niedziela, 15 września 2013

Znęcanie się w internecie, czyli o głupocie i wolności słów kilka

Ehh, widzę, że ten temat nie opuści nas w najbliższym czasie, a z jakiegoś powodu naprawdę mnie to denerwuje, więc postanowiłem o tym napisać. Za tydzień postaram się wrócić do standardowej zawartości w postaci postu o Grze o Tron, ale dziś coś odrobinę poważniejszego.

Wygląda na to, że na świat spadła nowa plaga, młodzi ludzie masowo popełniają samobójstwa z powodu internetu! W Wielkiej Brytanii były w ciągu roku 4 (słownie CZTERY!) podobne przypadki. Dla porównania, w 2011 roku na wyspach doszło w sumie do ponad 6 tysięcy prób samobójczych. W tym prawie 200 w grupie 15-19 lat (http://www.samaritans.org/sites/default/files/kcfinder/files/research/Samaritans%20Suicide%20Statistics%20Report%202013.pdf). Mimo to, akurat te cztery konkretne przypadki wymagały reakcji samego premiera Camerona.
Nie zrozummy się źle, nie twierdzę, że śmierć tych ludzi nie była tragedią. Nie twierdzę też, że znęcanie się przy użyciu internetu nie jest problemem. Niemniej istnieje znacząca różnica, między znęcaniem się nad kimś w szkole, czy miejscu pracy, a w internecie. Komputer, można wyłączyć... Wiem, to szokujące, ale prawo faktycznie nie zmusza do posiadania konta na Facebooku czy dowolnym innym portalu społecznościowym. Co więcej, portale te posiadają coś takiego, jak ustawienia prywatności i możliwość zgłaszania przypadków działań niezgodnych z zasadami portalu. Mówiąc prościej, można nie otrzymywać wiadomości od ludzi, którzy są dupkami, lub doprowadzić do zbanowania kont tych ludzi. To naprawdę nie wymaga specjalistycznej wiedzy o informatyce, to podstawowe umiejętności, które powinien posiadać każdy, kto korzysta z portali społecznościowych.
A jak jesteśmy, przy byciu obrażanym przez anonimowych ludzi w internecie, co się stało z przysłowiem:
Sticks and stones will break my bones
But words will never harm me

(Patyki i kamienie połamią moje kości
Ale słowa nigdy mnie nie skrzywdzą)
To bardzo dobre motto i nie jestem pewny, w którym momencie zmieniło się na: Jeśli anonimowy dupek w internecie napisze coś niemiłego to się zabij. I jasne upraszczam sprawę, ale to dlatego, że jest ona zbyt idiotyczna, by jej nie uprościć. Dziewczyna jest prześladowana przez koleżanki ze szkoły które akurat używają dostępnych im środków, czyli między innymi internetu i nagle mamy do czynienia z "terrorem w sieci". Gdyby to było dwadzieścia lat temu prześladowałyby ją używając zwykłych listów, czy wtedy media mówiłyby o "terrorze na poczcie"? Co więcej, wg. artykułu prześladowano ją na Ask.fm, ta strona wymaga, by użytkownicy mieli skończone 13 lat, więc dziewczyna skłamała, by się zarejestrować. To pokazuje, jak zdeterminowana była, by usłyszeć obelgi od przypadkowych ludzi z internetu, bo jeśli dobrze rozumiem przekaz medialny, to chyba główny powód istnienia tej strony.
Przynajmniej tu doszło do faktycznego, długotrwałego i prawdę powiedziawszy zbrodniczego prześladowania, choć internet był jedynie narzędziem. W głośnej sprawie sprzed miesiąca mieliśmy całkowicie idiotyczną sytuację, gdzie dziewczyna zabiła się, bo anonimowi ludzie pisali niemiłe komentarze o jej wyglądzie. Podkreślmy to. Dziewczyna wrzuciła swoje zdjęcie do internetu, ludzie których nigdy w życiu nie spotkała i nie spotka, wyżyli się nazywając ją brzydką i dziewczyna się zabiła. I żeby jeszcze dodać idiotyzmu sytuacji, jej ojciec uczcił jej pamięć zakładając stronę na Facebooku! To tak absurdalnie tragikomiczne, że niemal oczekują, że wszystko okaże się skeczem Monty Pythonów. 
Ludzie nie zabijają się z powodu kilku komentarzy w internecie. Mogą zabić się z powodu długotrwałego prześladowania, w którym internet może być narzędziem, lub ponieważ mają poważne problemy z samym sobą. Podobnie jak ludzie nie urządzają masakry w szkole, ponieważ zobaczyli brutalny film czy zagrali w Call of Duty. Choć oczywiście szukanie wyjaśnienia bardziej skomplikowanego, niż nowe media, które ludzie po czterdziestce średnio ogarniają, wykracza ponad możliwości większości dziennikarzy i polityków. A jak wszyscy wiemy, internet to ZŁO! 
I najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że nikogo nie obchodzą ci ludzie, którzy się zabili. David Cameron ma tą martwą dziewczynę w dupie. Ale to pretekst. Kolejny dowód, że internet musi być kontrolowany przez rządy. ACTA, SOPA i PIPA nie przeszły, bo prawa potężnych korporacji do okradania swoich konsumentów okazały się nie leżeć ludziom na sercu. Ale teraz zły internet zmusza nasze dzieci, by się zabijały. To jest argument, który każdy może poprzeć. 
Na koniec chciałem powiedzieć, że internet to zapewne pierwsze w historii prawdziwe wolne miejsce. Każdy może napisać co chce, niezależnie kim jest, skąd pochodzi, jaką ma władzę i ile pieniędzy. Głos biednego i bogatego ważą tyle samo kiedy opatrzone są jedynie nickiem. I zwykle nie ma konsekwencji za to co napisałeś. To oczywiste, że każdy kto posiada faktyczną władzę (polityczną czy ekonomiczną) jest tym przerażony. Jeśli masz władzę, najgorsze co może cię spotkać, to miejsce, gdzie ona nie działa. Taki ja może napisać ten tekst i taki ty może go przeczytać i pomyśleć o nim co zechce, a później napisać w komentarzu "kutas" (choć byłby to żałosny brak wyobraźni). Wolność po prostu. I w szokujący sposób, wolność ma konsekwencje i wymaga używania mózgu (i najwyraźniej wiąże się z dużą ilością porno). Nie ma tu rządu i mediów, by powiedzieli ci, co masz robić i myśleć i co jest dla ciebie złe. Sam musisz to rozgryźć. Niestety internet nie jest idiotoodporny. I oczywiście ten poziom wolności nie zadziałałby w prawdziwym świecie, społeczeństwo by się rozpadło. Na szczęście, internet można zawsze wyłączyć. 
I jako finałowy pozytyw: codziennie na całym świecie ponad miliard ludzi używa internetu... zdecydowana większość z nas nie popełni z tego powodu samobójstwa. 

poniedziałek, 2 września 2013

True Blood, sezon 6

Chwilę nie było aktualizacji. Byłem zajęty, między innymi pisaniem recenzji dla Bestiariusz.pl , niemniej w najbliższym czasie postaram się nadrobić. A póki co, krótka recenzja nowego sezonu True Blood.

True Blood to serial do którego mam dosyć szczególne podejście. Zasadniczo, nie uważam go za dobry, inteligentny, zaskakujący czy choćby interesujący... mimo to obejrzałem wszystkie sezony. Jest w nim po prostu coś, co przyciąga. Porąbane poczucie humoru i niezaprzeczalny klimat. I kilka naprawdę dobrych postaci. Tym razem było jednak inaczej. W swoim 6 sezonie, po raz pierwszy od pierwszego sezonu, True Blood faktycznie wydał mi się dobrym serialem. Głównie dlatego, że Bill i Eric wreszcie olali Sookie (kiedy ta postać wreszcie umrze?) i zajęli się poważnymi sprawami. Jak przetrwanie swojego gatunku. Co więcej, to wreszcie jest to, czego oczekiwałem, czyli historia o wampirach.Wróżki, wilkołaki i zmiennokształtni zeszli na drugi plan i mam nadzieję, że tam już zostaną, ponieważ ten serial po prostu ich nie potrzebuje. Jasne, spojrzenie na nadnaturalny świat z innych punktów widzenia może być ciekawe, ale tu jedynie spowalniało akcję. Co bardzo wyraźnie pokazał choćby przedostatni odcinek.
Szósty sezon True Blooda poruszał zaskakująco poważne tematy jak na ten serial. Prawa jednostki, poświęcenie wolności dla bezpieczeństwa, moralność naukowych eksperymentów czy wreszcie obozy zagłady. Co więcej, stawiał wampiry w roli, w której pojawiają się rzadko, w roli ofiar. Ściganych, prześladowanych, przerażonych i eksterminowanych. To ciekawe podejście, jeszcze wzmocnione skupieniem uwagi na "młodocianych" wampirzycach.
Do tego dochodzą świetne nowe postacie jak Violet (Karolina Wydra, która była również jedynym pozytywem ostatniego sezonu Hausa), czy Niall (obsadzenie Rutgera Hauera w roli Dziadka Wróżki pokazuje, że ten serial nie utracił swojego porąbanego poczucia humoru).
No i zakończenie, które chyba po raz pierwszy sprawia, że faktycznie nie mogę się doczekać kolejnego sezonu. Oby tylko tak dalej.

wtorek, 11 czerwca 2013

Game of Thrones, odc. 30: Mhysa (3x10)

I oto nadszedł koniec trzeciego sezonu. Znów przyjdzie nam czekać 9 miesięcy na kolejny odcinek.
Będę szczery, osobiście odczuwam poważny niedosyt po tym odcinku. A właściwie po całym sezonie. Po prostu jako wielbiciel książek mam poczucie, że przerwaliśmy w najciekawszym momencie (jak 5 tom). Z licznych wydarzeń, które całkowicie zmieniają stan gry doczekaliśmy się tylko dwóch, zdobycie armii przez Daenerys i oczywiście Czerwonego Wesela. Trochę mało, w porównaniu z książką. Choć udało mi się odgadnąć na czym skończy się większość z wątków (Dany zdołała mnie zaskoczyć). Niemniej nad całością sezonu zastanowię się w innym wpisie. Tu skupię się na tym, co zobaczyliśmy w tym tygodniu, więc:

Ten odcinek świetnie podsumował zeszłotygodniową rzeź. Scena z ciałem Robba i głową wilkora. Zemsta Aryi. Opowieść Branna o każe za złamanie prawa gościnności. Tywin starający się usprawiedliwić mord. I co najważniejsze dla mnie, hasło Tyriona o tym, że Północ nie zapomni tego, co się stało.
"Północ Pamięta!"

Niemniej chętnie zatrzymałbym się nad pewną kwestią, poruszoną w tym odcinku. Tywin w pewnym momencie pyta, dlaczego zabicie tysięcy ludzi w bitwie jest bardziej szlachetne, niż zabicie kilku tuzinów przy kolacji. To świetne pytanie, choć sformułowane w ten sposób, daje dosyć łatwą odpowiedź. Szlachetność czynu jest bardzo łatwa do określenia według standardów Westeros, Czerwone Wesele było zdradą i do tego złamaniem Prawa Gościnności. W świecie, gdzie nie ma policji i niezawisłych sądów, honor i tradycja są konieczne do zapewnienia bezpieczeństwa. Podczas podróży w tym świecie większość czasu idziesz po bezdrożach, zatrzymując się na noc u przypadkowych gospodarzy. Zarówno ty jak i oni musicie się czuć bezpieczni, kiedy przyjmują cię pod dach. Tego bezpieczeństwa nie zapewni państwo, czy strach przed karą ludzką. W środku puszczy możecie się pozabijać nawzajem i nikt nawet nie będzie wiedział, że coś się stało. Dlatego konieczne jest wyższe prawo, prawo boskie, narzucone przez tradycję. Historyjka Branna mówi tutaj wszystko, bogowie nie przeklęli kucharza za morderstwo, ale za złamanie tradycji. Bo zamach na Prawo Gościnności, to zamach na sam fundament społeczeństwa Westeros. Może się zdawać, że akurat Tywin byłby bardziej wyczulony na podobny precedens. Jeśli Freyowie mogą bezkarnie zdradzić i zamordować Króla Północy, co powstrzyma ich przed powtórzeniem tego czynu z Lannisterami?
Niemniej tu pojawia się inna kwestia. Pomijając sposób zabicia Robba, czy możemy faktycznie źle ocenić sam fakt jego śmierci? Gdyby np. Młody Wilk zginął w zasadzce, zaatakowany z zaskoczenia podczas przemarszu wojsk, czy nadal byłoby to tak złe? Jasne, wszyscy lubimy Robba, ostatecznie wątki poszukującego zemsty syna i walczącego o wolność swego ludu przywódcy to klasyki, jesteśmy uwarunkowani, by stać po stronie podobnych postaci. Ale spójrzmy na to inaczej, wojna Robba Starka, prowadzona w imię zemsty, przynosiła jedynie śmierć i zniszczenie. Zima nieubłaganie nadchodzi, nieumarli nacierają na północ, żelaźni ludzie rabują wybrzeża i zajmują zamki, samo Winterfell idzie z dymem, a co robi Król Północy? Planuje atak na Casterly Rock. Czy ten atak pomógłby mieszkańcom północy, poddanym Robba? Nie. Jedynie przyniósł śmierć i zniszczenie na tysiące poddanych jego wrogów.
W niezaprzeczalny sposób, zbrodnia Freyów ocaliła niezliczone życia. I to jest najciekawszy element historii opowiadanej przez Martina, nic nie jest tu moralnie jednoznaczne. Spotkałem się wręcz ze stwierdzeniem, że głównym czarnym charakterem jest Daenerys, ponieważ chce sprowadzić na Siedem Królestw ogień i krew. Nie zgadzam się z tym w pełni, ale nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że to bzdura.

Another One Bites The Dust: 
RIP przypadkowy żołnierz Freyów zabity przez Aryę. I tak zaczyna się faktyczna kariera najfajniejszej socjopatki Westeros. Opóźnili to o jeden sezon, ale nadal zostawili motyw z użyciem monety i w sumie fakt, że powodem zabójstwa była zemsta lepiej pasuje do postaci Aryi.

Przemyślenia:
- Sława Poda nadal za nim podąża, sądząc po reakcji dam dworu na jego osobę.

- Miło było widzieć choć przez chwilę, że Tyrion i Sansa naprawdę się dogadywali... Szkoda, że Czerwone Wesele wszystko zepsuło.

- Joff jest coraz bardziej poza kontrolą, ewidentnie już tylko Tywin potrafi nad nim zapanować.

- O wątku Theona rozpiszę się szerzej w podsumowaniu sezonu, niemniej, Ramsey nadal kojarzy mi się z psychopatycznym Doctorem. Ma ten sam poziom entuzjazmu i spontaniczności. I wreszcie dostaliśmy Fetora.

- Yara rusza na ratunek. To zmiana w porównaniu z książką i to taka, która zapowiada się całkiem ciekawie.

- Brama pod Murem wyglądała absurdalnie mało widowiskowo, w porównaniu z opisem z książek.

- Jon dzielnie poszedł w ślady swego ojca Boromira... Trzy strzały to chyba lekka przesada, ale z pewnością wyraźnie pokazała, że to koniec. Nie powinno się wkurzać rudych uzbrojonych w łuki.

- Czarny Zamek i wszystkie tamtejsze postacie wróciły!

- Wątek Stannisa wreszcie wrócił na właściwą drogę. Powodzenia Gendry!

- Finałowa scena robiła wrażenie, ale nie tak duże jak finały pierwszych dwóch sezonów. Ale mam wrażenie, że finał następnego sezonu wbije ludzi w ziemię.

I tak kończy się 3 sezon Gry o Tron. Niedługo wpis podsumowujący całość, a na razie:

wtorek, 4 czerwca 2013

Game of Thrones, odc. 29: Rains of Castamere (3x09)

And so he spoke, and so he spoke,
That lord of Castamere,
But now the rains weep o’er his hall,
With no one there to hear.
Yes now the rains weep o’er his hall,
With not a soul to hear.
 
Uffff... To było mocne. Nawet mimo tego, że wiedziałem co nadchodzi. Wiedziałem o tym już czytając książki, na długo przed pierwszym odcinkiem serialu (cholerny internet). W dalszym ciągu, rozdział opisujący Czerwone Wesele (pisany z punktu widzenia Catelyn) zrobił na mnie olbrzymie wrażenie i pozostaje moim ulubionym w całej sadze. Tym bardziej wyczekiwałem tego odcinka, wiedząc, że nadchodzi już od pierwszego sezonu. D&D wielokrotnie mówili w wywiadach, jak bardzo podekscytowani są możliwością sfilmowania RW (Red Wedding). I wreszcie dotarliśmy na miejsce. 

Muzycy zagrali tytułową piosenkę, drzwi zostały zamknięte, Roose Bolton okazał się mieć kolczugę pod ubraniem i nagle rozpętało się piekło. Dźganie ciężarnych kobiet w brzuch, latające wszędzie dookoła bełty, śmierć kolejnego wilkora, rzeź wojowników z północy, wreszcie "Lannisterowie przesyłają pozdrowienia" i śmierć Robba i Cat.
Zadajmy sobie teraz pytania: Co tak właściwie się stało? Czemu się stało? Co z tego wynika?

Więc po pierwsze, w oczywisty sposób doszło tu do zdrady. Robb i jego ludzie weszli prosto w pułapkę Freyów.
To najprostsza odpowiedź, ale nie jedyna. Nie mieliśmy tu do czynienia ze zwykłą zdradą, z prostym mordem. Przed naszymi oczami rozegrała się rzeź, masakra z piekła rodem. Twórcy specjalnie rozciągnęli całą scenę w czasie, pozwolili Robbowi i Cat przetrwać do ostatniej minuty. Mieliśmy to naprawdę poczuć. Bardzo często seriale telewizyjne traktują śmierć, jak coś banalnego, nieporuszającego lub nawet zabawnego. Twórcy doskonale wiedzą, że widzowie za dobrze rozumieją różnicę, między fikcją i rzeczywistością. Kiedy aktor dostaje kulę w głowę na ekranie, to wszyscy wiemy, że tak naprawdę zaraz się podniesie. To nic wielkiego. Nie jest łatwo uczynić przemoc na ekranie naprawdę nieprzyjemną nie popadając w anatomiczne efekciarstwo. Tu jednak się udało. Przyjrzymy się uważnie, nie widać w tej scenie bebechów, nie ma odrąbanych kończyn, ran wilkora nawet nie widzimy. Mimo to przemoc w tej scenie jest szokująca, przerażająca. To częściowo zasługa śmierci lubianych postaci, ale myślę, że w większym stopniu świetnego aktorstwa i reżyserii. Sprawnego manipulowania emocjami widza.

Czemu Robb i Cat zginęli? To trudne pytanie. Wewnątrz świata serialu odpowiedź jest oczywiście łatwiejsza. Robb popełnił zbyt wiele błędów. Najpierw zdradził Waldera Freya, a później mu zaufał. Postawił miłość ponad honor, a później sprawiedliwość ponad rozsądek. Król Północy nie był nieomylny, był tylko młodym człowiekiem na którego nałożono nagle zbyt duży ciężar. Co gorsze zagrał przeciwko Tywinowi Lannisterowi, a kiedy siedzi się naprzeciwko kogoś takiego jak Papa Lannister, nie można sobie pozwolić nawet na jeden, malutki błąd.
Teraz chyba jest już jasne, do kogo Tywin pisał te listy przez cały sezon. Freya i Boltona, którzy jak się okazuje, w między czasie sami stali się rodziną. Fakt, że Roose wybrał najgrubszą z córek Waldera, by dostać większy posag wiele mówi o jego charakterze.

Ale o wiele ciekawsze jest pytanie, czemu twórcy zdecydowali się zabić te postacie? Nie jest to tak oczywiste, jak w przypadku Neda. Eddar Stark umarł, by zrobić na scenie miejsce dla swych dzieci. By dać nam klasyczną historię o poszukującym zemsty synu. Teraz ów syn też nie żyje. Czemu? Odpowiedzi jest wiele:
Po pierwsze, przypomina nam to lekcję, którą odebraliśmy w pierwszym sezonie. Nikt nie jest bezpieczny! Po zeszłorocznej wielkiej bitwie bez trupów, łatwo było zapomnieć o tej nauczce. No cóż, tego chyba już nikt nie zapomni. 
Co więcej, ta seria potrzebowała nowych czarnych charakterów. Bądźmy szczerzy, Joff został już chyba sam na tym froncie. Wprawdzie Littlefinger konsekwentnie wspina się po drabinie prawdziwego zła, ale reszta jest w wyraźnym odwrocie. Jaime jest wręcz sympatyczny, Cersei jest zbyt żałosna na czarny charakter, nawet na Theon trudno się wkurzać. A każda dobra historia potrzebuje "tych złych". I oto mamy całą armię Roosa Boltona, Waldera Freya i jakieś pół setki jego potomków! Tylko pomyślcie ile to daje satysfakcjonujących możliwości do zemsty (sposoby te mogą, acz nie muszą zawierać wieszanie, sztyletowanie i bycie zjedzonym przez własnych krewniaków).
A jak jesteśmy przy zemście... Dokonało się, Starkowie są zniszczeni, rozgromieni, w powszechnej świadomości mieszkańców Westeros Bran i Rickon nie żyją, Arya zniknęła, a Sansa zmieniła nazwisko na Lannister. Po prostu nie ma już dla tej rodziny nic poniżej, dno zostało osiągnięte. Teraz można się już tylko odbić i to akurat jest dobra wiadomość dla fanów Starków, bo to oznacza, że teraz jest to ród mający najmniej do stracenia. Za to Lannisterowie, Tyrellowie i cała reszta zwycięzców, którzy właśnie dotarli na szczyt... oni również mają już tylko jeden kierunek w którym mogą iść, i jest on dokładnie przeciwny do kierunku Starków. 
Oczywiście w przypadku Catelyn jest jeszcze jeden powód, ten pewnie stanie się oczywisty za tydzień, lub w kolejny sezonie, więc póki co nie będę go zdradzał.
 
I co z tego wynika?
Another Stark bites the dust
Another Stark bites the dust
And another Stark gone, and another Stark gone
Another Stark bites the dust
Hey, I'm gonna get you too
Another Stark bites the dust

 
Więc, wojna się skończyła. To znaczy nadal jest tam Stannis i Greyjoyowie, ale oni raczej nie stanowią zagrożenia dla Lannisterów. Westeros ma znów faktycznie jednego króla. Zdradzę, że oczywiście Roose Bolton za swój udział dostanie odpowiednią nagrodę w postaci Północy. Trudno na tym etapie powiedzieć, jak duża część armii Robba została wymordowana w Bliźniakach. W książce Król Północy faktycznie odesłał sporą część wojska na Północ przed weselem (i wyznaczył Jona Snow swoim następcą, ale to widocznie wyleciało z serialu). Co więcej, w obydwu przypadkach Blackfish zdołał umknąć masakrze, w książkach nie będąc obecnym na weselu, tutaj dzięki swojemu pęcherzowi (ocalony przez pęcherz... to coś nowego). Również Edmur nadal żyje, było by bez sensu zabijać go zanim spłodzi potomka mającego prawa do Riverrun i krew Freyów w żyłach. Swoją drogą, jeśli sypialnia była na uboczu, nasz pan młody może nawet nie wiedzieć, co się dzieje. To pewnie najlepsza noc jego życia. Jeśli tak, to rano obudzi się z czymś dużo gorszym niż kac.
No i wbrew powszechnej w królestwie opinii, reszta Starków nadal żyje. Arya jest "bezpieczna" z Ogarem. Bran odkrył (z poważnym opóźnieniem) magiczne moce kontrolowania wilkorów i Hodora. Rickon miał faktyczną scenę dialogową, nie odkrył swoich niezwykłych mocy kontrolowania wilkora, ale za to rozsądnie odłączył się od brata i ruszył z Oshą w poszukiwaniu własnych przygód. 
A jak jesteśmy przy postaciach, które również wbrew książkom nie odkryły swoich magicznych mocy kontrolowania wilkorów, Jon (choć Arya w sumie też, ale o niej już pisałem) wreszcie wykonał swój ruch i zatłukł Orella. Ogólnie było to mniej dramatyczne niż sobie wyobrażałem, ale dodaje tragizmu odcinkowi, bo to już druga w tym tygodniu sytuacja, w której Starkowie prawie się spotkali. 
Ogólnie, choć to smutne, gra toczy się dalej. Śmierć Robba zostanie odczuta przez ten świat. Pamiętajmy, że Ned zginął w pierwszym sezonie, a do dziś postacie w serii regularnie się do niego odnoszą. I tak samo będzie z Robbem i Cat. 
Północ Pamięta!

Przemyślenia:
- Więc Talisa faktycznie nie była szpiegiem... to mnie zaskoczyło. Choć nazwanie dziecka Ned nie było zbyt rozsądne:
 
- Jorah zapuszcza się coraz głębiej, na szerokie stepy Friend Zone.

- Szary Robak naprawdę wymiata z tą włócznią.

- Scena z córkami Freya była przezabawna. 

- Your a wizard Sam!
Podsumowując, to był zdecydowanie najmroczniejszy odcinek w całej serii. I również jeden z najlepszych. Wielu ludzi wstrząśniętych tym obrotem spraw deklaruje bojkot serialu. Podobnie było po śmierci Neda, a finał tamtego sezonu i tak miał olbrzymią oglądalność. Czy za tydzień uda się wreszcie przebić pod względem oglądalności True Blooda? Zobaczymy. Póki co przeszliśmy pewien punk milowy tej serii. To jeszcze nie koniec szokujących wydarzeń, choć niewiele osiąga poziom choćby zbliżony do tego. Przynajmniej w tych tomach, które już mamy. A póki co, jak na końcu tego odcinka, pozostaje nam cisza i zmniejszające traumę żarty.

wtorek, 21 maja 2013

Game of Thrones, odc. 28: Second Sons (3x08)

I wreszcie dotarliśmy do pierwszego z czterech nadchodzących wesel. I trzeba przyznać, że była to impreza w prawdziwym stylu rodziny Lannisterów. Wystawna, pełna mniej lub bardziej pasywnej agresji, pijaństwa i niezbyt zdrowych stosunków rodzinnych (a jak objaśniła nam Ollena już niedługo wszyscy na tej sali będą ze sobą spokrewnieni i to w dosyć zawiły sposób).

To był zdecydowanie najbardziej skoncentrowany odcinek w tym sezonie. Poza pierwszą i ostatnią sceną, skupiał się wyłącznie na trzech wątkach i wszystkie zostały poprowadzone świetnie. Davos wreszcie wydostał się z celi i w samą porę, by ocalić Gendrego przed zakusami Czerwonej Kapłanki. Swoją drogą to ciekawe, że przez tych kilka odcinków Stannis dosłownie zamknął swoje sumienie w klatce. Tak czy inaczej wszystko wróciło do normy. No poza tym, że Gendry nadal jest zagrożony złożeniem w ofierze, tudzież byciem zgwałconym przez MILFę. Zgaduję, że przynajmniej jednej z tych rzeczy by się nie sprzeciwiał. Z drugiej strony, to mogłoby sprowadzić na niego gniew zazdrosnego króla Stannisa. Gendry ma naprawdę przewalone.

A jak jesteśmy przy postaciach które mają przewalone... No cóż, to chyba właściwie wszyscy nowo- i wkrótce-żeńcy w Królewskiej Przystani. Oczywiście Tyrion i Sansa byli tu na wyeksponowanej pozycji, ale nie da się ukryć, że Margaery też ma przesrane. I jak wspaniale zakończył się, właściwie chyba pierwszy dialog Cersei i Lorasa w tym serialu.
Ogólnie całość była dziwna, niezręczna i skończyła się dla wszystkich zainteresowanych upokorzeniem i rozczarowaniem (no, może poza Shae i nami widzami). Jako plus, Dinklage jest świetnym pijakiem i chyba powiedział to, co wszyscy chcielibyśmy powiedzieć Joffowi. Szkoda, że później musiał to odwołać i pewnie jeszcze przyjdzie mu zapłacić za tą chwilę szczerości.

Uwielbiam wątek Dany w tym sezonie. Jest w nim wszystko to, czego brakowało w zeszłym roku. Akcja, polityka, wojna i palące wszystko smoki. To znaczy w tym konkretnym odcinku nie było smoków, ale to czyste szczegóły. Za to byli obleśni najemnicy i w szokujący sposób, najbardziej obleśnym z nich nie był wcale Daario. Tak właściwie, to wcale nie był on obleśny, co było dla mnie sporym zaskoczeniem, bo w książkach był jedną z najobleśniejszych postaci w całej sadze. Brak niebieskiej brody i złotych zębów naprawdę wyszedł mu na zdrowie. Przy czym, nie da się ukryć, że najemnicy w serialu ogólnie są dosyć mało pstrokaci. Książki jasno stwierdzały, że niczym piraci, najemnicy w tym świecie mają zwyczaj nosić cały swój majątek na sobie w postaci biżuterii i drogich ubrań.
Tak czy inaczej armia Dany rośnie w zaskakującym tempie, całość rozegrała się trochę inaczej niż w książce, ale sądzę, że to raczej kwestia rozbicia tej historii na więcej odcinków, poprzez rozdzielenie elementów które w powieści występowały równocześnie.

Another One Bites The Dust: 
RIP dwaj niezbyt mili najemnicy których nie zdążyliśmy faktycznie poznać i 3 pijawki które najwyraźniej bardzo dobrze poznały Gendrego.

Przemyślenia:
- SAM THE SLAYER! Wreszcie! Szkoda tylko, że zostawił sztylet przy resztkach White Walkera.

- Cersei w tym odcinku naprawdę pokazała pazurki, zwłaszcza w starciu ze swoją przyszłą synową. I miło, że wreszcie wyjaśnili historię piosenki Lannisterów, zwłaszcza biorąc pod uwagę tytuł następnego odcinka.

- Emilia Clarke była całkowicie zjawiskowa w scenie kąpieli.

- Ser Bronn nie zmienił ubrania nawet na ślub Tyriona. Ciekawe, czy kiedykolwiek zobaczymy go i innym stroju. Mam nadzieję, bo to zaczyna wyglądać idiotycznie.

Niestety na kolejny odcinek przyjdzie nam czekać, aż dwa tygodnie. A to oznacza, że kolejne wesele dopiero 2 czerwca. Dziewiąty odcinek to tradycyjnie najmocniejsze uderzenie sezonu i zapowiada się, że tym razem będzie tak samo, bo już po zapowiedziach widać wszystkie sceny na które czekam w tym sezonie. I do tego ten tytuł: The Rains of Castamere.

wtorek, 14 maja 2013

Game of Thrones, odc. 27: The Bear and the Maiden Fair (3x07)

From there to here
From here to there
All black and brown
And covered in hair

He smelled that girl
In summer air
The bear, the bear
And maiden fair


 No dobra, jeśli w zeszłym tygodniu było dużo gadania o miłości, to w tym odcinku mieliśmy już całkowite romansidło, wszyscy są zakochani, nawet warg Orell. I do tego nic się nie dzieje (no poza tym fragmentem z niedźwiedziem), fabuła całkowicie zatrzymała się, jak 4 tom książki normalnie. Jasne w dalszym ciągu odcinek był naszpikowany świetnymi scenami i oglądało się go przyjemnie, niemniej na tym etapie sezonu raczej nie powinno być już tak powolnych odcinków. Całe szczęście, że wszystko wskazuje na to, że już za tydzień seria znów nabierze tempa i biorąc pod uwagę treść książek, nie zatrzyma się już przez większość następnego sezonu.

Co ciekawe, ten odcinek kontynuuje spoilerowanie nam książek, tak jakby. Chodzi mi konkretnie o ciążę Talisy. I mówię tak jakby, ponieważ postać ta nigdy nie istniała w książkach. W jej miejscu istniała Jeyne Westerling, szlachetnie urodzona kobieta ze starego, choć trochę podupadłego rodu. I w książce nigdzie nie było powiedziane, że Jeyne była w ciąży, choć istniały na ten temat fanowskie teorie, oparte na kilku niejasnych stwierdzeniach w tekście. Czyżby serial mówił jasno coś, czego książka nigdy nie wyjaśniła? Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że autorem tego odcinka był sam George Martin. Z drugiej strony sposób powstawania odcinków GoTa sprawia, że już w poprzednich sezonach odcinki Georga zawierały na ogół co najmniej dwie lub trzy sceny faktycznie nie napisane przez niego. Na przykład słynna scena z Bronnem i Ogarem.
Szczerze mówiąc trudno mi rozwodzić się bardziej nad tym odcinkiem, ponieważ po prostu nic się w nim faktycznie nie wydarzyło.

Another One Bites The Dust: 
RIP "Męskość" Theona. Na szczęście twórcy oszczędzili nam tego widoku. Z pozytywów, bądźmy szczerzy posiadanie sprawnego penisa i tak jedynie wpędzało Theona w kłopoty. Swoją drogą, mamy zaskakująco szybko rosnącą ilość eunuchów w tej serii (zwłaszcza z całą armią Daenerys).

Przemyślenia:
- Tywin niszczy Joffa nawet lepiej niż Tyrion. Z drugiej strony, to ciekawe, że ten jeden raz Joff faktycznie miał rację.

- Shae The Funny Whore uderza ponownie. Choć faktycznie jej postać staje się trochę denerwująca.

- Uwielbiam, kiedy Dany zachowuje się jak prawdziwa królowa.

- O ile wyjście Jaimea przy dźwiękach The Rains Of Castomere było świetne, myślę, że akurat w tym odcinku mogliby puścić tytułową piosenkę.


wtorek, 7 maja 2013

Game of Thrones, odc. 26: The Climb (3x06)

"Jeśli sądzisz, że to będzie miało szczęśliwe zakończenie, to wyraźnie nie uważałeś."
Bardziej prawdziwe słowa nigdy nie zostały wypowiedziane w tym serialu.

Rozpoczynamy drugą połowę sezonu i to zaczynamy, dla ludzi znających książki, chyba najbardziej zaskakującym odcinkiem w tym roku. Czerwona Kapłanka spotyka Aryę i spoileruje nam książki, Gendry przeistacza się w Edrica i idzie w całkowicie nieznanym kierunku i do tego ginie Ros! Zwłaszcza temu ostatniemu fragmentowi poświęcę dłuższy fragment, ale po kolei.

Ten odcinek miał coś, czego w Grze o Tron zawsze brakowało... Miłość! Tylko spójrzmy, Sam i Gilly mają randkę przy ognisku; Jon i Ygritte całują się na szczycie Muru; Robb załatwia żonę swojemu wujkowi Brutusowi (co daje nam już 4 nadchodzące wesela); Sansa idzie na randkę z jedynym rycerzem w Królewskiej Przystani, który poświęca na planowanie wesela więcej czasu niż ona; Tyrion się oświadcza; Brienne pomaga Jaimemu jeść obiad; Tyrion i Cersei znów zaczynają się zachowywać się jak rodzeństwo; Littlefinger i Varys mają kolejny ze swoich słownych sparingów; a Joff jeszcze bardziej zaprzyjaźnia się ze swoją kuszą i odkrywa nową pasję. Po prostu Love is in the Air.

Scena z Czerwoną Kapłanką naprawdę mnie zaskoczyła, z jednej strony fajnie było zobaczyć tą wyraźną różnicę między podejściem do religii Melisandry i Thorosa. Tymczasem zabranie przez nią Gendrego naprawdę mnie zaskoczyło, mam kilka teorii na temat tego, jak ten wątek potoczy się dalej, niemniej tak naprawdę mam nadzieję, że serial znów mnie zaskoczy. Tymczasem rozmowa Aryi z Melisandrą sprawiła, że zadałem sobie pytanie: Czy oni właśnie zaspoilerowali mi wydarzenia z nienapisanych jeszcze książek? Wiem, że D&D znają zakończenie sagi, niemniej nigdy dotąd nie użyli tej wiedzy w tak widoczny sposób. Teraz tym bardziej czekam na kolejne odcinki, zastanawiając się, jakie jeszcze rewelacje na temat dalszych losów sagi usłyszymy właśnie w serialu.

Another One Bites The Dust: 
RIP Ros, to była zdecydowanie najbardziej zaskakująca śmierć tego serialu, no... przynajmniej dla tych którzy czytali książki. Głównie dlatego, że sama postać Ros nie istniała w świecie Pieśni Lodu i Ognia.
Ros była kontrowersyjną postacią, przez pierwsze dwa sezony wielu ludzi przeklinało ją i życzyło śmierci. Oskarżano biedną "pracującą dziewczynę" o to, że zabiera czas ważniejszym postaciom, że ukradła osobowość Shae (co w sumie wyszło na zdrowie samej Shae, która w serialu jest znacząco ciekawszą postacią) i tym podobne rzeczy. Prawdę powiedziawszy, Ros nigdy mi nie przeszkadzała, zwłaszcza, że tak faktycznie pierwsza scena z ową "Córy Koryntu" która faktycznie była o Ros, to jej ostatnia scena w drugim sezonie, ta w której zostaje ona zwerbowana przez Varysa. Wcześniej pierwsza prostytutka Westeros działała jako tło dla głównych postaci, wprowadzenie do scen i okno do świata zwykłych mieszkańców Siedmiu Królestw. Możliwość zerknięcia na wielką grę oczani kurtyzany (to niesamowite, ile synonimów słowa dziwka istnieje w języku polskim). I prawdę powiedziawszy, z czasem naprawdę polubiłem postać Ros, była ona swego rodzaju dziką kartą, tworem przynależnym całkowicie serialowi, a co za tym idzie całkowicie nieprzewidywalnym dla ludzi znających książki. Nawet sam zastanawiałem się, role jakich postaci z książek przypiszą jej dalej D&D, snułem teorie, że może ona zastąpić Lady Taenę Merryweather (to byłaby ciekawa historia awansu społecznego). Tymczasem ostatecznie Ros posłużyła jako pierwsza ofiara młodego króla i równocześnie przestroga, nie każdy potrafi się wspinać po drabinie z wprawą równą Littlefingerowi i Varysowi, a jak wszyscy wiemy, w grze o tron wygrywasz lub giniesz i zasada ta tyczy się zarówno graczy jak i pionków.

Przemyślenia:
- Ciekawe czy wątek walki o status samicy alfa pomiędzy Meerą i Oshą dokądś zmierza?

- Czy ktoś jeszcze zauważył, że "przyjaciel" Theona zachowuje się jak psychopatyczna wersja jedenastego Doctora?... Guys?... Nikt? Ok.

- I królowa cierni wreszcie znalazła mężczyznę zdolnego stawić jej czoła... Tywin nadal pozostaje największym graczem przy stole.

- Littlefinger wyrasta na prawdziwy czarny charakter, powinien jeszcze podkręcać wąsa i od czasu do czasu wybuchać złowrogim śmiechem. Choć podoba mi się fakt, że faktycznie zadał sobie trud policzenia mieczy.

wtorek, 30 kwietnia 2013

Game of Thrones, odc. 25: Kissed By Fire (3x05)

W tym tygodniu kontynuujemy zeszłotygodniowy motyw Ognia i Krwi. Tak więc mamy tu płonące miecze, krwawe rany, dekapitacje, dzieci w słoikach, zdecydowane postępy w dbaniu o higienę i, co być może najbardziej szokujące, Tyriona całkowicie bezbronnego w scenie dialogowej. Dokąd ten serial zmierza?

W tym tygodniu nie będę zbyt dokładnie zagłębiał się w to, co faktycznie działo się na ekranie, nie ma powodu. W tej chwili ten sezon dotarł już do punktu, w którym jest po prostu świetny. Mogę się trochę czepiać rozłożenia scen i tempa niektórych fragmentów, ale to raczej bez sensu. Dlatego zamiast tego tym razem skupię się na dwóch zagadnieniach.

Zacznijmy więc od honoru. To takie duże i ważne słowo. Słowo które zdaje się wręcz napełniać ten odcinek. Ten jakże ulotny zestaw wyimaginowanych reguł, którymi kieruje się tak wiele postaci w tej serii. Kodeks. Obowiązek.
Słowa które nie znaczą już zbyt wiele w naszych czasach, mimo to nadal podziwiamy postacie, które nadają im znaczenie. Ned Stark nie żyje już od dwóch sezonów, ale nadal pozostaje ulubieńcem publiczności. A bądźmy szczerzy, gdybyśmy mieli opisać Neda jednym słowem, na dobre czy na złe, byłoby nim właśnie słowo honor. A teraz spójrzmy na Robba. Młody Król Północy złamał przysięgę daną Freyom, poślubił dziewkę nie wiadomo skąd, całkowicie ignorując nakazy honoru i kosztowało go to sporą część armii. A teraz ściął głowę lordowi Karstarkowi, działając zgodnie z kodeksem Neda i kosztowało go to kolejną część armii. Wygląda na to, że Robb wyjątkowo źle dobiera momenty, kiedy powinien trzymać się kodeksu. Z drugiej strony, gdyby nie jego małżeństwo z Talisą, być może nie doszłoby do tej sytuacji. Karstark nie byłby, aż tak zdesperowany, gdyby zwycięstwo faktycznie było w zasięgu ręki.
Z drugiej strony mamy Jorah Mormonta, którego w tym odcinku spotkaliśmy, kiedy próbował zorientować się, czy Ser Barristan wie o jego zdradzie. Przy okazji okazało się, że zła reputacja Jorah, może zaszkodzić sprawie Dany. Jaime (o którym za chwilę więcej) raz splamił swój honor i wiele z jego kolejnych kłopotów wynikało z tego jednego czynu.
Wychodzi na to, że w tym świecie, łamanie zasad honoru może być równie niebezpieczne jak przestrzeganie ich... Ciekawe jak skończy się to dla Jona, który akurat w tym odcinku postanowił sam złamać kilka zasad.

 Jaime to ciekawa postać. Zdecydowanie jedna z najciekawszych w całej sadze. A skoro wreszcie poznaliśmy jego historię, mogę napisać o tym coś więcej.
Wielu ludzi nie lubi Jaimea w pierwszych tomach/sezonach. Nie ma się co dziwić, facet zaczyna swoją historię od kazirodztwa i wyrzucania dzieci przez okna. I bądźmy szczerzy, później nie jest wcale lepiej. To cyniczny pyszałek, patrzący na wszystkich z góry. Typowy czarny charakter. Ale spójrzmy teraz na jego życie.
Jaime jest słaby, zdecydowanie najsłabszy z trójki dzieci Tywina. Jego słabość polega na tym, że w pewnym sensie, jest najsympatyczniejszym i najbardziej moralnym członkiem rodziny. Jaime zawsze trzymał z Tyrionem, pomagał mu, bronił go. Równocześnie szczerze kochał Cersei i to miłością całkowicie zależną, taką w której pozwalasz drugiej osobie na wszystko. Jaime nigdy nie przejawiał żadnej ambicji, nie chciał brać udziału w grze, nawet nie myślał o tym, że mógłby się sprzeciwić ojcu. W całkowicie nietrafiony sposób, zdaje się, że Jaime zawsze chciał tylko tego, by wszyscy dookoła byli szczęśliwi. Jego pobudki były zawsze całkowicie pozbawione egoizmu. I co z tego wyszło?
W drugim odcinku pierwszego sezonu, Jaime rozmawia z Jonem na temat przystąpienia do Nocnej Straży. Wiele osób sądziło, że Jaime szydzi z Jona, ale to nie prawda. Myślę, że Jaime mu współczuł, w pewien sposób próbował go ostrzec, stwierdzając, że to służba tylko dożywotnia. Jaime coś o tym wie, zgłosił się do Gwardii za namową Cersei, w czasie, gdy Tywin był Namiestnikiem, a Cersei dwórką w stolicy, by być z nią. Ale zaraz po tym Tywin popadł w konflikt z Szalonym Królem i zabrał swoją córkę do Casterly Rock. Jaime rozgniewał ojca, stracił ukochaną i został sam w stolicy, naiwny dzieciak słuchający szeptów szaleńca. Później przyszły wydarzenia opisane w nowym odcinku. Jaime dokonał swojego jednego szlachetnego czynu, ocalił tysiące przed śmiercią. I otrzymał za to jedynie wzgardę szlachetnego Neda Starka i jemu podobnych. Ktoś inny mógłby próbować się tłumaczyć, ale nie syn Tywina Lannistera. Wilk nie będzie osądzać lwa.
Od tamtej pory Jaime był Królobójcą. Człowiekiem bez honoru. W finale ostatniego sezonu, w jednej ze swoich najlepszych scen, Theon stwierdził, że nie jest tym, kogo udaje, ale już za późno, by mógł udawać kogoś innego. Co ma powiedzieć Jaime, który grał rolę Królobójcy przez kilkanaście lat. A najsmutniejsze jest to, że za wszystkimi monologami na temat bezużyteczności honoru, kryje się prosta prawda: Jaime Lannister najbardziej na świecie, chciałby być Nedem Starkiem. Honorowym rycerzem, postępującym zgodnie ze swoim sumieniem i szanowanym za to. Spójrzmy choćby na te dwie sceny w pierwszym sezonie, w których Jaime zagaduje Neda, na swój sposób próbuje tłumaczyć, zyskać choć cień aprobaty wielkiego Eddarda. Ale nic z tego, jest już za późno. Tyrion czy Cersei mogliby próbować walczyć o swoje, ale nie biedny, słaby Jaime. On może jedynie ukryć się za cynizmem Królobójcy i ślepo podążać za swoją siostrą.
Zaznaczę, że nie chcę tu bronić Jaima, ani jego czynów. Po prostu chciałem zwrócić uwagę, jak tragiczną i świetnie przemyślaną jest on postacią.

Another One Bites The Dust: 
RIP dziewictwo Jona. I tysiące fanek krzyknęło z nienawiści do Ygritte.

Przemyślenia:
- W tym sezonie mapa od początku posiada wszystkie lokacje, widać w oddali te, których kamera jeszcze nie odwiedziła.

- Po śmierci Crastera, Stannis podjął heroiczną walkę o tytuł Ojca Roku, ale niestety został wbity w ziemię przez Tywina.

- Tyrion zgaszony i nazwany zastraszonym księgowym... co się dzieje w tej stolicy?

- Czy mi się zdaje, czy w tym odcinku było więcej męskiej nagości, niż żeńskiej? Czyżby GoT na froncie równouprawnienia?

- Spotkałem się ze stwierdzeniem, że Lord Bolton wygląda jak James Bond... Nie wiem, mi on raczej przypomina Putina.

- Więc twórcy najwyraźniej połączyli postać córki Stannisa (Shireen) i jej błazna. W sumie nie będę się czepiał, bo to mała zmiana, a piosenka o podwodnym królestwie śpiewana głosem małej dziewczynki jest podwójnie niepokojąca.

- I na koniec jeszcze raz wspomnę o tej scenie w łaźni, była po prostu genialna. Chyba póki co najlepsza scena tego sezonu.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Game of Thrones, odc. 24: And Now His Watch Is Ended (3x04)

No teraz to mamy do czynienia z prawdziwą Grą o Tron. Zwroty akcji, trupy, masakry i dalsze informację o zeszłotygodniowym wyczynie Poda. Czego chcieć więcej?

Odcinek otwiera się od całkowicie żałosnej sytuacji Jaima. Teraz już nawet Brienne się nad nim lituje. Żal świetnego szermierza, ale bądźmy szczerzy, jako postać stał się o wiele ciekawszy.

A jak przy ciekawych postaciach jesteśmy, Varys wreszcie wrócił! Wprawdzie widzieliśmy go tydzień temu, ale tym razem dostał aż trzy sceny, w tym jedną ze wspaniałą Lady Olenną. Gdy tylko zobaczyłem go nadchodzącego w tle, już wiedziałem, że to będzie świetna scena. Ich pojedynek całkowicie przyćmił nawet scenę w której wreszcie poznajemy historię Pająka (choć nadal nie całą). I było to również jedno z najlepszych podsumowań Littlefingera.

Swoją drogą podoba mi się to, że nagle Sansa stała się elementem gry między postaciami z drugiego planu. To odświeżające, zwłaszcza teraz, kiedy wojna trochę przycichła. Taka gierka dworska bez ścinania głów i toczenia bitew. A jak już mówimy o Sansie, to jest coś wielce właściwego, że kiedy wreszcie dostaje ona swojego rycerza z bajki, to jest nim Loras. To znacznie lepsza wersja, niż książkowy oryginał, gdzie chodziło o innego z braci Margaery. Wspaniały, rycerski gej jest wręcz kwintesencją całej historii Sansy, gdzie wszystkie marzenia i nadzieja okazują się zawodami. Swoją drogą, ciekawe czy Sansa będzie dla swojego męża równie wyrozumiała, co Margaery dla Renlyego?

Tymczasem przyszła kolej Cersei, by wylądować na dywaniku u Tywina i odczuć ogrom jego ojcowskiej miłości. Ciekawe jak skończy się to, jeśli Jaime wróci do domu bez dłoni. Niemniej Tywin perfekcyjnie zdiagnozował problem Cersei (i mój z Cersei) ona po prostu uważa się za dużo sprytniejszą, niż naprawdę jest. Póki co jej jedyny sukces na polu polityki, to przechytrzenie Neda Starka... Jestem pewny, że na polu polityki nawet Hodor mógłby przechytrzyć Neda. Choć bądźmy szczerzy, Cersei nie jest jedyną w tym serialu postacią z przerostem ambicji nad umiejętnościami.

Theon (jakie ładne przejście) dziś wygłosił najlepszy tekst odcinka: "Mój prawdziwy ojciec stracił głowę w Królewskiej Przystani." I oto historia Theona Greyjoya zatoczyła krąg. Jedna z najtragiczniejszych postaci w historii tv. Wiem, że wielu ludzi go nie znosi, ale ja osobiście nigdy nie potrafiłem czuć wobec niego niczego poza żalem. To straszne, jak każda jego decyzja okazuje się być złą decyzją. Tymbardziej teraz, kiedy on sam zdał sobie sprawę z rozmiaru swoich błędów.

Beric Dondarrion jest świetny (faktycznie spotkaliśmy go już w pierwszym sezonie, choć był wówczas grany przez innego aktora), ale więcej o nim za tydzień, bo zapowiada się, że jego walka z Ogarem będzie główną atrakcją kolejnego odcinka.

I wreszcie Daenerys. Ufff, to się nazywa Epicka scena. Całe wprowadzenie, budowanie do tej sceny. Zimne spojrzenie khaleesi, narastająca muzyka, valyriański i wreszcie ogień i krew. Po całym sezonie odgrażania się tymi słowami, Dany wreszcie postawiła na swoim. I teraz wreszcie ma armię i jest graczem, a nie jedynie dziewczyną zagubioną na krańcu świata.

Ogólnie, najlepszy póki co odcinek sezonu.

Another One Bites The Dust: 
RIP Kraznys, był niewychowanym dupkiem i przejdzie do historii jako kolejna ofiara smoka.

RIP Craster, ojciec/mąż roku wreszcie zakończył karierę. Był obleśny, okrutny i niezbyt inteligentny. Szkoda, że radość z jego końca trochę niweczy inna śmierć.

RIP Jeor Mormont zwany Starym Niedźwiedziem, Lord Dowódca Nocnej Straży, ojciec, wojownik i jeden z niewielu w tej historii prawdziwych bohaterów. Zabity przez skazanego gwałciciela w cuchnącej chacie na środku zadupia. Niemniej odszedł walcząc, jak prawdziwy twardziel.

Przemyślenia:
- To świetne, jak szybko ta scena w chacie Crastera przeszła od sprzeczki, do totalnej, morderczej anarchii.

- Wreszcie usłyszeliśmy historię dzieci Rhaegara, to dosyć istotny wątek, kiedy na scenę wkroczy Dorne (oby już w przyszłym tygodniu).

- Czy Theon, jako osoba wychowana na Północy, nie powinien wiedzieć, że Deepwood Motte jest drewniane? Z drugiej strony, może w serialu nie jest.

- To okropne, że Margaery potrafi uczynić Joffa ulubieńcem ludu... Może Tyrion powinien spróbować za nią wyjść. Albo przynajmniej zatrudnić ją jako speca od PR-u.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Game of Thrones, odc. 23: Walk of Punishment (3x03)

Suchar tygodnia:
Jaime zdecydowanie podał Brienne pomocną dłoń. <perkusja>

To był dobry odcinek. Ten sezon miał dosyć powolny początek, ale teraz ewidentnie się rozkręca. Zaczynamy od wkroczenia na scenę Brutusa, dobrze, że Cezar jest po drugiej stronie Muru. Ale to oznacza, że ja na miejscu Robba trzymał bym się z daleka od senatorów.

Nadal nie wiem, co się dzieje z Theonem. To zaczyna wyglądać jak jakaś idiotycznie skomplikowana intryga ze scenami pościgowymi i odtwarzaniem sceny śmierci Boromira, tylko w dużo mniej epickiej otoczce i bez Aragorna nadbiegającego w w ostatniej chwili. Nadal czekam, co z tego wyniknie, mam nadzieję, że coś.

Ahh, Dany. Uwielbiam kiedy wchodzi ona w tryb twardej przywódczyni. Po ostatnim sezonie
wrzeszczenia "Gdzie są moje smoki?!", naprawdę miło zobaczyć ją w znów w roli khalesi. Poza tym trudno mi komentować tą całą sytuację dopóki nie zobaczymy, do czego ona prowadzi (zapewne za tydzień). Więc póki co się tu powstrzymam.
Niemniej podoba mi się widoczna rywalizacja między Jorah i Baristanem i przedstawienie ich, różnych, punktów widzenia na sytuację. I jeden z moich ulubionych cytatów: „Rhaegar walczył dzielnie, Rhaegar wlaczył szlachetnie, Rhaegar walczył honorowo. I Rhaegar zginął.”

Tymczasem w jedynej karczmie w Westeros... Serio, to ta sama karczma w której Cat wzięła Tyriona do niewoli i również ta w której Ned zabił wilkora Sansy, a Ogar zarąbał przyjaciela Aryi, o czym ona sama wspomniała dzisiaj. I tu też dopadło nas najsmutniejsze wydarzenie tego odcinka, a może i sezonu... Hot Pie odszedł z Team Arya. Było to zarówno smutne, jak i absurdalnie zabawne. Jedynym pocieszeniem jest fakt, że Hot Pie odszedł od stołu wygrywając, żywy i z wszystkimi kończynami na miejscu.

The Men
I tak dochodzimy do prawdziwego bohatera tego odcinka. Herosa, który zdołał zaimponować nawet takim weteranom jak Tyrion i Bronn. Podric Payne.
Muszę przyznać, że scena z Podem była całkowicie rozbrajająca. Choć jeszcze bardziej podobała mi się scena z krzesłami. To wyglądało, jakby twórcy zadali sobie pytanie, czy mogą wrzucić sześć świetnych postaci do pomieszczenia i przez dwie minuty obejść się bez ani jednej linijki dialogu. Jak się okazuje, mogą. I efekt jest genialny. Co więcej, fakt, że twórcy poświęcili tyle czasu na scenki komediowe mówi mi, że w tym sezonie znacznie mniej się śpieszą. Więc pewnie dostaniemy więcej obrazów z życia naszych bohaterów, zamiast ciągłego parcia naprzód.

A teraz najmocniejszy moment tego tygodnia. Jaime błyszczał już we wcześniejszych scenach z Brienne, później nawet zdołał ocalić ją przed gwałtem. Przez chwilę nawet wydawało się, że zdoła zmanipulować Locka i wyjść z opresji używając swojego czaru. No cóż, Jaime niestety dla niego, nie jest Tyrionem. I przyszło mu za to zapłacić wysoką cenę. Nóż, cięcie, ból, szok i punkowa muzyka zdająca się krzyczeć "Shit happens". Według mnie było to świetne podsumowanie całej sceny. I to jak istotnej sceny. Pamiętam, jak jeszcze w poprzednim sezonie, Jaime stwierdza, że byłby bezużyteczny, gdyby nie potrafił zabijać. No cóż, bez ręki nie jest już tym perfekcyjnym szermierzem. Nie pokona już nikogo. Pytanie brzmi, co dalej? To ciekawa sytuacja, kiedy autor buduje całą postać wokół jednej cechy, a później odbiera jej tą cechę. Teraz Jaime musi całkowicie się przebudować, znaleźć coś nowego. To będzie ciekawe, jak poradzi sobie z tym serial, i jakie będą reakcje widzów, kiedy to się stanie.

Ogólnie było świetnie, czekam na więcej.

Another One Bites The Dust: 
RIP cała masa bezimiennych statystów. I ręka Jaimea, jetem pewny, że będzie mu jej brakować.

Przemyślenia:
- Świetne mrugnięcie do fanów książki, kiedy Tyrion wspomina, że jedna z prostytutek specjalizuje się w "Węźle Meereeńskim", co jest oczywiście nawiązaniem do problemów Georga Martina z dokończeniem "Tańca ze Smokami".

- The Bear and The Maiden Fair, to popularna w Westeros piosenka karczemna (zapewne stąd wybór aranżacji), jak również tytuł 7 odcinka w tym sezonie.

środa, 10 kwietnia 2013

Game of Thrones, odc. 22: Dark Wings, Dark Words (3x02)

Drugi odcinek nowego sezonu był zdecydowanie i pod każdym względem lepszy, niż jego poprzednik. Więcej się działo, a fabuła wyraźnie dokądś zmierzała. Sceny skupione na postaciach nadal tu były (zaskakujący monolog Catelyn), ale nie dominowały w takiej ilości, by zatrzymać postęp historii. I dostaliśmy masę nowych postaci i wątków. Tak prawdę powiedziawszy, to o wiele bardziej sprawiało wrażenie pilota sezonu, niż zeszłotygodniowy odcinek. Ale po kolei:

Najciekawszym elementem odcinka były dla mnie zdecydowanie sceny w stolicy. Zwłaszcza podwieczorek Sansy z Tyrellami (Diana Rigg w roli Królowej Cierni jest perfekcyjna, od razu przywodzi na myśl babcię z Downton Abbey) i scena z Margaery i Joffreyem. To wspaniałe jak łatwo potrafi ona nim manipulować, równocześnie nadal bojąc się go. I sam Joff który z każdym odcinkiem wydaje się coraz bardziej zainteresowany, może nawet na swój pokręcony sposób zakochany w Margaery. Naprawdę jestem olbrzymim fanem tego, jak twórcy rozbudowali jej postać w serialu.

Na drugim miejscu postawiłbym Jaima i Brienne. Ich radosna wędrówka została przebita tylko przez pierwszą w tym sezonie scenę walki. Oczywiście Jaime był skuty i  pozbawiony kondycji po miesiącach niewoli, ale nadal nie da się ukryć, że jego tyłek został rzęsiście (i bez trudu) skopany.

I wreszcie doczekaliśmy się wargów i jakichś wyjaśnień odnośnie Trójokiego Kruka. A wszystko dzięki mocno już spóźnionemu przybyciu rodzeństwa Reedów. Naprawdę brakowało mi ich, bo w książkach należeli do moich ulubionych postaci pobocznych. Choć oczywiście w książce na tym etapie powiedziano już nieporównywalnie więcej o wargowaniu, mocach dzieci Starków i samym Trójokim Kruku, ale to nic, serial powoli zaczyna nadrabiać zaległości.

Tymczasem Arya i jej wesoła kompania (nagle wyposażona w miecze) trafia wreszcie na Bractwo. Mocno okrojone z postaci, ale nadal zawierające Thorosa z Myr, czyli naszego nowego ulubionego czerwonego kapłana (nie jestem pewny, czy w tym odcinku w ogóle wspomniano o jego funkcji). Naprawdę brakowało tu postaci potrafiącej rozjaśnić sytuację.

A jak przy rozjaśnianiu sytuacji jesteśmy, o co chodzi z Theonem? To znaczy czytałem książki, więc teoretycznie wiem co się dzieje i kim jest facet mający pomóc mu w ucieczce (to oczywiście Simon z Misfits). Ale mimo to jestem odrobinę skonfundowany. Czemu ci ludzie byli w barwach Greyjoyów?

Ogólnie, odcinek był dobry i według wszystkich recenzji prawdziwa zabawa zaczyna się w trzecim odcinku, więc zostaje czekać.

Another One Bites The Dust:
RIP... chwila, czyżby nikt? Co się dzieje z tym serialem HBO?

Przemyślenia:
- Bran wyraźnie przeszedł mutację głosu od ostatniego sezonu. Dzieciaki zdecydowanie rosną znacznie szybciej, niż ich postacie.

- Jon wreszcie dostał nowe wdzianko.

- Tyrion jest uroczo bezbronny, kiedy musi się tłumaczyć przed Shae.

- Mieszkańcy Westeros mają zaskakująco białe zęby. Zwłaszcza Jaime nieźle się prezentuje, jak na kogoś kto od miesięcy siedział w klatce.

- Jedyne obnarzone klatki piersiowe odcinka należały do Joffa i Theona... Raz jeszcze, co się dzieje z tym serialem HBO?

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Game of Thrones, odc. 21: Valar Dohaeris (3x01)

I oto nadszedł ten radosny, od dawna oczekiwany dzień, kiedy na nasze ekrany powróciła Gra o Tron. Kolejne 10 godzin, tym razem opartych na trzeciej i najlepszej książce Nawałnicy Mieczy (a raczej sporej jej części).

Niestety nie mogę powiedzieć, że odcinek rzucił mnie na kolana. Jasne miał dobre sceny, ale całościowo przypominał raczej czwartą książkę, wszyscy coś robią, gadają, biegają w kółko i absolutnie nic z tego nie wynika. I co najgorsze, nie dostaliśmy nawet zombie niedźwiedzia! Naprawdę liczyłem na zombie niedźwiedzia.

Ale po kolei, odcinek zaczyna się od niezbyt ekscytującej kontynuacji finałowej sceny poprzedniego sezonu. Sam najwyraźniej zdołał jakimś cudem ominąć setki nieumarłych i uciec do swoich braci. Ci zresztą też najwyraźniej zrezygnowali z bitwy, albo zdołali się wymknąć (zombie pewnie nie są zbyt spostrzegawcze), nie wiemy, nikt nie zadaje sobie trudu, by to wyjaśnić. I z jakiegoś powodu jest z nimi Duch. Najwyraźniej Wilkor stwierdził, że nie chce już się kumplować z Jonem. W sumie trudno mu się dziwić, po pierwsze Jon to zdrajca, po drugie, Sam jest o wiele lepszych chodzącym zapasem żywności. Co tu dużo mówić, zima za Murem nie jest łatwa, lepiej być przygotowanym.

A jak już jesteśmy przy Jonie... ten olbrzym wyglądał świetnie. I wreszcie poznaliśmy Mance Raydera, przyznaje, że nie był to Mance jakiego chciałem, ale być może jest to Mance którego ten serial potrzebuje (choć nadal żałuję, że nie udało się z Dominiciem Westem, którego teraz nie mogę wyrzucić z wyobraźni czytając książki). Z całą pewnością Ciaran Hinds ma odpowiednią charyzmę do tej roli (udowodnił to już w Rzymie), ale zastanawia mnie, jak wyjdzie mu granie tej bardziej awanturniczej strony Mancea (w serialu nie ma póki co ani słowa o tym, że Król za Murem jest również bardem).

I jak jesteśmy przy Jonie to jeszcze jedno spostrzeżenie. Jesteśmy na trzecim tomie, w książkach na tym etapie wszystkie dzieciaki Starków poza Sansą wyraźnie wykazywały zdolności wargów. Tymczasem w serialu wydaje się, że tylko Brann ma wilcze sny. Czy to znaczy, że twórcy postanowili olać ten wątek? Mam nadzieję, że nie, bo naprawdę podobał mi się sposób, w jaki Arya używała tych umiejętności w późniejszych przygodach (nie jestem w sumie pewny, czy słowo przygoda jest na miejscu, brzmi ono chyba zbyt radośnie).

Tymczasem Robb dotarł do Harrenhal i znalazł masę trupów. Koniec sceny... Myślę, że naprawdę mogli przenieść tą scenę do drugiego odcinka, razem z resztą postaci włóczących się po okolicy. Zwłaszcza, że brak w tym odcinku Aryi sprawia wrażenie, że ona wyszła z zamku, a Robb zaraz po tym do niego wkroczył. Podczas gdy w rzeczywistości Arya i jej wesoła banda pewnie włóczą się po bezdrożach już od tygodni.

Pominę Stannisa, bo jego wątek jest tu równie mało emocjonujący co w książce. Choć cieszę się, że Salladhor Saan nadal jest w tej serii.

 Najmocniejszym punktem odcinka zdecydowanie były SMOKI! No i była tam też Daenerys i masa niewolników. A tak serio, to zdecydowanie była najciekawsza część odcinka. Po całym sezonie użalania się nad sobą, nasza khalessi wreszcie wkroczyła do akcji. Odwiedza nowe miejsca, negocjuje z obleśnymi handlarzami niewolników i odpiera skrytobójcze ataki czarnoksiężników (czy oni nie byli jednym facetem który spłoną?). I do tego dostaje nowego podwładnego, Arstan... nie, Barristan Selmy (w sumie cały wątek fałszywej tożsamości nie ma chyba sensu, kiedy widzimy, że to ten sam aktor). Wreszcie rycerz z prawdziwego zdarzenia (czytaj, nie taki którego ścigają za handel niewolnikami) i pierwszy z Gwardii Królowej. Co więcej, jest to chyba pierwszy raz, kiedy postać z "głównego" wątku przechodzi do wątku Daenerys, co tworzy to poczucie, że oni wszyscy faktycznie są w tym samym świecie.

I wreszcie główne mięso tego odcinka, czyli Królewska Przystań. I niestety również jego największa
słabość. Jasne, same w sobie sceny były świetne. Tyrion żądający swojej zapłaty i wreszcie odkrywający jak bardzo Tywin nim pogardza. I urocza kolacja królewska, podczas której spojrzenia mówiły znacznie więcej niż słowa. Podobała mi się subtelność tej sceny. Niemniej, nie sposób nie odnieść wrażenia, że był to po prostu kolejny dzień w stolicy. Biznes jak zawsze. Nie mam nic przeciwko takiemu wejrzeniu za kurtyny politycznej gry i przyjrzenie się uważniej graczom teraz kiedy zagrożenie wojną zmalało, ale nie w pierwszym odcinku sezonu. To byłby świetny któryś kolejny odcinek, i zapewne bardziej spodoba mi się, kiedy będzie po prostu jednym z odcinków. Ale prawie roku przerwy, wydał się powolny i raczej mało widowiskowy.

Another One Bites The Dust:
RIP Trochę Nocnych Strażników, jakieś dwie setki ludzi z północy i magiczny skorpion, wg książki była to manticora, ale moja definicja tego stworzenia ewidentnie różni się od tej podanej przez GRRM (moja oczywiście pochodzi z piosenki NSP). W sumie nikt istotny.

Przemyślenia:
- Opening dostał nową lokację i co ciekawsze, Winterfell teraz płonie.

- "Ponoś straciłeś nos." Świetne mrugnięcie do fanów książki, gdzie Tyrion faktycznie wyszedł z tej bitwy bez nosa.

- Ser Bronn brzmi całkiem dobrze. I człowiek od razu wie, że wrócił do królewskiej przystani, kiedy na dobry początek dostaje scenę w burdelu.

- Margaery jest zdecydowanie o wiele lepszym PRowcem niż ktokolwiek inny w Królewskiej Przystani. Nie wiem na ile jej wizyta u sierotek była szczera, ale podobała mi się mina Joffa kiedy ją zobaczył. Pewnie nigdy wcześniej nie przyszło mu do głowy (ani nikomu innemu na dworze, jeśli o to chodzi), że można być faktycznie lubianym przez prosty lud.

- Maester znaleziony żywym, pośród trupów w Harrenhal przedstawił się jako Qyburn. To istotne, bo jeśli serial będzie się trzymał książek, ten facet odegra w tej historii jeszcze nie małą rolę.

piątek, 4 stycznia 2013

The West Wing, czyli Prezydencki Poker

Zachodnie skrzydło Białego Domu, to miejsce gdzie urzęduje cała prezydencka administracja. Ludzie którzy na co dzień podejmują decyzje wpływające na losy całego świata. Wszczynają wojny i wymuszają pokój, tworzą prawa i wetują ustawy. Prawdziwe centrum amerykańskiej, a właściwie ogólnoświatowej polityki. Najbliższe co mamy na tej planecie, do centrum dowodzenia światem. I właśnie o tym opowiada serial The West Wing, o ludziach grających w najważniejszą i największą z wszystkich gier. Niemniej, wbrew polskiemu tytułowi, jest to raczej gra w szachy, niż w pokera.

In This White House
Twórcą The West Wing jest Aaron Sorkin, świetny scenarzysta stojący między innymi za takimi filmami jak Ludzie Honoru, Social Network, czy Wojna Charliego Wilsona. W tej serii postanowił on zmierzyć się z ciężkim wyzwaniem, jakim jest wejście za kulisy Białego Domu i pokazanie widzowi jak wygląda rządzenie krajem od kuchni. I zrobił to w stylu, nieosiągalnym dla większości twórców.
Naprawdę świetne dialogi dostarczane przez świetnych aktorów sprawiają, że od serialu trudno się oderwać. Jest tu wszystko, humor, dramat, napięcie. Wielkie, międzynarodowe kryzysy i proste historie o zwykłych ludziach. A wszystko to podane w zaskakująco inteligentny sposób. West Wing to zdecydowanie jeden z tych seriali, które wymagają od widza myślenia, samemu też dając o czym myśleć. Powiedziałbym wręcz, że jest to najinteligentniejszy serial, jaki widziałem od czasu The Wire i ja sam odszedłem z niego ze znacznie lepszym zrozumieniem procesów politycznych i problemów rządzących współczesnym światem.

Let Bartlet Be Bartlet
Obsada pierwszego sezonu.
Serial kręci się głównie wokół kilkorga najbliższych współpracowników prezydenta. To całkowicie fikcyjna administracja, wzorowana w pewnym stopniu na administracjach Clintona i Cartera.
Oczywiście główną postacią serii jest sam prezydent Josiah 'Jed' Bartlet, grany z niesamowitą charyzmą przez Martina Sheena. Prezydent Bartlet jest zdecydowanie postacią wyidealizowaną. Człowiek nauki,myśliciel,  noblista w dziedzinie ekonomi, prawdziwy mąż stanu oddany swojemu państwu. Równocześnie nie pozbawiony humoru i boleśnie świadomy odpowiedzialności i ograniczeń narzucanych na niego przez pełniony urząd. Jest to zdecydowanie jedna z najlepszych kreacji w długiej karierze aktora, który zdołał stworzyć tu bardzo złożoną i intrygującą postać, równocześnie w pełni oddając ciążący na niej ciężar władzy.
I mimo, że Sheen bez trudu kradnie większość scen ze swoim udziałem, serial nadal pozostawia miejsce dla innych genialnych postaci i aktorów. Począwszy od trzymającej go w szachu pierwszej damy (Stockard Channing), poprzez pełniącego funkcję szefa sztabu i niejako szarej eminencji Leo McGarrego (John Spencer), aż po doradców politycznych, ludzi odpowiadających za pisanie przemów i sekretarki (to straszne, jak duży wpływ na losy świata mają sekretarki w Białym Domu).
Jednak z tego znacznego (w skali 7 sezonów) grona postaci zdecydowanie wybija się jeszcze jedna, C. J. Cregg, rzeczniczka prasowa Białego Domu. Grająca ją Allison Janney odeszła z tego serialu z chyba największą kolekcją nagród (4 Emmy i 4 nominacje do Złotych Globów) i w pełni zasłużenie, bo zdołała ona wykreować jedną z najlepszych postaci żeńskich w dziejach telewizji. Zmuszona do radzenia sobie w zdominowanym przez mężczyzn świecie waszyngtońskiej polityki, pełniąca typowo zarezerwowaną dla mężczyzn rolę w administracji, C.J. nie potrzebuje pistoletów i sztuk walki, by być naprawdę silną i niezależną postacią kobiecą.
Do tego dochodzą postacie poboczne, pojawiające się okazjonalnie, grane przez prawdziwie wybitnych aktorów jak John Goodman, Mary-Louise Parker, Alan Alda, Jimmy Smith, Glenn Close czy Edward James Olmos.
To wszystko tworzy doskonałą kolekcję postaci, poprzez losy których dostajemy wgląd, za kulisy politycznego świata.



The Debate
W przeciwieństwie do cynicznego, pozbawionego wiary w system Davida Simona (twórca The Wire), Aaron Sorkin jest idealistą, wierzącym w prawdziwych mężów stanu. Jego serial jest wypełniony pozytywnym przesłaniem. Oczywiście, nie wszystko jest tu kolorowe. Serial ma sporą ilość kombinatorów i moralnych bankrutów. Również główni bohaterowie nie raz popełniają błędy i dają się ponieść politycznym rozgrywkom. Wielka gra zawsze czai się gdzieś w tle, mimo to, serial stara się skupiać na tych postaciach, które naprawdę o coś walczą. Prawdziwych mężach stanu gotowych poświęcić wszystko dla swego kraju i idei które go napędzają. Niezależnie od tego jakie te idee są i co za tym idzie, po której stronie sceny politycznej dane postacie stoją.
Równocześnie nie ma tu postaci znających wszystkie odpowiedzi. W każdej sytuacji Sorkin stara się przedstawić różne punkty widzenia i argumenty za i przeciw, równocześnie nie oceniając, kto ma rację. Do tego stopnia, że w siódmym sezonie, skupiającym się na kolejnych wyborach prezydenckich, fabuła śledzi w równej mierze losy kandydatów obydwu partii. Posuwając się nawet do transmitowanego w oryginale na żywo odcinka, przedstawiającego debatę między kontrkandydatami. I zdecydowanie była to najciekawsza i najlepiej napisana debata prezydencka jaką widziałem.
Ostatecznie The West Wing to wspaniały, pełny humoru i napięcia serial, pokazujący zarówno wielką grę jak i ludzką stronę polityki. Jego siedem sezonów naprawdę przykuło mnie do ekranu i po ostatnim odcinku miałem ochotę na więcej, co rzadko się zdarza przy serii tej długości.