Zacznę od tego, że film mi się naprawdę podobał. Kolejne sceny przechodziły dla mnie z dobrych w coraz lepsze. Druga połowa filmu trochę popsuła efekt, czegoś w niej brakowało, ale samo zakończenie było cudowne. Ogólnie, zdecydowanie film był według mnie bardzo dobry.
„Ci, którzy cenią swe życie, umierają niegodną śmiercią.”
Film zaczyna się od sceny seppuku, popełnianego w ramach protestu, co jak dla mnie, jest doskonałym otwarciem dla historii samurajskiej. Następnie mamy kilka wyjaśnień. Nie wdając się w szczegóły, bo są one trochę zagmatwane, brat shoguna jest okrutnym szaleńcem i ktoś musi go powstrzymać. Do tej misji zostaje wybrany starzejący się samuraj, marzący o śmierci godnej wojownika. Zbiera on grupę gotowych na wszystko samurajów i razem przygotowują zamach na złego pana Naritsugu. Jako, że ten broniony jest przez całą armię wiernych strażników, misja ta jest oczywistym samobójstwem.
„Ilu dzisiejszych samurajów używało swych mieczy w prawdziwej bitwie? Ani oni, ani my.”
Akcja filmu toczy się w 1844 roku. Pod koniec epoki Edo. Zaledwie dwadzieścia trzy lata przed rewolucją. W okresie tym, prawdziwych samurajskich wojowników było jak na lekarstwo, co świetnie ukazuje ten film. Nie dość, że usprawiedliwia to, w jaki sposób nasi bohaterowie (wyselekcjonowani spośród najlepiej wyszkolonych wojowników) są w stanie masakrować wrogów z taką łatwością, to jeszcze dodaje ciekawy wątek. Główni bohaterowie, to postacie z poprzedniej epoki. Urodzenie w nie swoich czasach, pragnący chwały swoich przodków i nie mogący się zadowolić spokojem i bezpieczeństwem. Ludzie, którzy faktycznie woleliby żyć w ciekawych czasach. Tym sposobem, film poniekąd pokazuje koniec kultury samurajskiej. Ostatnie przebłyski chwały, przed ostatecznym upadkiem. Lecz nie jest to prawdziwa chwała, taka o której śnią młodsi z bohaterów.
„Rzeź.”
Film jest bardzo... wyrazisty wizualnie. Tak, to chyba dobre określenie. Inaczej można by powiedzieć, że krew momentami dosłownie chlustała z ekranu. Taa, w tym filmie jest duuuużo krwi, i to nawet jak na samurajskie standardy (ahh, ta fontanna krwi na końcu Sanjuro). Do tego jest tu błoto. To chyba dwie rzeczy, które najbardziej kojarzą mi się z tym obrazem, krew i błoto. Zabijanie w tym filmie nie jest czyste i eleganckie, to pewne i ważne, biorąc pod uwagę ile go jest. Spora część filmu to jedna wielka scena bitwy, pełna mniejszych i większych sekwencji pojedynków. Przyznaję, że większość z nich zlewa się w jedno. Oczywiście kilka scen zdecydowanie wybija się z tłumu. Niesamowita sekwencja z mieczami powbijanymi w ziemię, finałowa walka, sceny śmierci niektórych postaci. I wybuchy. Chyba nigdy nie widziałem samurajskiego filmu z taką ilością eksplozji. Jak dla mnie bomba.
„Te wasze samurajskie burdy, to ubaw po pachy.”
Jak wspomniałem, powiedzieć, że w tym filmie trochę się walczy, to jak powiedzieć, że w „Helikopter w ogniu” trochę się strzela. I wiele z tego to widowiskowe sekwencje akcji, ale moją uwagę przykuło coś jeszcze. Ta walka nie jest honorowa i szlachetna. W jednej ze scen pada stwierdzenie, że na honor jest miejsce w dojo, a na polu bitwy używasz wszystkiego co masz pod ręką. Zabijasz wroga rękoma i kamieniami, jeśli nie ma nic innego. Używasz każdej możliwej sztuczki. I tak właśnie to tu wygląda. Jedna z moich ulubionych scen, przedstawia sytuację, w której mistrz miecza, cały pokryty krwią i błotem tłucze jakiegoś przeciwnika kamieniem, dusi go, okłada pięściami. Desperacko próbuje wytłuc życie z przeciwnika, zanim sam całkowicie opadnie z sił. I nagle okazuje się, że całe to gadanie o chwale jest nic nie warte na prawdziwym polu bitwy. I śmierć bohaterów wydaje się równie bezsensowna i brzydka, jak ich przeciwników. No, może z tą różnicą, że naszych 13 faktycznie ma twarze, podczas gdy przeciwnicy ginął anonimowo (i dosyć masowo, ale jestem ostatnią osobą, która może się czepiać masowo padających, bezimiennych mobów).
I samo zakończenie również wydaje się mało satysfakcjonujące w tym względzie. SPOILER! W ostatecznym rozrachunku, po tym wszystkim, zamordowali jednego człowieka. Nie zagrały trąby, nie było żadnej podniosłej muzyki. Tylko błoto, krew i trupy. O tym zakończeniu można powiedzieć wiele, ale na pewno nie było w nim patosu czy chwały. KONIEC SPOILERA! Więc, mimo pozornie patosowej otoczki, ten film ostatecznie nie ma w sobie dużo patosu. I mi osobiście podobało się to o wiele bardziej, niż absurdalnie przesadzone zakończenie Ostatniego Samuraja (wiecie, że historycznie, samuraje przegrali tamtą finałową bitwę, bo skończyły się im NABOJE do muszkietów i armat w które byli uzbrojeni).
„Nie lubię miast, w których roi się od samurajów.”
W ostatecznym rozrachunku, ten film naprawdę mi się podobał, uderzył dla mnie we wszystkie właściwe struny. Walki jest dużo, ale nie nudzi. Fabuła nie jest skomplikowana, ale trzyma poziom. Postacie zaznaczono dosyć wyraźnie, mimo ograniczonego czasu. A sam film roi się od świetnych, klasycznych samurajskich wątków. Moim ulubionym był chyba motyw starego przyjaciela głównego bohatera. Honorowego samuraja wiernie służącego głównemu czarnemu charakterowi. Prawdziwe uosobienie najważniejszej samurajskiej cnoty. Szczerze mówiąc, chyba jedyne, czego brakuje temu filmowi, to Toshirō Mifune :D .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz