynajmniej dla mnie, tworzy to straszne poczucie rozbicia. Fabuła zaczyna do czegoś budować i to od razu się zdarza. To szczególnie uderza po oczach w porównaniu ze ślimaczym tempem wielu wątków w poprzednich sezonach. Ale przejdźmy do rzeczy. Pierwsze dwadzieścia minut spędzamy na zdradach, intrygach i ustawianiu planszy, ale bądźmy szczerzy, nikogo to nie obchodzi, bo prawdziwym mięchem tego epizodu była bitwa.

I ta zdecydowanie zaczyna się z świetnie. Dany pali wszystko wrogów jak leci, bohaterowie heroicznie kroczą przez ulice. Złota Kompania idiotycznie ustawia się po złej stronie muru, ale dzięki temu mamy genialną scenę w której mur ów eksploduje za ich plecami (i bądźmy szczerzy, to jedyny powód dla którego tam byli, dla kogoś może to być za mało, by usprawiedliwić taki brak logiki dla mnie wystarczy). Wszystko układa się pięknie, nawet zbyt łatwo. A potem dostajemy najbardziej intensywną scenę patrzenia na dzwon w historii kinematografii. Myślę, że na tym etapie było już oczywiste co się stanie, ale nadal trzymało to w napięciu. I wtedy:

Nagle ten film wojenny zmienia się w film katastroficzny. To ciekawe, że po tym momencie już nie ma żadnych zbliżeń na Dany. Staje się on po prostu siłą przyrody, niszczącą wszystko na swojej drodze.

W terminologii wrestlingowej istnieje określenie "heel turn". Opisuje ono sytuację, kiedy pozytywny bohater nagle zmienia się w czarny charakter. Muszę przyznać, że to był najlepszy heel turn jaki widziałem. Czy był zbyt nagły? Może. Pewnie wolałbym, by miał lepszą podbudowę (po raz kolejny, kwestia czasu i tego, jak szybko wszystko się dzieje), ale to też nie tak, że stało się to znikąd. Dany paliła ludzi od dawna i robiła naprawdę okrutne rzeczy na przestrzeni lat. Dlatego ja nigdy nie uważałem jej, za prawowitego władcę (Stannis 4ever!). Tak czy inaczej, to zdecydowanie stawia ją w ciekawej pozycji, jako ostatecznego bossa.

Tymczasem inne postacie zostają uwięzione w tym całym szaleństwie. Głównie Ogar i Arya. Zacznijmy od tego pierwszego, bo co tu dużo mówić, WOW. To starcie na schodach, z wszechobecną destrukcją i smokiem przelatującym nad głowami walczących. Aż ciarki mnie przeszły. Bracia Cleganowie naprawdę wiedzą, jak opuścić szeregi żyjących z przytupem. I podobało mi się, że ostatecznie nienawiść była w Ogarze mocniejsza, niż strach przed ogniem. To dużo mówi o relacjach w ich rodzinie.

Tymczasem Arya poszła w całkowicie innym kierunku ostatecznie wybierając życie zamiast zemsty. Po czym wylądowała w środku Black Hawk Down. Jej sceny robią tym większe wrażenie, że składają się w większości z długich, pozbawionych cięć ujęć, które sprawiają, że mamy poczucie jakbyśmy podążali za nią przez ten chaos. Pierwotnie miała to być jedna sekwencja, ale reżyser ostatecznie zdecydował się poprzecinać ją ze scenami walki Cleganów, co według mnie jeszcze wzmocniło poczucie brutalnej zawieruchy. Co jeszcze bardziej widowiskowe, przy całym tym wizualnym zamieszaniu, ta scena nadal opowiada historię. Mijani przez Aryę ludzie nie są przypadkowi. Szukają swoich krewnych, panikują, pomagają sobie. W pewnym momencie widzimy Lannisterskiego żołnierza, pomagającego cywilom w ucieczce. Tymczasem "ci dobrzy" mordują wszystko na swojej drodze. Jest to naprawdę świetny kontrast, odpowiedni dla tej historii, która od początku starała się stawiać ograne motywy na głowie.

Myślę, że to dobry moment, by wspomnieć o Lannisterach. Co tu dużo mówić, nie podobał mi się kierunek w którym poszła ich fabuła. Cersei powinna odejść z tego świata kopiąc i wrzeszcząc i mszcząc się na swoich zabójcach. Tymczasem ostatecznie stała się jedynie widzem w swoim własnym upadku. Podobnie Jaimie który nagle odrzucił cały swój postęp na przestrzeni lat i niemal wrócił do punktu wyjścia. Równocześnie, przy całej mojej niechęci do tego co się stało, sposób w jaki się stało był moją ulubioną sceną w całym odcinku i naprawdę sprawiło, że w oczach zrobiło mi się trochę wilgotno. I to chyba najlepsze podsumowanie tego sezonu, nie wszystko w nim działa, ale nawet to co nie wychodzi robi to w zapierającym dech w piersiach stylu.

Za tydzień finał. Dany kontra reszta świata z tego co widzę. Bo po czymś takim na pewno załatwiła sobie miejsce na liście Aryi. A tymczasem zaktualizuję starego mema i powiem, że jeśli chodzi o finał, to jaram się jak KL.

Another One Bites The Dust:
RIP Varys, najlepszy szpieg w Siedmiu Królestwach. Przeżył wielu władców i podołał wielu wyzwaniom. Zdecydowanie był jednym z moich ulubieńców i pewnie zasługiwał na lepszy koniec.

RIP Qyburn, zabity przez własną kreację, jak przystało na porządnego szalonego naukowca.

RIP Euron Greyjoy, największy gwiazdor rocka w Westeros. Fakt, że dotarł na plażę w tym samym miejscu i czasie co Jaimie było dla mnie najbardziej naciąganym elementem tego sezonu. Zasługiwał na coś bardziej widowiskowego.

RIP Zombie Góra, był postacią graną przez największą ilość aktorów w całej serii.

RIP Sandor "Ogar" Clegan największy twardziel w tej historii. I jedna postać, która dostała dokładnie to, na co zasługiwała. Widowiskową śmierć, połączoną z zemstą.

RIP Jaimie Lannister, był zdecydowanie jedną z moich ulubionych postaci. Przy wszystkim co się działo dookoła, on po prostu chciał, żeby wszyscy których kocha byli szczęśliwi. I był gotów zrobić wszystko dla miłości. W szokujący sposób, ostatecznie Jaimie jest postacią, najlepiej podsumowaną piosenką Bryana Adamsa: (Everything I Do) I Do It for You, i to jest coś, czego zdecydowanie się nie spodziewałem na początku tej serii.

RIP Cersei Lannister, jedyna słuszna królowa (może poza Sansą). Była głównym, choć jak się okazuje, nie ostatecznym, czarnym charakterem tego serialu. I być może jednym z najlepszych czarnych charakterów w historii fikcji. Mógłbym się długo rozwodzić nad powodami dlaczego, ale chyba wystarczy fakt, że jej śmierć doprowadziła mnie najbliżej łez. I to samo w sobie pokazuje z jak genialną serią mamy tu do czynienia.

Przemyślenia:
- Czy Varys próbował otruć Dany w tej pierwszej scenie?

- I pomyśleć ile żyć zostałoby ocalonych, gdyby tylko Jon był bardziej otwarty na incest.

- To jak szybko żołnierze Jona stracili nad sobą panowanie i zaczęli mordować cywilów jest przerażająco spójne z faktycznymi, historycznymi zapisami na temat podobnych (dosyć zresztą częstych w średniowieczu) zdarzeń.

- Patrzenie na starcie Cleganów przypomniało mi ich pierwszą walkę w pierwszym sezonie, podczas "Wielkiego" Turnieju, który wyglądał jak LARP na dwadzieścia osób. To pokazuje, jak długą drogę przeszła ta seria.

- I wreszcie, tym razem już chyba naprawdę po raz ostatni: Gdzie jest Lord Gendry Baratheon?!

wtorek, 7 maja 2019

Game of Thrones, odc. 71: The Last of the Starks (8x04)

Bitwa o losy ludzkości dobiegła końca, teraz wracamy do starcia o Żelazny Tron. Przynajmniej w drugiej połowie tego naprawdę długiego odcinka. Mam wrażenie, że jeszcze dwa sezony temu, to byłyby dwa epizody, jeden będący epilogiem bitwy i drugi rozpoczynający nowy konflikt. Osobiście zdecydowanie nie miałem poczucia, że była to spójna historia. Ale po kolei.

Odcinek zaczyna się od pogrzebu poległych ostatnio herosów, po czym przechodzi do uczty. I ta jest zdecydowanie najlepszym elementem tego epizodu.
Dostaliśmy narastające wątpliwości Dany. Pijacką grę Tyriona, scenę z Sansą i Ogarem, Aryę znów potwierdzającą (jak w pierwszym sezonie), że nie jest i nie będzie damą. Świetne momenty zbudowane wokół postaci i ich relacji, czyli to w czym ten serial zawsze był najlepszy. Niestety na koniec dostaliśmy dziwną scenę z Bronnem. Zdaje się ona nic nie wnosić, nikt nie zmienia strony, nic się nie zmienia. To jakby ostatni zabawny skecz z braćmi Lannisterami i ich ulubionym najemnikiem. Najwyraźniej przyszłym władcą Wysogrodu.

Po tym fabuła nagle docisnęła gaz do dechy. W szokująco krótkim czasie dostaliśmy śmierć smoka, porwanie Missandei i wreszcie jej egzekucję. Mam poczucie, że kiedyś to zajęłoby pół sezonu. Missandei by zniknęła, w kolejnym odcinku ujawniono by, że jest w rękach Cersei, napięcie zaczęłoby rosnąć, mielibyśmy scenę rozmowy pomiędzy obydwiema paniami i dopiero w kolejnym epizodzie ten wątek zaowocowałby zgonem. Tutaj wszystko wydarzyło się tak szybko, że ledwie zdołałem to zarejestrować. Choć muszę przyznać, że sama scena rozmowy Tyriona z Cersei była mocnym zakończeniem i naprawdę trzymała mnie w napięciu.

Tu trzeba również wspomnieć spiski. Teraz kiedy prawda o R+L=J wyszła na jaw, Sansa i Varys zabrali się za ostre knucie przeciwko Dany. Zdrada wisi w powietrzu... I niestety z tylko dwoma odcinkami do końca, nie będzie miała czasu by naprawdę rozwinąć skrzydła. To coraz wyraźniej jest głównym problemem tego krótszego sezonu. Z jednej strony zostało tak mało postaci, że twórcom trudniej mnożyć wątki i sceny z drugiej w pośpiechu znika poczucie epickiej fabuły. Wszystko dzieje się już teraz, zaraz, natychmiast. Ale nie będę wydawał osądu, dopóki nie zobaczymy, co twórcy przygotowali na finał.

Another One Bites The Dust:
RIP Missandei, kolejna z osób, które były bardziej wierne wobec Dany, niż Jona. Nie wróży to najlepiej Szaremu Robakowi. Choć z drugiej strony, ta dwójka sama jest sobie winna. Nie można planować szczęśliwego życia po wojnie w środku takiej historii i nie zginąć (wyjątkiem jest Hawkeye). 

RIP Rhaegal, był dobrym smokiem. I jego śmierć, choć wymuszona fabularnie (smoki są OP), niesie ze sobą też coś bardzo symbolicznego. Magia znów umiera w tym świecie, epoka cudów dobiega końca. Zostaje tylko brutalna rzeczywistość. 

Przemyślenia
- Mimo całej mojej sympatii do tej sceny, bądźmy szczerzy, nie ma szans, żeby Cersei i Tyrion słyszeli się z tej odległości. 

- Nie wydaje mi się, by statki rozpadały się tak łatwo od pocisków ze skorpionów. Jestem wręcz pewny, że nie rozpadałyby się tak łatwo, gdyby ostrzelano je z faktycznych armat. 

- Lord Gendry... Nieźle, ale Król Gendry byłby jeszcze lepszy. 

- Wreszcie ktoś zwrócił uwagę na fakt, że Dany jest ciotką Jona. I oczywiście był to eunuch. 

- Euron jest beznadziejny z matematyki, jeśli naprawdę wierzy, że to jego dziecko. 

- Tormund Giantsbane powinien zacząć robić stand-up. Jego trasa po Westeros byłaby hitem. 

- Widzę, że magiczny penis Poda nadal działa.

- Twórcy serialu, D&D faktycznie pojawiają się w tym odcinku, jako Dzicy pijący z Tormundem i Jonem.

- I to chyba tyle, jeśli chodzi o Ducha. Ewidentnie przerośnięte psy są dużo trudniejsze do pokazania w serialu, niż smoki.

poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Game of Thrones, odc. 70: The Long Night (8x03)

To był długi odcinek. Dosłownie, bo trwał godzinę i dwadzieścia minut. Był też bardzo mroczny, po raz kolejny, dosłownie, musiałem zasłonić zasłony, by widzieć co się dzieje. I na końcu tego wszystkiego, byłem naprawdę wyczerpany fizycznie i psychicznie, kojarzyło mi się to z Black Hawk Down. Niemniej w ostatecznym rozrachunku, muszę przyznać, że był to naprawdę dobry odcinek. Odpowiednie zakończenie wątku Night Kinga i odesłanie, dla co najmniej kilku popularnych postaci.

Zacznijmy od tych elementów odcinka, które moim zdaniem okazały się mniej udane. Przede wszystkim wspomniana już ciemność. Rozumiem, że był to świadomy wybór reżysera, który miał podkreślić chaos i desperację pola bitwy. Niemniej, było sporo momentów w których nie do końca byłem w stanie dostrzec, co się tak właściwie dzieje. Że nie wspomnę o odróżnianiu tych dobrych od złych, co momentami było całkowicie niewykonalne. Nadal nie wiem, co stało się ze smokiem Jona, że nie wspomnę o stanie samej armii. Pod koniec byłem pewny, że prawie wszyscy zginęli i teraz Dany będzie musiała zebrać kilkudziesięciu pozostałych przy życiu ludzi i powlec się na południe, bo nie będzie komu nawet pochować takiej ilości trupów. Tymczasem zapowiedź kolejnego odcinka jasno pokazuje, że gra nadal się toczy i wciąż jest jakaś armia w Winterfell. I wreszcie, mój ostatni zarzut. Może to dlatego, że pod koniec byłem już tak zmęczony, ale w pewnym momencie po prostu czekałem, aż Arya załatwi sprawę. Bo fakt, że to ona to zrobi, stał się oczywisty w momencie, w którym Dondarion oddał za nią życie.
  
Not today.

Z pozytywów... cała reszta. Od świetnych zgonów (o których niżej), poprzez mrożące krew w żyłach efekty, tempo całego odcinka, skończywszy na rozmiarze i widowiskowości całego wydarzenia. To naprawdę wyglądało jak hollywoodzka super-produkcja, z tym, że emocjonalne stawki były dużo wyższe, bo spędziliśmy z tymi postaciami dosłownie dziesiątki godzin, zamiast jednego filmu. I to nawet nie był finał serii. Pewnie mógłbym zapełnić resztę tego postu po prostu wypisując świetne momenty, choć mam wrażenie, że mijałoby się to z celem. Więc skupię się na jednym, tym kończącym.

Cieszę się, że to nie Jon był tym, który zadał ostatni cios. To byłoby oczywiste, ale równocześnie trochę nudne. Osobiście wybrałbym kogoś jeszcze mniej oczywistego, jak Sam czy Theon, ale Arya też była dobrym wyborem. I podobało mi się, że ostatecznie użyła do ocalenia Brana sztyletu, który pierwotnie miał go zabić. Sam Night King pewnie powinien był poczekać, aż wszyscy będą martwi, zanim wystawił się na niebezpieczeństwo, ale równocześnie, serial już wielokrotnie ustanowił jego zamiłowanie do dramatyzmu. Ostatecznie jest to kolejna postać, zabita przez swoją główną słabość i doceniam to, jak bardzo serial trzyma się tej zasady.
I to tyle, za tydzień seria wkroczy w ostatnią fazę wojny, kierując całą uwagę na jak się okazuje, ostateczny czarny charakter tej sagi, Cersei Lannister. 

Another One Bites The Dust:
RIP Theon Greyjoy, Był jedną z pierwszych postaci, które poznaliśmy w tej serii. Jego ścieżka była długa i pokrętna, odegrał w niej rolę bohatera i zbrodniarza, kata i ofiary. Ostatecznie dane mu było uzyskać odkupienie i zginąć w obronie swojego prawdziwego domu.

RIP Eddison Tollett, ostatni dowódca Nocnej Straży (przynajmniej zakładam, że nie ma już dłużej powodu by takowa istniała). Będzie mi brakować jego poczucia humoru i jakże pesymistycznego światopoglądu. 

RIP Beric Dondarrion, tym razem nie zdołał umknąć objęciom śmierci. Ale przynajmniej mógł odejść wiedząc, że wypełnił swój obowiązek i przyczynił się do przetrwania ludzkości.

RIP Melisandre, kolejna osoba która zdołała spełnić swoje przeznaczenia, co więcej, być może jedyna postać w całej serii, która faktycznie umarła ze starości, co samo w sobie, jest niezłym wyczynem.

RIP Lyanna Mormont, prawdziwa bohaterka tej historii. Miała być tylko w jednej scenie, ostatecznie stała się ulubienicą publiczności i mógłbym się kłócić, że dostała najbardziej bad assową scenę śmierci w całej Grze o Tron. Ostatecznie ile postaci odeszło, zabierając ze sobą nieumarłego olbrzyma. Oczywiście, to zdaje się też oznaczać koniec jednego z najważniejszych rodów w tym serialu, takiego, który wydał na świat samych herosów zdeterminowanych by zginąć w starciu z siłami ciemności i co za tym idzie, RIP House Mormont.

RIP Jorah Mormont (ten odcinek naprawdę dowalił temu rodowi), znany również jako Ser Friendzone, był prawdziwym bohaterem tej historii i ostatecznie zginął tak jak żył, walcząc za Dany. Przynajmniej, przed śmiercią dane mu było przebranie się z tej okropnej, żółtej koszuli. I w tym wszyscy możemy znaleźć pocieszenie.

RIP Night King, złoczyńca tak straszliwy, że jedyną osobą mogącą być większym wyzwaniem niż on, okazała się Cersei. Naprawdę będzie mi brakować jego artystycznego układania ciał i tego jak dramatycznie wskrzeszał całe armie umarłych, by podkreślić, jak przewalone mają ci dobrzy. 

RIP cała masa postaci pobocznych, z których niektóre pewnie miały imiona, ale nie zasługują, by stać z resztą tej grupy. Wśród nich (specjalnie dla mojego znajomego, który nalegał, by wszystkich wypisać): Qhono i Alys Karstark.
 
Przemyślenia:
- Patrzcie to Duch! Jest tu i... Nieważne, już zniknął. Nie rozumiem tego, przecież on nie może być droższy, niż smoki.

- Płonące miecze, futra, konie... mam wrażenie, że ci Dothraki mogą być na bakier z zasadami BHP. 

- Night King is coming! - powinno być nowym hasłem Starków.

- Te zombie wspinały się na mury w dużo bardziej realistyczny sposób, niż te w World War Z, co zdecydowanie doceniam. 

- Ukrycie się w kryptach było kiepskim pomysłem, ale równocześnie, dziwię się, że nie dostaliśmy zombie Neda.

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Game of Thrones, odc. 69: A Knight of the Seven Kingdoms (8x02)

Za nami kolejny odcinek ustawiania sceny, co zaczyna być trochę irytujące. Z drugiej strony (przynajmniej w drugiej połowie odcinka) tym razem budowało to do czegoś konkretnego. Zawsze doceniałem ten moment spokoju przed bitwą, prawdę powiedziawszy to jeden z moich ulubionych elementów Dwóch Wież i Gra o Tron w tym względzie nie zawiodła. Choć oczywiście, wolałbym obejrzeć to bezpośrednio przed odcinkiem bitwy, by tym mocniej odczuć emocjonalne uderzenie tego, co ma nastąpić. Prawdopodobnie tak też zrobię, odświeżając sobie ten odcinek za tydzień.

Jak wspomniałem, pierwsza połowa była w dużej mierze dalszym ciągiem poprzedniego odcinka. Mieliśmy więcej postaci spotykających się po latach i rozmawiających o rzeczach. Sceną która się tu wyróżniała, było spotkanie Sansy i Dany. Było tak pełne ciepła i serdeczności i przyjaźni... A potem rozbiły się o politykę. Na szczęście Theon był tam, by rozładować sytuację swoim przybyciem i pozwolić obydwu kobietom uniknąć niewygodnych pytań. Niemniej to jasno pokazuje, że ta sytuacja prowadzi prosto do trójstronnego konfliktu pomiędzy władczyniami Siedmiu Królestw: Cersei, Dany i Sansą.

Ten odcinek nosił tytuł wyraźnie nawiązujący do opowiadań o Duncanie Wysokim i faktycznie miał sporo nawiązań do tamtego okresu w historii Westeros. Szczególnie patrząc na rolę i podroż Briene nie trudno dostrzec parabole pomiędzy tymi dwiema postaciami. I cieszę się, że wreszcie dostała tytuł rycerski, bo zdecydowanie zasługiwała na niego znacząco bardziej, niż którakolwiek inna postać w tej historii. Nadmienię też, że cała scena rozmowy przy kominku była perfekcyjna. Jak dla mnie, mogliby spokojnie zrobić komediowy spin-off w którym te postacie siedzą i gadają przed bitwą.

I to prowadzi nas do jednej z dziwniejszych dla mnie scen w tym serialu. Najpierw Arya dostaje nową włócznię od Gendrego (w kontekście, to nie zabrzmiało dobrze). Później zaczyna go przepytywać w stylu crazy girlfriend. I wreszcie zaczyna się rozbierać... Będę szczery, nie byłem gotowy na rozbieraną scenę Maisie Williams. I na poziomie intelektualnym wiem, że zarówno aktorka jak i postać mają dwadzieścia parę lat, ale emocjonalnie ona wciąż jest dla mnie tym dzieciakiem w zbyt dużym hełmie z pilota serialu. Co uczyniło oglądanie tej sceny bardzo niezręcznym i nie pomaga tu świadomość, że Joe Dempsie (Gendry) jest w moim wieku (wciąż pamiętam, jak grał nastolatka dawno, dawno temu w pierwszych sezonach Skins). Co ciekawe, nie mam podobnych zastrzeżeń odnośnie scen w których morduje ludzi. Wolę nie zastanawiać się, jak to o mnie świadczy.

I na koniec mieliśmy kolejną osobę prezentującą nam swoją minę w stylu: właśnie zdałam sobie sprawę, że uprawiałam seks ze swoim bratankiem. Ta krypta wydaje się dobrym miejscem na podobne sceny.

Ogólnie, to był solidny odcinek pełny ludziom wybaczającym sobie rzeczy i szykujących się do bitwy, tylko zabrakło mu faktycznej bitwy, dlatego mam wrażenie, że będzie znacznie lepszy oglądany razem z tym, co czeka nas za tydzień.
Another One Bites The Dust:
I znów nikt. Ale mam wrażenie, że to już ostatni raz kiedy ta rubryka jest pusta. I nie zdziwię się, jeśli za tydzień wypełni większość wpisu. 

Przemyślenia:
- Północ jest zamieszkana przez przerażające ilości bad assowych małych dziewczynek. Według mnie powinni po prostu wystawić armię z nich i mieć to z głowy. 

- Tormund Giantsbane był absolutnym MVP tego odcinka. Każdy jego tekst był absolutnym złotem. Wliczając całą historię o piciu mleka olbrzymki. Jedyną rzeczą lepszą niż ta historia, były miny wszystkich, którzy jej słuchali.

- Dzieci w Winterfell są tak rasistowskie, że wolą zostawić ciepłą strawę, niż przebywać w towarzystwie Missandei. 

- Podoba mi się, że na fragmencie muru na którym siedział Ogar były co najmniej dwa źródła ognia i on siedział na środku, z daleka od nich. Najwyraźniej jego fobia jest silniejsza niż zimno. 

- Serial zalicza kolejną świetną piosenkę. Jenny of Oldstones śpiewaną przez Podrica w odcinku i Florence + the Machine w napisach końcowych. Odnosi się ona do wielokrotnie już wspominanej postaci z historii Westeros, kobiety z prostego ludu dla której Duncan Targaryen odrzucił szansę na koronę.

- Duch! Przez chwilę, w tle, ale jednak. 

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Game of Thrones, odc. 68: Winterfell (8x01)

Wbrew zapewnieniom Starków, długo przyszło nam czekać na nadejście zimy. I kiedy wreszcie przybyła, zrobiła to z wyraźnymi zmianami. Nie było żadnej otwierającej sceny przed napisami początkowymi, co do tej pory było tradycją w odcinku otwierającym sezon. Same napisy początkowe również zaliczyły sporą zmianę w stosunku do poprzednich odsłon. Ewidentnie historia zawęża się teraz do dziury w Murze i dwóch bardzo konkretnych lokacji, w których zebrały się wszystkie pozostałe przy życiu postacie.

Następnie dostaliśmy bardzo wyraźne nawiązanie do pierwszego sezonu. Do Wintefell znów przybywa władca, niemniej od ostatniej wizyty wszyscy się zestarzeli lub umarli (i zrobiło się dużo ciemniej). Był to świetny sposób, by rozpocząć ostatni etap tej historii, przypominając nam, jak daleko zaszły te postacie, choćby przez pokazanie nowego dzieciaka, ciekawskiego jak kiedyś Arya i Bran.

Tymczasem do Kings Landing przybywa Złota Kompania. Banda najemników założona przez Targaryeńskich bękartów po rebelii Blackfyra. W książkach odgrywają oni znacząco większą rolę, próbując faktycznie usadowić na tronie własnego kandydata. Choć na tym etapie wątpię, by ten wątek w jakikolwiek sposób zaistniał w serialu.
Cersei tymczasem została sama, co zmusiło ją do dziwnych sojuszów. O ile wpuszczenie do swojej sypialni znanego gwiazdora rockowego Eurona ma jeszcze sens, o tyle stawianie na Bronna wydaje się krokiem za daleko. Z drugiej strony sam nie mogę powiedzieć na pewno, że sympatia do byłych pracodawców wygra u niego z zachłannością. Ale tak czy inaczej, po co ryzykować? Zwłaszcza, że mimo ciągłego domagania się zapłaty, nasz ulubiony najemnik raz za razem okazywał prawdziwą lojalność wobec obydwu braci Lannisterów.

Tymczasem oddział Navy SEALs Greyjoyów dokonał najszybszego ratunku w historii tego serialu. Spodziewałem się, że zajmie im to co najmniej trzy odcinki. A tymczasem Theon załatwił sprawę od ręki, po czy postanowił dołączyć do imprezy w Winterfell. Jestem pewny, że Starkowie będą zachwyceni. Yara tymczasem bardzo rozsądnie, postanowiła trzymać się jak najdalej od tego zamieszania. Mam nadzieję, że nie oznacza to, że już więcej jej nie zobaczymy.

Spora część reszty odcinka upłynęła na ludziach spotykających się znów po wielu sezonach rozłąki. Było to ciekawe i momentami nawet odrobinę wzruszające, niemniej równocześnie sprawiało, że czułem się trochę, jakby serial odhaczał kolejne sceny. Tylko ostatnie dwie faktycznie pchnęły fabułę do przodu.
I oczywiście mieliśmy też scenę pierwszego lotu Jona, zakończoną w miejscu, które ewidentnie powinno być jaskinią (biorąc pod uwagę dotychczasowe zwyczaje Jona). Najlepsza była w tym wszystkim reakcja smoków na to co się działo. Głównie dlatego, że one ewidentnie już wiedziały to, o czym Jon miał dowiedzieć się dopiero na końcu odcinka.
One już wiedzą, kto jest czyim bratankiem.


Wracając do końcowych scen, ta która skonfrontowała Sama z Daenerys była chyba moją ulubioną w całym odcinku. Zaczęła się ona dosyć niewinnie, od żartów na temat ułaskawienia i skradzionych książek, po czym nagle skręciła w kierunku palonych żywcem członków rodziny.
Ta scena naprawdę pokazywała, że czyny Dany mają cenę. Jej decyzje nie funkcjonują w pustce, a ich konsekwencje uderzają we wszystkich dookoła. W tym konkretnym wypadku w najsympatyczniejszą postać w całej serii. Przy okazji seria po raz kolejny podkreśla, że tak naprawdę nikt tu nie jest władcą bez skazy.

Jak to ciotką?
I tak docieramy do rozmowy w krypcie, gdzie Sam wreszcie ujawnia prawdę na temat R+L=J. Jon w oczywisty sposób jest w szoku, bo dopiero co pozbył się jednej korony, a tu już wciskają mu kolejną. Oczywiście pojawia się pytanie, na ile Samwell jest w stanie udowodnić swoje twierdzenia, bez podpierania się magicznymi wizjami Brana. Co oczywiście nie ma znaczenia dla Jona już na ten moment, bo sądząc po jego minie, bardziej przejął się nagłą świadomością, że jest spokrewniony ze swoją nową królową.

Ogólnie był to odpowiedni początek sezonu, trochę powolny i pozbawiony fajerwerków, ale mam nadzieję, że odwalił całą robotę z ustawianiem sceny i za tydzień, czeka nas coś bardziej pełnego emocji.

Another One Bites The Dust:
RIP... Ned Karstark? Muszę przyznać, że to był zaskakująco wolny od przemocy odcinek, biorąc pod uwagę jak niewiele ich jest w tym sezonie. 

Przemyślenia:
- Miło widzieć, że Night King nie stracił swojego artystycznego zacięcia. Ostatecznie, jaki jest sens niszczenia świata, jeśli nie robisz tego ze stylem. 

- Czy Jaime przefarbował włosy? Bo wyglądały zdecydowanie mniej Lannistersko niż pamiętałem. 

- Rudy Eddie został poparzony przez smoka... To chyba tyle jeśli chodzi o jego karierę muzyczną.

- Podoba mi się, że oni faktycznie martwią się tym, jak wykarmić całą tą armię. To coś co wiele historii fantasy zaniedbuje, rzucając dużymi liczbami żołnierzy. 

- Eddison Tollett nadal jest w tej serii. Totalnie o tym zapomniałem.

- Więc wiemy już dokładnie gdzie jest Gendry, ale oglądając scenę ze smokami zdałem sobie sprawę, że od jakiegoś czasu brakuje w tej historii innej postaci: Gdzie jest Duch?