W związku z zapotrzebowaniem zgłoszonym przez niektórych znajomych, od teraz będę zamieszczał też recenzje kolejnych odcinków Gry o Tron. Na wstępie zaznaczę, że Pieśń Lodu i Ognia to moja ulubiona seria książek ogólnie. Po prostu kocham tą historię, te postacie i styl samego Georga Martina. Co więcej, niemal od początku dosyć dokładnie śledzę produkcję samego serialu, co zapewne ostro waży na moim zdaniu o programie. Dodam również, że absolutnie nie przeszkadzają mi zmiany wprowadzone przez twórców, tak długo, jak nie zmieniają niczego naprawdę ważnego. No, cóż to teraz do mięsa:
To zdecydowanie był najlepszy odcinek jak na razie. Wreszcie nie czułem pośpiechu w przedstawianiu kolejnych scen. Postacie i fabuła zajmowały odpowiednią ilość miejsca. A sam wątek główny wreszcie ruszył naprzód. Ogólnie same plusy. Co więcej twórcy nadrobili trochę zaległości wprowadzając w końcu kruka o trzech oczach i Ducha (już się zastanawiałem, czy Jon nie zgubił go gdzieś w drodze na mur). No i dostaliśmy Hodora! Wprawdzie był on już widoczny w pierwszym odcinku, ale teraz miał okazję powiedzieć swoją ikoniczną kwestię: „Hodor!”. I mieliśmy pierwsze, choć krótkie, spojrzenie na naszego ulubionego bezwzględnego najemnika o humorze czarnym jak... coś bardzo czarnego... Batman? W karzdym razie, miałem na myśli Bronna. Do tego Sam, naprawdę nie mogłem się na to doczekać, zawsze lubiłem tą postać w książkach.
Zdecydowanie moją ulubioną sceną była rozmowa Jaimego z Jorym. Strasznie podoba mi się kierunek w którym poszli z postacią Jaimego, czyniąc go bardziej osobą, którą pamiętam z 3 i 4 tomu. Na kolejnych miejscach uplasowałaby się scena z Aryą i Nedem. Maisie Williams jest doskonała w każdej kolejnej scenie (Wodny Taniec z 3 odcinka jest jak na razie moją ulubioną sceną w serialu), a do tego podobają mi się sceny w których widzimy Eddara w bardziej rodzinnej scenerii (o Seanie Beanie w tej scenie nie będę wspominał, bo on po prostu jest Nedem Starkiem, tak jak Peter Dinklage jest Tyrionem). I wreszcie rozmowa Jona i Sama na temat kobiet. Twórcy wyraźnie poszli z Samem w bardziej komediowym kierunku niż książka, ale wg mnie wyszło mu to jak najbardziej na dobre.
Wątek Dothraki w tym odcinku trochę kulał, ale nie da się ukryć, że w książkach też dużo się tam nie działo, przez pierwsze pół historii. Miło chociaż zobaczyć Danny w wersji choć trochę bad ass (tekst o obcinaniu rąk był cudowny).
Samo śledztwo Neda też nabiera rozpędu i miło było zobaczyć Gendrego, zwłaszcza, że gra go aktor, którego bardzo lubię po Skins.
I wreszcie turniej, tu będę się odrobinę czepiał. Najpierw słyszeliśmy, że miasto pęka w szwach, a później na samej imprezie widzimy kilkaset osób. Trochę to nie pasowało, a można było dodać trochę tłumów dzięki CGI. Góry nie było też dużo, choć to chyba nadrobią w kolejnym odcinku. Ale co najgorsze, czemu Ogar sam nie opowiedział historii swoich oparzeń?! Nie zrozumcie mnie źle, Aidan Gillen był w tej scenie świetny jako Littlefinger (a właściwie, w tym kontekście trochę Pedofinger), ale ta scena była dosyć cholernie ważne dla dalszego rozwoju Ogara. Mam nadzieję, że dodadzą jakąś inną scenę, by to nadrobić. Chyba, że cały wątek San\San został przesunięty całkowicie do drugiego sezonu.
A jak już jesteśmy przy Sansie, to scena w której Septa Mordena stwierdza, że nikt nie mógłby nienawidzić Sansy wywołała u mnie prawdziwy wybuch śmiechu. Choć trzeba przyznać Sophie Turner punkty, za tak dobre odegranie tej postaci :P .
Podsumowując, to był dobry, solidny odcinek, ale nie mogę się doczekać na kolejny. Bo po zakończeniu wygląda na to, że tam zabawa zacznie się naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz