Więc, oto nadszedł kolejny odcinek... I choć mówię to często: to był najlepszy odcinek jak na razie (nie moja wina, że każdy kolejny jest coraz lepszy). Ale po kolei. Najlepsza scena tego odcinka jest zdecydowanie oczywistym wyborem. Dlatego na niej zakończę.
Zacznę tym razem od rzeczy, które mi się nie podobały: Gdzie są Tyrion i Arya? Nie fajnie, nie fajnie. Mam też pewne wątpliwości odnośnie sceny z Littlefingerem i dziwkami, ale do tego też dojdę.
Odcinek zaczyna się od sceny, która wreszcie pokazała nam Tywina... Wow! Powiem szczerze, twórcy mogli mówić w nieskończoność, jakim bezwzględnym i przerażającym człowiekiem jest głowa rodu Lannisterów. Albo mogli wstawić scenę, w której Charles Dance metodycznie i bez wahania skóruje jelenia (a czyim herbem jest jeleń?), nie odrywając się przy tym od rozmowy. Taa, myślę, że wybrali dobrze. Nie będę się tu zachwycał nad aktorstwem Charlesa, bo wiedziałem, że będzie świetny, odkąd dowiedziałem się, że to on gra tą postać. Ale podobało mi się, że Jaime choć raz wydawał się całkowicie zgaszony. Ta scena naprawdę daje sporo kontekstu, postaciom młodym Lannisterów. Przy okazji, ciekawostka. To był prawdziwy jeleń. I Charles Dance, w każdym kolejnym dublu, bez mrugnięcia okiem wyciągał z niego bebech i zdzierał skórę. Potem ludzie od rekwizytów wszystko zszywali, wsadzali bebechy z powrotem do środka i zaczynało się od nowa... 50 razy!
Kolejną ważną sceną był monolog Littlefingera. Naprawdę, zdecydowanie trudno mi się czepiać tła tej sceny. Ale z drugiej strony, to było całkowicie niepotrzebne. Jak dla mnie ta scena byłaby wystarczająco ciekawa, bez uprawiających lesbijski seks prostytutek (przy czym, jak mówiłem, nie będę się czepiał).
Tym czasem na Murze... Jon nadal jest w tym serialu, już zacząłem o tym zapominać. Więc twórcy wycięli jeden nudnawy rozdział, który w sumie niewiele wnosił i przeszli do ciekawszych spraw. Dla mnie bomba. Scena składania przysięgi była świetna, choć trochę przyćmiła ją kolejna scena i przysięga innej postaci. Dlatego dodam jeszcze, że w wątku Jon naprawdę zacznie się za tydzień.
Ale jak jesteśmy przy przysięgach. Khal Drogo nie mówi dużo. Przez sześć odcinków prawie się nie odzywał. Ale jak już zaczął... WOW! To była najbardziej patosowa mowa o gwałceniu kobiet i paleniu domów w dziejach. Jedyne, czego w niej brakowało to cytat z Conana, na temat sensu życia. A jak przy tym jesteśmy, w tej chwili jestem naprawdę podekscytowany odnośnie nowego Conana, z naszym Drogo w roli głównej.
Wspomnę jeszcze o scenie w Winterfell z Oshą (dzika kobieta pochwycona w ostatnim odcinku) i Theonem. Natalia Tena jest świetna. Tekst: "They ain't sleeping no more". Naprawdę poczułem ciarki.
I wreszcie wątek główny. Scena z Cersei i Nedem była fajna, ale wycieli z niej za dużo, szczególnie jedyny w całej sadze żart Eddara Starka. Nie ładnie. Choć sama scena jest świetna.
Potem było już tylko lepiej. Robert był w serialu o niebo lepszy i ciekawszy niż w książce (podobnie jak większość pobocznych postaci), będzie mi go brakowało. Ned jest do końca honorowy, zdobywając się na jeden, drobny podstęp, co było szczytem jego możliwości. Potem odrzuca kolejne dwie możliwości wyjścia z sytuacji obronną ręką. Podoba mi się, że Ned do końca pozostał wierny swoim zasadom. I jeszcze bardziej mi się podoba, że świat go za to ukarał.
Wreszcie finałowa scena. Wiedziałem, co się stanie ale i tak czułem emocje i napięcie. Do tego osoba z którą to oglądałem i która nie znała książek, była całkowicie zaskoczona. Więc naprawdę dobrze zrobione.
Jeszcze raz, naprawdę DOBRY odcinek.
Za tydzień odcinek napisany przez samego G.R.R.M. I do tego zawierający kilka z moich ulubionych fragmentów z książki. Zwłaszcza to, co dzieje się w wątku Jona i Aryi. Ktoś zwrócił uwagę na tytuł: "The Pointy End"...ciekawe, do czego to się może odnosić <myśli>.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz