wtorek, 26 września 2017

Star Trek: Discovery vs Orville, runda 1

W ciągu ostatnich tygodni pojawiły się dwa nowe seriale SF. Jeden wygląda, brzmi i zachowuje się jak Star Trek, drugi ma te dwa słowa w tytule. Dziś przyjrzę się 3 pierwszych odcinkach Orville i 2 pierwszych odcinkach ST:D (to naprawdę zły skrót).

Zacznijmy od Orville, głównie dlatego, że ten serial stanowi dobrą reprezentację tego, czym Star Trek powinien być, ale równocześnie nigdy już być nie może. Dla tych którzy nie wiedzą, Orv to nowy serial Setha MacFarlanea, twórcy Family Guya. To w założeniu parodia seriali Trekowych z lat 90-tych. Opowiada o załodze statku badawczego, podążającego w nieznane.
Słowo parodia jest tu jednak zwodnicze, gdyż o ile pilot serialu jest faktycznie komedią, o tyle drugi odcinek jest znacząco bardziej poważny, a trzeci jest bardzo poważny. Temu trzeciemu odcinkowi poświęcę tu trochę więcej miejsca, bo naprawdę mnie zaskoczył. Załoga Orville staje w nim przed problemem natury etycznej. Nie ma tu żadnego komediowego zwrotu akcji, prawdę powiedziawszy, gdyby wyciąć kilka żartów, to spokojnie mógłby być odcinek TNG lub DS9. I pod wieloma względami Orville jest właśnie kontynuacją ST na którą fani czekali od 2001 roku. Mundury są kolorowe, wnętrze statku jasne i przyjemnie umeblowane, a nasi bohaterowie są odkrywcami na pokojowej misji, którzy swoje problemy rozwiązują inteligencją i dyplomacją. Jeśli to nie jest opis Star Treka, to ja nie wiem, jak takowy miałby brzmieć. Równocześnie serial ten pokazuje, dlaczego nie możemy mieć takiego Star Treka. Ponieważ lata 90-te się skończyły. Ten format budowania narracji, klasyczne wątki i sposoby rozwiązywania fabuły. To wszystko dzisiaj może działać tylko jako parodia. Bo wtedy widz nie zadaje nieprzyjemnych pytań w stylu: jak to się stało, że kosmici przybyli dokładnie w dramatycznie odpowiednim momencie, jakim sposobem nikt nie wiedział, że ich najsłynniejszym pisarzem jest kobieta żyjąca w jaskini itd.

Teraz przejdźmy do STD (faktyczny skrót to DSC, ale to mniej zabawne) i z góry ostrzegam, resztę tego tekstu będzie stanowił nerd rage, jeśli cię to nie interesuje, możesz przeskoczyć do ostatniego akapitu. 
Bądźmy szczerzy, wystarczy spojrzeć na porównanie zdjęć mostka, by zorientować się, w czym tkwi problem. Wnętrze tego statku jest ciemne, mroczne. Mundury są w jednakowym, ciemnym kolorze. Nie ma tu nawet cienia jasnej, optymistycznej wizji przyszłości. Do tego, jako fan Star Treka nie mogę nie zauważyć, że nic tu nie wygląda jak w ST i do tego technologia nie ma sensu. Akcja tej serii ma się dziać w czasach Kirka, mimo to nasi bohaterowie mają holograficzną komunikację, a "Klingoni"używają technologi maskującej. I jasne, rozumiem, że twórcy chcą nowe technologie i nie używają dekoracji w stylu lat 60-tych, to byłoby idiotyczne. Również nie byłoby konieczne, gdyby twórcy nie uparli się, żeby od 17 lat robić tylko i wyłącznie JEBANE PREQUELE!!! Czy jest jakieś prawo, które stwierdza, że historia Star Treka kończy się, kiedy Picard zabija Toma Hardyego? 
I nawet nie chcę zaczynać z Klingonami, bo oni po prostu sprawiają, że jestem smutny. Ogólnie gdyby nie tytuł, nie byłbym w stanie powiedzieć, że oglądam Star Trek, a to samo w sobie jest irytujące. Niemniej warstwa wizualna, to najmniejszy problem. Otóż mamy tu do czynienia z oficerami Gwiezdnej Floty, którzy (teraz trochę spoilerów) chcą strzelać pierwsi do obcego okrętu i mają w tej chęci rację. Całego tego rozlewu krwi dałoby się uniknąć, gdyby nie głupie, pokojowe zasady Federacji. Nawet (w faktycznym Star Treku) pacyfistyczni Vulcanie byli za tym, by zacząć od przemocy. Później dowiadujemy się, że zabijanie jest złe tylko, jeśli stworzy męczennika. I wreszcie mój ulubiony moment, kiedy nasi herosi zaminowują zwłoki poległego żołnierza, by zniszczyć statek który po zakończonej bitwie zbiera swoich poległych. Czy nie ma jakiejś kosmicznej konwencji genewskiej, która zakazuje podobnych działań? Normalnie to byłoby coś, co ci źli zrobiliby, by podkreślić, jak bardzo są źli. Naprawdę w tej sytuacji nie wiem, komu kibicować, ludziom, czy orkom... sorry, Klingonom. Ci drudzy wydają się dużo bardziej honorowi i przyzwoici. 
I to jest obecny stan tej serii. Mamy mhroczny serial, w którym dyplomacja, odkrywanie i inteligencja, ustępują miejsca nakurwianiu, a przemoc jest najlepszą odpowiedzią na każdy problem w galaktyce (nawet w pierwszej scenie, naprawiają studnię strzelając do niej). Oczywiście nie uważam, że Orville jest bardziej odpowiedni, jak mówiłem, ta seria pokazuje, że Star Trek z lat 90 nie może wrócić, chyba, że jako parodia. Niemniej myślę, że istnieje coś po środku. Nowoczesny serial, który prowokuje, stawia przed problemami etycznymi i pokazuje, że da się rozwiązywać problemy w sposób zgodny z ideami, które przyświecały Trekowi od początku. 

Podsumowując, po tych kilku pierwszych odcinkach, STD jest całkiem przyzwoitym serialem sf. Ma ciekawe postacie, fajne sceny akcji i dobrze zapowiadającą się fabułę. Równocześnie, nie jest w najmniejszym nawet stopniu Star Trekiem i chciałbym, by przestali używać tej nazwy. Tymczasem Orv zmusił mnie do analizowania złożonego problemu natury etycznej już w trzecim odcinku. 
Pewnie wrócę do tematu, kiedy obydwie serie dotrą do swoich finałów i wtedy będę miał wyraźniejszą wizję tego, jak wyglądają. Szczególnie STD gdzie po dwóch odcinkach wciąż nie zobaczyliśmy faktycznego okrętu Discovery.

wtorek, 29 sierpnia 2017

Game of Thrones, odc. 67: The Dragon and the Wolf (7x07)

I oto nadszedł finał 7 sezonu. Przed nami półtorej roku czekania, na ostatnie 6 odcinków. Tymczasem twórcy zaserwowali nam całkiem mocne zakończenie. Może ten odcinek nie był tak wybuchowy, czy naładowany zgonami, jak zeszłoroczny finisz, ale jako odcinek, był pewnie lepszy.
Na początek dostaliśmy scenę w stylu West Wing, z całą masą chodzenia i mówienia. To już samo w sobie daje u mnie plus. Do tego te wszystkie postacie spotykające się po latach, nie mogłem powstrzymać uśmiechu patrząc na to wszystko.
W tym miejscu zaczęła się świetna sztuka teatralna, z masą aktorów i genialnych występów. Nie będę się nad tym zbytnio rozwodził, bo każdy widział, z jakiego kalibru przedstawieniem mieliśmy do czynienia. Zamiast tego skoncentruję się na planie Cersei. Ewidentnie od początku chciała ona kłamać. Zaczęła spotkanie od pokazania animozji między nią i Euronem, który zresztą zmył się jak tylko zobaczył zombiaka. Potem dała warunek pozwalający jej realistycznie pójść na ugodę. Niestety ten plan jak zawsze zepsuła honorowa postawa Starków. Swoją drogą, miło było zobaczyć, jak "syn" Neda psuje wszystkim zabawę swoją niezłomną postawą moralną, właśnie za to lubię paladynów (jak przy tym jesteśmy, wszyscy wkurzyli się na Jona, ale Daenerys mogła po prostu zwolnić go z przysięgi i zakończyć ten problem). Oczywiście po tym Cersei nie mogła po prostu zgodzić się na pokój, bo nikt by jej nie uwierzył. Na szczęście dla niej, Tyrion spróbował szczęścia, nawet zaproponował własną głowę, której oczywiście Cersei nie mogła ściąć nie niszcząc własnego planu. I tu pojawia się pytanie, co stało się dalej? Łatwo byłoby założyć, że Tyrion po prostu dał się oszukać swojej siostrze. Z drugiej jednak strony, ostatnie słowa, które Namiestnik Królowej wypowiada, to: Jesteś w ciąży. Później pojawia się on jeszcze w 3 scenach, ale w żadnej z nich nic nie mówi, jedynie spogląda posępnie na Jona i Dany. To prowadzi do pytania... Czy Tyrion zdradził? Do tego później mamy bardzo podobną scenę, która kończy się tym, że Jaime zmienia stronę (swoją drogą, przez chwilę naprawdę byłem przekonany, że Cersei każe go zabić). Czy to możliwe, że bracia Lannisterowie zamienili się miejscami? I jeśli tak, to jak daleko poszła zdrada Tyriona, bo zakładam, że jego celem jest tu zapewnienie przyszłości dziecku Cersei i co za tym idzie, całemu rodowi. Ja osobiście wciąż nie wierzę, że ona naprawdę jest w ciąży, ale wygląda na to, że na odpowiedzi na te pytania przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.

Theon wrócił. Już chwilę go nie widzieliśmy. I do tego pokazał, że po latach tortur zdołał udoskonalić technikę miażdżenia pięści przeciwników własną twarzą. I ostatecznie uczynił swoją słabość, swoją siłą, dokładnie tak, jak mówił Tyrion wiele lat temu w pierwszym odcinku tego serialu. Teraz najwyraźniej czeka nas misja ratunkowa podczas której Theon pewnie zorientuje się, że Euron wcale nie zabunkrował się na Żelaznych Wyspach, ale nadal knuje Cersei. W przeciwnym wypadku, ten wątek wydaje się trochę odcięty od głównej fabuły, która przy 5 odcinkach do końca wydaje się raczej górować nad wszystkimi wątkami pobocznymi.

Tymczasem w Winterfell mamy kolejny spisek. Tu jestem naprawdę ciekawy, w którym konkretnie momencie Arya i Sansa się dogadały. Czy od początku manipulowały sytuacją, czy dopiero w pewnym momencie zdały sobie sprawę, co kombinuje Littlefinger. Bo sam cel tej gry wydaje się oczywisty, Sansa musiała się przekonać, jak bardzo zdradliwy jest Baelish i ostatecznie podjąć decyzję o jego losie. Tak czy inaczej, miałem nadzieję, że spotka on śmierć z ręki Sansy i w pewien sposób tak się stało.

Jednym z problemów tej serii od początku była kwestia ekspozycji. Ostatecznie, ten świat wymaga olbrzymich ilości informacji, które widz musi przyswoić, by nadążać za tym, co się dzieje. We wczesnych sezonach prowadziło to do słynnych sekspozycji, czyli scen, w których postacie opowiadają coś, w czasie, gdy na ekranie widzimy nagość. Ostatnio zastąpiono to Branspozycją, czyli scenami, w których Bran przygląda się dawnym wydarzeniom. Tym sposobem, zamiast słuchać o nich, możemy faktycznie widzieć, co się stało. W tym finale twórcy postanowili połączyć te techniki i dali na seksbranpozycję. Z narracją Brana, tłumaczącą, kim naprawdę jest Jon, podczas gdy ten uprawiał seks z własną ciotką. Ehh, jak tu nie uwielbiać Gry o Tron. Tak czy inaczej, teraz nie jestem pewny, jak nazywać Jona. Snow, Sand, Aegon Targaryen? Osobiście chyba zostanę przy Jon Sand. Swoją drogą Snow i Sand, po raz kolejny dają nam do zrozumienia, że to Jon sam w sobie jest Lodem i Ogniem. Równocześnie poznaliśmy limit mocy Brana. On może widzieć dowolne wydarzenie, ale musi wiedzieć, gdzie szukać. Pewnie dlatego większość czasu spędza, podglądając swoich krewnych w czasie seksu.

I to prowadzi nas do finałowej sceny, tej, na którą czekaliśmy od lat. Armia nieumarłych nadeszła i parafrazując Regana krzyknęła: "Mr. Night King, tear down this wall!" I tak też się stało. Co prawda Hasselhoff nie zatańczył na upadającym Murze, ale cała scena była wystarczająco widowiskowa bez niego. Szczególnie, że miałem przyjemność oglądać ten odcinek w kinie, i naprawdę nie było różnicy między tym, a hollywoodzką superprodukcją. 
I to zakończyło przedostatni sezon Gry o Tron. Przed nami wiele miesięcy czekania na ostatnie 6 odcinków. A tam zapewne więcej zdrad, bardzo dużo zgonów (jestem w szoku, ile postaci nadal żyje) i potężne uczucie, że oglądamy średniowieczną wersję Walking Dead (niemal spodziewam się, że ktoś zacznie krzyczeć "Carl" w połowie pierwszego odcinka).

Another One Bites The Dust:
RIP Petyr Littlefinger Baelish, był od początku jedną z moich ulubionych postaci w tej serii. Jego rozmowy z Varysem należały do najlepszych scen i to smutne, że nigdy więcej ich nie usłyszymy. Ten gość naprawdę zaczął z niczym i doszedł bardzo daleko. Był jednym z najlepszych graczy i miałem nadzieję, że to wszystko mogłoby się skończyć z nim, siedzącym na tronie, podczas gdy cały świat umiera dookoła. Ostatecznie jednak pokonała go Sansa, co było właściwym finałem, dla tej postaci. I cała sala kinowa faktycznie biła brawo, kiedy się wykrwawiał, co zawsze świadczy o tym, że aktor odwalił kawał dobrej roboty grając czarny charakter. 

Przemyślenia:
 - Czy potrafią pływać? Było chyba moim ulubionym tekstem tego odcinka. To naprawdę szczera reakcja na zaistniałą sytuację, która wiele mówi o Euronie. 

- Nie ma to, jak zacząć odcinek od dyskusji o kutasach. Na Bronna zawsze można liczyć.

- Jak przy tym jesteśmy, gdzie jest Bronn? Bo naprawdę spodziewałem się, że odjedzie z Jaimem. Jakoś nie widzę go pracującego dla Cersei, przeciwko obydwu braciom Lannisterom. 

- Milion mieszkańców? Naprawdę, w średniowiecznych warunkach? To nie brzmi właściwie. Jakim sposobem oni są w stanie to wyżywić, zwłaszcza z zimami trwającymi latami. I do tego, to miasto powinno samo móc wystawić większą armię niż cała Północ.

- Mam wrażenie, że w przyszłym sezonie będzie ostra walka o rękę Brienne. 

- Podmuch wiatru wygenerowany przez startującego smoka, zdecydowanie powinien wywrócić wszystkich na tej arenie. Szczególnie samą Dany.

- Sam jest świetny w równoważeniu poważnej postawy Brana. Mam nadzieję, że te postacie dostaną więcej scen razem.

- I na koniec sezonu: Gdzie jest Gendry?

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Game of Thrones, odc. 66: Beyond the Wall (7x06)

Jon jest beznadziejny w organizowaniu wycieczek krajoznawczych. Tyle łażenia i nie zobaczyli nic ciekawego... poza armią zombiech. I do tego nikt nie zginął... przynajmniej nikt z osób, które zakładałem, że zginął. Zrobiliśmy ze znajomymi deadpool i wygląda na to, że wygrała osoba która obstawiła, że nikt nie zginie. Nigdy nie sądziłem, że przegram obstawiając za dużo zgonów w Grze o Tron, co się dzieje z tym serialem? Ehh...

Ale zacznijmy od tego, co działo się po południowej stronie Muru. W sumie nie było tego dużo. W ogóle nie odwiedziliśmy Cersei, Dany wkurzyła się na Tyriona z bardzo głupiego powodu, a konflikt pomiędzy siostrami Stark eskalował. Nie jestem pewny dokąd to prowadzi. Wątpię, by Arya i Sansa faktycznie miały zamiar ze sobą walczyć. Z drugiej strony, nie mam zamiaru stawiać przeciwko twórcom tej serii, jeśli brną w ten wątek, to na pewno mają w tym jakiś cel. Mam tylko nadzieję, że zobaczymy ten cel jeszcze w tym sezonie.

Teraz przejdźmy do głównego mięcha tego odcinka, czyli spaceru za Murem. I tutaj muszę przyznać, że mogliby spędzić cały odcinek na rozmowach między Parszywą Siódemką i ja byłbym usatysfakcjonowany. Plany matrymonialne Tormunda i Ogar uczący go nowych określeń na penisa. Bezcenne. Gendry narzekający, że Mel go rozebrała i tak dalej. Wszystko szło dobrze, jak w jakiejś komedii, a tu nagle nieumarłe niedźwiedzie.
Po tym dostaliśmy bardzo widowiskową bitwę, w środku zamieci, gdzie nie widzieliśmy, co się dzieje i kto umiera (nikt ważny).

Następnie nasi bohaterowie wreszcie wypełniają swoją misję i łapią pojedynczego zombie. Natychmiast wysyłają Gendrego po pomoc najkrótszą trasą, podczas gdy sami zaczynają biec inną drogą... To trochę dziwne, ale sprawia, że utykają na zamarzniętym jeziorze i mogą faktycznie czekać na przybycie Daenerys. Inaczej to całe wysyłanie kruków byłoby trochę bezużyteczne. Oczywiście w międzyczasie dochodzi do kolejnej bitwy w której nikt nie ginie, a potem pojawia się Dany, pokazując, że pewnie powinni zacząć od wpadnięcia tam ze smokiem. Wtedy mogliby załatwić sprawę przed przybyciem White Maula.
A jak przy nim jesteśmy... Jestem pod wrażeniem. Ten facet dokonał tego, co nie udało się nawet Ser Bronnowi: zabił smoka! I nie potrzebował do tego fikuśnej machiny, wystarczyło mu własne ramię i trochę magii. Po tym zacząłem się zastanawiać, czy da się zrobić zombie smoka, miałem nawet całą masę argumentów za i przeciw, ale ostatecznie serial odpowiedział na to pytanie, więc zostawię je dla siebie. Dodatkowo Jon został zostawiony na śmierć, uratowany i wrócił ugiąć kolano, wszystko to w jakieś 10 minut.
Będę szczery, ten odcinek trochę mnie rozczarował. Nie dlatego, że był zły, bo zdecydowanie nie był. Po prostu moje oczekiwania były dużo większe. Spodziewałem się czegoś znacząco bardziej widowiskowego i krwawego. Ostatecznie naprawdę nie zginął nikt istotny. Ale za tydzień wielki finał, wszyscy przybywają do Królewskiej Przystani, by pokojowo radzić nad losem Westeros. Mam wrażenie, że to może się skończyć nawet większą ilością trupów, niż ta cała wyprawa (co nie będzie trudne).

Another One Bites The Dust:
RIP Thoros z Myr, był świetną maszyną do wskrzeszania i nawet lepszym alkoholikiem. Teraz Beric ma już tylko jedno życie.

RIP Benjen Stark, był... Uratował co najmniej dwójkę swoich krewnych. I w sumie na tym kończyła się jego rola w tej historii.

RIP pięciu bezimiennych tragarzy. Byli porządnymi red shirtami.

RIP Viserion, pierwszy smok, który zginął w tej historii. Teraz gra dla przeciwnej strony, a to oznacza finałową bitwę smoków!

Przemyślenia:
- Podobał mi się tekst o tym, że Północ to zależnie od punktu widzenia południe.

- Sansa ma rację, Arya nie przeżyłaby tego co ona. Z drugiej strony, Sansa też nie przetrwałaby przygód Aryi.

- Myślę, że wszyscy zawsze powinni sobie zadawać pytanie, co zrobiłaby Lady Mormont.

- Wiem, że w tych futrach i tak trudno było od siebie odróżnić te postacie, ale naprawdę powinni nosić czapki. Jeszcze się przeziębią i umrą. Poza Jonem, ponieważ...

- Mam wrażenie, że kombinacja krwi Starków i Targaryenów czyni Jona odpornym na hipotermię. To jedyne wyjaśnienie tego, że nadal żyje.

- Ta cała rozmowa o wyznaczaniu następcy sprawia, że muszę sobie zadać pytanie, czy Dany zginie?

- I jak jesteśmy przy Daenerys (bo najwyraźniej nie lubi być nazywana Dany), ona naprawdę powinna wyszkolić więcej smoczych jeźdźców, wtedy nie musiałaby się osobiście wbijać w środek pola bitwy.

- Podczas tej całej walki, na chwilę zapomniałem, że to nie Walking Dead i bałem się, że ktoś zostanie ugryziony.

- Czy twarze zmieniają też budowę ciała? Bo jestem pewny, że wszyscy by zauważyli, gdyby Sansa nagle stała się o głowę niższa.

- Duch pewnie byłby przydatny w tej całej wyprawie.

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Game of Thrones, odc. 65: Eastwatch (7x05)

To był naprawdę naładowany informacjami odcinek. Do tego, typowy przykład ciszy przed burzą. Przynajmniej tego, co za ciszę uznaje ten sezon, gdzie postacie przemieszczają się błyskawicznie między lokacjami i nawet w odcinku tego typu, naprawdę dużo się dzieje. Przede wszystkim jednak, to był odcinek, na który wszyscy czekaliśmy. Prawdziwy następca tronu, jedyny pozostały przy życiu członek dynastii panującej, powrócił. Gendry Baratheon znów jest z nami!
Oczywiście działy się też inne rzeczy. Jon zaprzyjaźnił się z Drogonem, po raz kolejny potwierdzając, że jest Targaryenem. Cała masa postaci przejęła się tym, że Dany spaliła dwóch gości (jasne, nie było to miłe, ale robiła ona gorsze rzeczy w Zatoce Niewolników, że nie wspomnę o okrucieństwach, których wszystkie strony konfliktu dopuszczają się od 7 sezonów). A później Tyrion wpadł na pomysł zebrania wszystkich po jednej stronie. I wtedy naprawdę uderzyła mnie świadomość, jak niewiele postaci zostało w tym serialu. Na tym etapie to ma sens, by wszyscy się sprzymierzyli i knuli przeciwko sobie, równocześnie walcząc ramie w ramię. Zwłaszcza, że ten odcinek jasno pokazał, że nawet Cersei zdaje sobie sprawę, że ta wojna zmierza donikąd.

A w Winterfell agentka Arya zaczyna śledztwo... i od razu zostaje przechytrzona przez Littlefingera. Nie jestem pewny, jaki jest cel tej intrygi, poza dalszym skłóceniem ze sobą Starków. I gdyby ktoś nie był pewny, to list z pierwszego sezonu, w którym Sansa potępia zdradę swojego ojca i namawia Robba, by klękną przed Joffreyem. Ten sezon naprawdę lubuje się we wracaniu do tych wczesnych odcinków i pokazywaniu nam, że to wszystko się łączy. Co będzie świetne za kilka lat, kiedy będziemy mogli obejrzeć całą serię w jednym podejściu, ale teraz momentami utrudnia nadążenie za fabułą.

Tymczasem Sam robi to samo, co przez cały sezon, a potem stwierdza, że zatęsknił za swoim kumplem Jonem i wraca na północ. Niby nic ciekawego, ale jest jedno, bardzo ważne zdanie w jego wątku. Coś ukrytego pomiędzy schodami, oknami i wypróżnieniami, co znacząco zmienia sytuację polityczną na mapie Westeros. Unieważnienie małżeństwa Rhaegara i jego ponowny ślub. Oczywiście Samwell przeoczył powagę tej informacji, ale trudno mu się dziwić, ostatecznie ja też nie zwróciłem uwagi na to jedno zdanie. Niemniej, jeśli Rhaegar i Lyanna byli małżeństwem, to czyni Jona ślubnym i legalnym potomkiem. I co za tym idzie, faktycznym następcą tronu Westeros. Jego roszczenia do korony mają większą siłę, niż te Dany. Znacząco większą, niż Gendrego (który jako bękart, faktycznie nie ma żadnych praw w tej kwestii). Nie wspomnę nawet o Cersei, która nie ma żadnych prawnych podstaw by zasiadać na tronie. Co daje nam 4 potencjalnych kandydatów do tronu, z których troje jest po tej samej stronie. Do tego dwójka potencjalnych królów wybiera się za granicę. A jak przy tym jesteśmy.

Naprawdę mam nadzieję, że cały następny odcinek będzie opowiadał o przygodach Parszywej Siódemki. Ostatecznie, to taki świetny skład. Klasyczna zbieranina nietypowych sojuszników, zmuszonych do współpracy przez fakt, że wszyscy posiadają puls. Kiedy przeszli przez tę bramę, naprawdę byłem gotowy na ciąg dalszy. Właśnie takie zakończenia jak to, stworzyły całą ideę binge watching. Szkoda, że pewnie połowa z nich zginie w następnym odcinku. Osobiście obstawiam Berica i Thorosa. Niestety, pewnie również Tormunda. Jon wróci na pewno. W przypadku Ogara, Joraha i Gendrego, kto wie. Tak czy inaczej, Another One Bites The Dust w przyszłym tygodniu zapowiada się przygnębiająco. A przed nami już tylko dwa odcinki do końca sezonu. Zwykle w tym miejscu przychodzi wielki, widowiskowy odcinek biewny, ale tym razem wolę niczego nie zakładać.

Another One Bites The Dust:
RIP Randyl i Dickon, mam wrażenie, że dopiero co ich poznaliśmy. Jeszcze tydzień temu Bronn śmiał się z imienia młodszego z nich, a teraz są popiołem. Co chyba czyni Sama nowym lordem. Jasne, jako członek Nocnej Straży, zrzekł się prawa do tytułów, ale to chyba przestało być istotne. Zwłaszcza, że jeśli ludzkość wygra, Nocną Straż pewnie będzie można rozwiązać. Chyba, że to będzie zwycięstwo w stylu: powstrzymaliśmy nieumarłych na następne 8 tysięcy lat. Ale wpadłem w pułapkę dygresji. Tak czy inaczej: Dickon, We Hardly Knew Ya

Przemyślenia:
- “Thought you might still be rowing.” To zdecydowanie mój nowy ulubiony cytat z tego sezonu. I dobry slogan na koszulkę.

- Ostatnie dwa odcinki miały chyba więcej ujęć smoków, niż poprzednie 6 sezonów razem wzięte. Już wiemy, na co poszedł ten budżet. 

- Ser Jorah Mormont, nowe ubranie, ten sam stary Friendzone. 

- Starkowie jako rodzina zaczynają być rówinie dysfunkcyjni jak Lannisterowie. 

- Królowa ze smokami vs Królowa która pieprzy własnego brata. Mam nadzieję, że to będzie oficjalna nazwa tej wojny w przyszłych kronikach... przyjmując, że będą jakieś przyszłe kroniki. 

- Z jednej strony, podoba mi się, że te postacie nie zdają sobie sprawy, że są w świecie fantasy, z drugiej, czasami staje się to niedorzeczne. Ta kobieta ze smokami myśli, że uwierzymy w istnienie zombiech. Serio?

- To dziwne, że Jenny ze Starych Kamieni, zapamiętano jako szarlatankę, a nie kobietę z prostego ludu, która wżeniła się w dynastię Targeryanów i prawie została królową. 

- Więc Cersei jest w ciąży... lub udaje, by mocniej usidlić Jaimea. Co byłoby zagraniem w stylu telenoweli, ale również czymś, czego nie wykluczyłbym w przypadku Cersei.

- Po długich czterech latach, muszę zrezygnować z mojego ulubionego żartu na temat Gry o Tron. Ale na szczęście Gendry przyniósł ze sobą nowy: Stop! Hammer time!

poniedziałek, 7 sierpnia 2017

Game of Thrones, odc. 64: The Spoils of War (7x04)

Połowa sezonu nadeszła w tym roku zdecydowanie zbyt szybko. Ale za to nadeszła w bardzo wybuchowej formie. Zacznijmy jednak od czegoś spokojniejszego.
Cała sekwencja z jaskinią, była strasznie rozkojarzająca. Najpierw Daenerys i Missandei rozmawiają o pożegnaniu z Szarym Robakiem (a wszyscy wiemy, co się wtedy stało). Później Jon zabiera Dany do jaskini (a wszyscy wiemy, co lubi on robić z kobietami w jaskiniach). Całą scenę wpatrują się sobie w oczy i wreszcie Daenerys każe mu paść na kolana. Ile innuendo można zmieścić w jednej scenie? Mam nadzieję, że nie mówili w niej nic ważnego, bo naprawdę nie słuchałem.

Tymczasem Arya wróciła do domu! Muszę przyznać, jej wymiana zdań z Flipem i Flapem sprawiła, że naprawdę bałem się, że w ostatniej chwili ucieknie, ale nie. Nie w tym sezonie.
Zamiast tego mieliśmy naprawdę mocne przypomnienie, jak bardzo nasi bohaterowie się zmienili odkąd ostatnio Starkowie byli razem w Winterfell, jakieś 60 odcinków temu. Teraz wszyscy mają niesamowite zdolności... oprócz Sansy. Ewidentnie reszta min-maxowała walkę i magię, a gracz Sansy wolał zbalansowaną postać opartą na umiejętnościach społecznych. Samemu wielokrotnie byłem w tej pozycji, więc mam nadzieję, że w przyszłości Sansa też dostanie szansę zabłysnąć.

I to prowadzi nas do bitwy. Ten styl kończenia każdego odcinka sceną batalistyczną robi się trochę nudny, ale sama rozwałka była piękna. Początkowo zastanawiałem się, czemu Jaime i Bron zatrzymali się w miejscu wyglądającym jak z dzikiego zachodu, ale kiedy pojawili się Dothraki wszystko stało się jasne. To dlatego, że oglądaliśmy western. W tym momencie zacząłem się zastanawiać, jak wojska Dany się tam znalazły. Jasne, ta bitwa toczyła się niedaleko stolicy więc musieli tylko przepłynąć zatokę, ale to i tak bardzo nieprawdopodobne, że nikt ich nie zauważył... O smok!!! 
To była naprawdę szokująco dobra scena bitewna. I tak dużo się w niej działo, że nie sposób wspomnieć o wszystkim. Począwszy od rekordowej ilości podpalonych kaskaderów, poprzez przerażającą groźbę zabicia Brona i ludzi rozpadających się w pył na oczach Jaime'a. To naprawdę pokazało, że smoki są cholernie przerażające. I to finałowe starcie, Bron vs smok. Nie miałem pojęcia komu kibicować (choć Bron Smokobójca to świetny przydomek). 
To ewidentnie pokazało, że Cersei ma przewagę ekonomiczną i kontroluje morza, ale na lądzie, jej wojska nie mają szans. Czyli znów remis. A następny odcinek nosi wiele mówiący tytuł Eastwatch. Więc Król Nocy chyba postanowi wreszcie o sobie przypomnieć. 

Another One Bites The Dust:
RIP cała masa żołnierzy i szczęśliwie nie Bron ani Jaime.

Przemyślenia:
- Arya vs Brienne, to była naprawdę świetna scena walki. Mimo wszystkiego, co działo się pod koniec, to i tak pozostało moją ulubioną sceną. I to niesamowite, jak wiele się w niej działo mimo tak małej ilości dialogu. Opierając się tylko na spojrzeniach. Mam nadzieję, że przed końcem sezonu, dostaniemy więcej scen walki z Aryą. Może nawet z dawna wyczekiwane starcie z Górą.

- Arya szybko przypomniała sobie, jak zachowują się szlachcice.

- Davos zacytował Stannisa. I to mój ulubiony cytat z tej postaci "fewer".

- Wiem, że teraz mówię to co odcinek, ale jestem permanentnie w szoku, ile dostajemy spotkań pomiędzy postaciami, które dawno się nie widziały (lub nigdy, jak w przypadku Daenerys i Jame'a).

- Zaczynam lubić Dickona, mam nadzieję, że przeżył. 

- Czy Daenerys spaliła wozy z zapasami żywności? Dobra robota, ostatecznie kto nie chciałby zaczynać rządów od masowego głodu, podczas kilkuletniej zimy.

- Wciąż nie ma Gendrego.

środa, 2 sierpnia 2017

Game of Thrones, odc. 63: The Queen’s Justice (7x03)

Ten odcinek, bardziej niż jakikolwiek w tym sezonie, uświadomił mi jak mały stał się świat Gry o Tron. Kiedyś dotarcie do Smoczej Skały zajęłoby Jonowi pół sezonu, ale teraz wszyscy zdają się mieć dostęp do opcji Szybkiej Podróży. I to nie jest krytyka, wręcz przeciwnie, szybkość z jaką rzeczy się dzieją zdecydowanie ułatwia śledzenie fabuły.
I tak wreszcie dostaliśmy z dawna wyczekiwane spotkanie Jona z Dany. Twórcy słusznie nie śpieszyli się z tą sceną, poświęcając jej pierwszych 15 minut serialu. Wszystkie zaangażowane postacie miały okazję zabłysnąć i przedstawić swój punkt widzenia na sytuację. Co więcej, mieliśmy tu świetną sytuację, w której wszystkie strony miały rację i mimo to, żadna z nich nie mogła się dogadać. Choć nie mogę nie odnieść wrażenia, że łatwym sposobem naprawienia sytuacji, byłoby małżeństwo Jona i Daenerys. Wtedy Północ i Siedem Królestw byłyby połączone Unią Personalną, która rozciągałaby się na potomków tych postaci. Sprawa załatwiona.

 Oczywiście to nie było jedyne z dawna wyczekiwane spotkanie. Sansa w Winterfell ma kolejną rozmowę z Littlefingerem, a później odzyskuje swojego brata, Brana. Po czym sama musi zadać sobie pytanie, który z nich jest obecnie bardziej creepy. To naprawdę wyczyn, jestem dumny z naszego Trójokiego Kruka.

I to prowadzi nas do Eurona, który wciąż jest największą gwiazdą rocka w Westeros. Za każdym razem, kiedy myślę, że ta seria zabiła swój najlepszy czarny charakter, pojawia się ktoś zdolny go zastąpić. To chyba kwestia dobrej zabawy, bo Joff, Ramsey i Euron wydają się jedynymi postaciami, które naprawdę czerpią satysfakcje z życia w tym świecie. Starkowie powinni kiedyś tego spróbować.
Sukces Eurona z ostatniego tygodnia natychmiast zostaje przekuty na całkowite, bezapelacyjne zwycięstwo Cersei. I pomyśleć, że jeszcze trzy odcinki temu, była otoczona ze wszystkich strony. A teraz (z odrobiną zmiennych lojalności i teleportującej się Żelaznej Floty) znów jest na górze. I nawet nie kryje się już z incestem. Prawie będzie mi jej żal, kiedy to wszystko nieubłaganie zawali się w przeciągu następnych kilku odcinków.

Another One Bites The Dust:
 RIP Olenna "Królowa Cierni" Tyrell, była zdecydowanie jedną z najlepszych postaci w całej tej historii. I choć ostatecznie nie doceniła Cersei, w dalszym ciągu zdołała mieć ostatnie słowa w ich konflikcie.

RIP Tyene Sand, zabita pocałunkiem złej królowej, jak w jakiejś baśni. Niestety w pamięci widzów, zachowa się tylko jako Bękarcica numer 3 i kolejny dowód na to, że postacie z Grze o Tron powinny wreszcie zrozumieć prostą zasadę: Don't fuck with Cersei.

Przemyślenia:
- Miło zobaczyć, że smoki nadal robią na ludziach wrażenie. 

- Po rozmowie Varysa z Melisandrą zaczynam podejrzewać, że żadne z nich nie dożyje ostatniego odcinka.

- Jorah jest już zdrowy... to poszło szybko. I nawet dostał wreszcie nową koszulę. Tak trzymać.

- Jedno mignięcie przed kamerą, to zdecydowanie za mało Brona, ale przynajmniej dostaliśmy jego cytat z pierwszego sezonu. 

- Casterly Rock i Wysogród wyglądały znacząco mniej widowiskowo, niż się spodziewałem. 

- Brakuje mi rozmów Varysa z Littlefingerem. 

- Widzę, że Cersei zapoczątkowała wśród dam dworu modę na krótkie włosy.

- Deszcze Castamere pod koniec były świetnym akcentem. 

- Zdałem sobie sprawę, że po śmierci Stannisa, Rickona i Tommena, powinienem wybrać mojego nowego faworyta w wyścigu do tronu. Na ten moment chyba skłaniam się w kierunku Cersei, ale jeszcze się waham.

- Wciąż nie ma Gendrego.

wtorek, 25 lipca 2017

Game of Thrones, odc. 62: Stormborn (7x02)

Kolejny odcinek za nami. Ten był znacząco wolniejszy, bardziej budujący świat. Choć miał dosyć wybuchowe zakończenie.

Zacznę od Cersei, która w zaskakujący sposób, zaczyna zdobywać przewagę w tym konflikcie. Podkrada wasali swoim wrogom, pali ich flotę, strzela do czaszki smoka z gigantycznej kuszy. Naprawdę zastanawiałem się, jakim sposobem nasza Zła Królowa będzie mogła mieć szansę, przeciw tym wszystkim wrogom. Po tym odcinku mam poczucie, że pole bitwy jest znacząco bardziej wyrównane.

Tymczasem tytułowa bohaterka tego odcinka zbiera wszystkich swoich towarzyszy na naradę. Wszyscy mają coś do zrobienia: Varys przyrzeka nie być lojalnym, co jest bardzo oryginalnym sposobem zapewniania o swojej lojalności. Melisandre znajduje nowego wybrańca. Tyrion próbuje doprowadzić do wyczekiwanego przez fanów spotkania Daenerys i Jona. Ollena pokazuje, że na tym etapie ma wszystko gdzieś i chce po prostu spalić Cesrei. Missandei tłumaczy zawiłości translacji i odkrywa, co Szary Robak ma w spodniach. Żmijowe Bękarcice są bezużyteczne, a potem giną. Ogólnie, dużo budowania fundamentów, pod to co nadchodzi. 


Jon i Sansa naprawdę niczego się nie nauczyli po ostatnim odcinku. Na tym etapie ich wasale muszą już zakładać, że ta dwójka będzie się kłócić publicznie. I jasne, to dużo lepsza scena, niż gdyby omówili to wcześniej we dwójkę, ale nadal wydaje mi się to głupie. Co więcej, tym razem nawet Lady Mormont się z nim nie zgadzała, co nie wróży najlepiej całej wyprawie. Osobiście myślałem, że powinien wysłać Sansę jako swojego posła, by negocjowała ze swoim mężem. 


Bardziej na południu, Arya spotyka Gorącą Bułkę! Uwielbiam tego gościa, on nie chce władzy, ani zemsty, on chce tylko piec ciasta. I to takie, bez kawałków Freyów w środku. Facet naprawdę zrezygnował z gry, będąc w dobrej pozycji i teraz może z dumą stwierdzić, że jako jedyny miał tutaj szczęśliwe zakończenie. Co sprawia też, że boję się za każdym razem, kiedy go widzimy, ale na szczęście póki co serial ogranicza się, do robienia z niego centrum informacyjnego, dla innych postaci. Po tym spotkaniu, Arya rusza do domu, po drodze spotykając Nymerię. To była dobra scena, dająca zamknięcie kolejnemu zapomnianemu od lat wątkowi. Naprawdę czuć, że jesteśmy coraz bliżej końca tej historii. 


I tak docieramy do finałowej sceny. I trzeba tu przyznać, Euron potrafi zrobić wejście. Co po raz kolejny potwierdza, że ten facet jest prawdziwą gwiazdą rocka. Gdyby miał jeszcze płonącą gitarę elektryczną (lutnię elektryczną?), stałby się moją nową ulubioną postacią. I jestem tym bardziej pod wrażeniem, że pokonał trzy inne postacie z imionami w jednej walce. Prawdę powiedziawszy, to zdaje się trochę stawiać pod znakiem zapytania, po co Euronowi Cersei? Już pokonał swoich oponentów do władzy nad Żelaznymi Wyspami i wątpię, by wierzył, że Lannisterowie go nie zdradzą. Co on chce tu ugrać? 
Jestem też zawiedziony, że w tej ostatniej scenie, do Theona nie podpłynął Gendry. 

Ogólnie, to był solidny odcinek, jeden z tych spokojniejszych, ale dobrze ustawiający scenę pod resztę sezonu.

Another One Bites The Dust:
RIP Obara i Nymeria Sand, ironicznie zabite swoim własnym uzbrojeniem. Co kończy moją nadzieję, że te postacie kiedyś faktycznie zrobią coś ciekawszego, niż stanie w tle.

Przemyślenia:
- Sam dostaje w tym sezonie wszystkie najbardziej obrzydliwe sceny.

- Scena w której Jon dusi Littlefingera wyglądała bardzo znajomo, mam nadzieję, że nie skończy się to tak jak z Nedem.

- Theon naprawdę wymiatał z mieczem... to znaczy do czasu, aż zmienił się znów w Fetora.

- Jakim cudem w Winterfell nadal nie wiedzą, o odnalezieniu Brana?

- Wciąż nie ma Gendrego.

poniedziałek, 17 lipca 2017

Game of Thrones, odc. 61: Dragonstone (7x01)


When people ask you what happened here, tell them, 'The North remembers.' Tell them, 'Winter came for House Frey.'

W tym roku Gra o Tron naprawdę kazała nam czekać. Niemniej jak już przybyła, zrobiła to z przytupem. Ta otwierająca sekwencja była świetna. Naprawdę miałem ochotę klaskać. Ostatecznie, czemu nie miałbym oklaskiwać masowego mordu w wykonaniu nastoletniej dziewczyny. Nie ma w tym nic dziwnego... prawda? Ehh, co ten serial ze mną robi.

Trzymając się Starków, nowy Król Północy pokazuje, że jest zwolennikiem łaski i równouprawnienia. I niech ktoś spróbuje powiedzieć Lady Mormont, że dziewczyny nie mogą walczyć.
Gorzej, że Sansa nie rozumie, że nie powinna podważać decyzji króla przy wszystkich. To polityczna podstawa. Niemniej przynajmniej później całkowicie gasi Littlefingera, czym odzyskuje moją wiarę w jej umiejętności.
I nawet Bran się pojawia. Choć przy tym muszę zaznaczyć, że "nieumarli nadchodzą", nie jest właściwą odpowiedzią na pytanie, czy możesz udowodnić, że należysz do rodu Starków. Z drugiej strony, czemu ktoś miałby się podawać za Starka, przynależność do tego rodu, jest jak wyrok śmierci.

Tymczasem trochę mniej na północy, Ogar i spółka trafiają na dom farmera z 4 sezonu (nie, nie wyłapałem tego sam, ale na szczęście żyjemy w epoce internetu). Wiele lat temu Ogar i Aria odwiedzili ten dom, po czym Sandor okradł jego mieszkańców i stwierdził, że z nadejściem zimy i tak umrą, bo są słabi. Jak się okazało miał rację, choć raczej nie wydaje się zbyt zadowolony z tego faktu. Muszę przyznać, że to świetnie pokazuje drogę, jaką ta postać przeszła przez te lata, może wciąż jest dupkiem, ale teraz faktycznie się przejmuje. I co ważniejsze, zaczął kwestionować swoją rolę w świecie. Bo czemu on i jego kampanii nadal żyją, kiedy tyle bardziej wartościowych jednostek już dawno umarło. Oczywiście Thoros odpowiada na te wątpliwości, jak przystało na kapłana ognia, proponując Ogarowi spojrzenie w płomienie. A tam otrzymujemy potwierdzenie tego, co nadchodzi. Co oznacza, że już niedługo Bractwo bez Chorągwi i (największy uwodziciel po tej stronie Muru) Tormund Giantsbane, staną razem przeciwko hordzie nieumarłych. I mam przeczucie, że ten Mur nie pomoże im już długo.

Nasza ulubiona alkoholiczna władczyni, jak zawsze z kielichem w ręce, postanowiła przygotować najlepszą planszę do Gry o Tron w historii. Jest nawet lepsza, niż ta drewniana w Smoczej Skale. Co prawda Jaime nie wydaje się równie pewny zwycięstwa jak ona, ale to pewnie tylko dlatego, że za mało wypił. 
Po tym na scenę powraca (zakładam) nowy czarny charakter tej serii Euron Greyjoy. Trzeba mu przyznać, ten facet zachowuje się jak prawdziwa gwiazda rocka, flirtując z Cersei i rzucając żartami, na temat kalectwa jej brata. Całkowicie nie zwracając przy tym uwagi na fakt, że jest otoczony przez żołnierzy Lannisterów. I na koniec obiecuje prezent... i mam złe przeczucie, że tym prezentem może być głowa smoka. Ostatecznie, nie ma szans, żeby wszystkie trzy przetrwały do finału, ich istnienie rozwiązuje zdecydowanie zbyt wiele problemów, dla pozytywnych bohaterów. 

I wreszcie Daenerys dotarła do domu. Czekaliśmy na to 6 sezonów i w irytujący sposób, twórcy kazali nam czekać jeszcze prawie cały odcinek. Niemniej jak już ten moment nadszedł, to naprawdę nadszedł z pompą. Pomiędzy Smoczą Skałą i Żelazną Flotą, zaczynam rozumieć, czemu starczyło im pieniędzy tylko na 7 odcinków. Aż strach pomyśleć, jak będzie wyglądał w tym roku odcinek bitewny (zakładając, że będzie tylko jeden). 
Ogólnie, to był świetny początek sezonu. Odwiedziliśmy wszystkie najważniejsze postacie (co pokazuje, jak niewiele ich zostało), ustanowiliśmy stan gry przed rozpoczęciem rzezi i do tego dostaliśmy kilka świetnych, pamiętnych scen. Oby tak dalej i GoT może być niesamowicie rzadkim przykładem serialu, który wciąż jest świetny w 7 sezonie.

Another One Bites The Dust:
RIP Ród Freyów, nie, żebyśmy któregoś z nich znali.

RIP farmer z czwartego sezonu i jego córka. Nie mogę uwierzyć, że ten wątek został zamknięty, a Gendry dalej nie wrócił.

Przemyślenia:
- Co prawda sama scena mi się podobała, ale żałuję, że Aria nie zabiła Eda Sheerana. To byłaby dużo zabawniejsze.

- Miło, że ludzie dalej śpiewają piosenki o Tyrionie, choć równocześnie, to chyba już wszystkie piosenki z książek.

- Dawne zbroje Gwardii Królewskiej wyglądały lepiej. Choć nowe są bardziej w stylu Darth Cersei.

- Sam dostał najbardziej gówniany montaż w historii. Co gorsze, jadłem w trakcie tej sceny... przynajmniej na jej początku.

- I jak jesteśmy przy Samie, sztylet w tamtej książce wyglądał znajomo. Czyżby wreszcie postanowili zamknąć ten wątek, otwarty od pierwszego sezonu?

- Jorah jest na złym końcu mapy... teraz już naprawdę wątpię, czy będzie nam dane zobaczyć Asshai.

- Średnia wieku lordów na Północy robi się coraz niższa, ale przynajmniej Lady Mormont ma się z kim bawić.

- Zombie olbrzymy! Ponieważ ludzkość nie miała dotąd wystarczająco przewalone.

- Wciąż nie ma Gendrego.

- Shall we begin?

środa, 7 czerwca 2017

Maj z serialami

Dotarliśmy do końca sezonu 2016/17. Przed nami wakacje z Grą o Tron, i kilka innych zaległych serii, którym będę musiał się przyjrzeć. Tymczasem podzielę się moimi przemyśleniami na temat naszych standardowych serii.

Zacznijmy od Agentów Hydry. Muszę przyznać, że to była ciekawa przejażdżka po alternatywnej rzeczywistości. Trochę jak House of M, co zawsze jest pozytywnym skojarzeniem. Choć całość sprawiała trochę gorsze wrażenie w porównaniu, kiedy zaczęły ukazywać się numery Secret Empire, nowego eventu Marvela w którym Kapitan Ameryka podbija USA i wprowadza dyktaturę Hydry. Nawet Inhumans są tam wrogiem publicznym numer jeden, z tym, że przypadku komiksu dzieje się to naprawdę, a nie w matrixie i w historię uwikłani są faktyczni herosi Marvela. Niemniej odkładając na bok podobne porównania, podobała mi się większość tej fabuły. Role które przyjęły poszczególne postacie w rzeczywistości Hydry, rozwój intrygi, praktycznie wszystko do momentu kiedy się uwolnili. Po tym miałem poczucie, że seria trochę się gubi. Motywacja Aidy, sprowadzona do zazdrości, wydawała się wręcz idiotyczna. Rozumiem, że uczucia to dla niej coś nowego, ale przejście od chęci odkupienia, do morderczego szału w jednej scenie to spora przesada. Niemniej Ivanov nadrabiał jako czarny charakter i samo finałowe starcie z Ghost Riderem w roli głównej wystarczyło, by zostawić mnie z na tyle pozytywnymi odczuciami, bym wrócił do tej serii za rok i sprawdził, jak potoczą się przygody agentów w kosmosie.

 Przejdźmy do Gotham, serialu, który w tym sezonie postanowił skakać od świetnego do okropnego, bez żadnych wyraźnych powodów. Tych kilka ostatnich odcinków było prawdziwym maratonem wszystkiego najlepszego i najgorszego, co twórcy mieli do zaoferowania. Kończąc dziwacznie zagmatwanym finałem w którym cała masa postaci próbowała zabić inne postacie i o ile się nie mylę, ponosząc porażkę w każdym możliwym przypadku. Wymienianie wszystkich pozytywów i negatywów zajęło by raczej zbyt długo i jest ich mniej więcej po równo, dlatego skupię się na najważniejszych. Z negatywów to wszystko, co dotyczyło Gordona i wirusa. Z pozytywów: Bruce stał się zaczątkiem Batmana, dostaliśmy zapowiedź faktycznej Catwoman i Ra's al Ghul dla odmiany był grany przez aktora o właściwym kolorze skóry (i to świetnego Alexandra Siddiga). Ostatecznie, z całą pewnością wrócę do tej serii w przyszłym sezonie i mam nadzieję, że tym razem jej poziom będzie bardziej wyrównany.

Tymczasem Flash walczy z samym sobą z przyszłości, który jest kimś innym, ale jest tym samym... To było debilne. Bądźmy szczerzy, Savitar był najbardziej idiotycznym przeciwnikiem, jakiego do tej pory mieli. I gdyby Flash zrobił tę sztuczkę ze zniszczeniem zbroi pół sezonu temu, zaoszczędziłby nam sporo idiotycznych dziur w fabule i logice. Do tego zabili jedną z moich ulubionych postaci, natychmiast zastępując ją inną wersją. I po tym jeszcze mieli czelność wciskać to niedorzecznie długie pożegnanie z  Barrym, jakby nie miał wrócić zapewne już w kolejnym odcinku. I tu muszę zaznaczyć, że mimo całego tego narzekania, nadal lubię ten serial i wrócę do niego po wakacjach. Ale mam wrażenie, że jestem jeden debilny paradoks czasowy od dania sobie spokoju.

Muszę przyznać, finał Arrow był naprawdę udany. Niestety nie można tego powiedzieć, o odcinkach prowadzących do tego finału. Zacznę więc od tego co nie do końca zadziałało i to standardowo było zbytnie rozciągnięcie fabuły, na zdecydowanie zbyt dużo odcinków. I biorąc pod uwagę, z jaką łatwością wszyscy przeciwnicy dostają się do tego bunkra, naprawdę trudno mi uwierzyć, że Oliver nie mógł się z niego wydostać.
Niemniej wracając do samego finału, był świetnie zrobiony, dokończył wreszcie flashbacki, przywrócili Daethstroka (choć jego parada zdrad była przesadą) i masę innych postaci. Same plusy. Poza tym, że nawet przez sekundę nie wierzę, że zabili wszystkich. Nie wierzę nawet w to, że zabili Merlyna. Co całkowicie zabija emocjonalne uderzenie tego odcinka. Ale za to, teraz Oliver potrzebuje nowej drużyny, a Team Flash jest bez przywódcy... przypadek? Ogólnie jestem gotów wrócić za rok, choćby tylko z ciekawości.

I to prowadzi nas do Supergirl. I podobnie jak z Legends w zeszłym miesiącu, nie dotrwałem do końca. Próbowałem, ale po prostu nie dałem rady. Sam finał też nie zachęcił mnie do wrócenia po wakacjach. Miło zobaczyć, że Cat Grant wróciła na swoje miejsce, ale poza tym... Ta seria starała się być znacząco bardziej ambitna, niż pozwalał jej budżet. Walka z Supermanem rozczarowywała i miała durny powód (czy ten srebrny kryptonit był jednorazowego użytku?), Daxamici mieli prawie identyczne kostiumy co Guardian, jestem pewny, że duże stężenie ołowiu w atmosferze miałoby duże konsekwencje dla całej planety itd. itp. Mógłbym wymieniać dalej, ale szczerze mówiąc, po prostu nie mam wystarczającego zainteresowania tą serią, by poświęcać jej więcej miejsca. I dlatego też, raczej nie wrócę do niej po wakacjach.

I to tyle w tym sezonie, ale przed nami lato z Grą o Tron.