wtorek, 24 maja 2011
Game of Thrones, odc. 6: A Golden Crown
Druga połowa sezonu zdecydowanie zaczęła się mocno. Moim skromnym zdaniem, było ciut słabiej niż tydzień temu, ale nadal to jeden z mocniejszych odcinków.
Tym razem zdecydowanie sceną numer jeden był Tyrion popisujący się znajomością licznych eufemizmów, na określenie masturbacji. Choć podzielam ciekawość małego Robina, odnośnie końca historyjki o ośle w burdelu... no co? Wy też na pewno jesteście ciekawi.
Ogólnie Peter Dinklage dał tu piękny popis, zarówno z scenie spowiedzi, jak i w swoich interakcjach z jakże uroczym strażnikiem więziennym Mordem (uwielbiam tego faceta). I oczywiście sąd boży. Aktor grający Bronna jest świetnie dopasowany do tej roli, nie mogę się doczekać dalszych scen z nim i Tyrionem. I jego komentarz po walce, na zarzut, że nie walczył z honorem, czyste złoto.
Tymczasem Brann wreszcie się uśmiechnął. Niestety jego przejażdżka szybko zakończyła się spotkaniem z dzikimi (lasy obok Winterfell najwyraźniej nie należą do najbezpieczniejszych) ale to nic, bo na szczęście wilkory były tam, by rozszarpać przeciwników... chwila, coś jest nie tak... Jasne, rozumiem, o co chodzi. Te psy okazały się wyjątkowo nie kooperatywne (skąd ja znam takie trudne słowo?... mam nadzieję, że przynajmniej użyłem go w dobrym kontekście, inaczej będzie to wyglądać głupio :P) i nakręcenie z nimi dużej sceny walki z udziałem kilku kaskaderów i na otwartej przestrzeni okazało się niemożliwe. Dlatego nie będę się czepiał... ale nerd we mnie chciałby zobaczyć jak masakrują bandytów.
A w Królewskiej Przystani, Arya brała kolejną lekcję szermierki... uwielbiam to. I tekst o jednym bogu (gdyby nie to, co padło po nim, miałbym pewne obawy, że twórcy serialu chcą potwierdzić pewną dziwaczną moim zdaniem teorię spiskową z książki SF = JH). No i Ned zaczął wreszcie zachowywać się, jak na Rękę Króla przystało. A w międzyczasie król Robert zrobił to, co robi najlepiej... uniknął konfliktu jadąc na polowanie. I Lancel chyba pierwszy raz pojawił się na ekranie i nie został przez Roberta zjechany. Wniosek: jeśli twój szef cię nie lubi, to zacznij mu polewać.
Na koniec zostawiłem naszych ulubionych barbarzyńców, a ci wreszcie zrobili się ciekawi. Dany piecze smocze jaja i je końskie serce (to było obrzydliwe... uwielbiam ją w tamtej scenie), a tymczasem Viserys... no cóż, jest Viserysem. I kończy się to dla niego bardzo nieprzyjemnie. Naprawdę czekałem na tą scenę, bo dla mnie wyznacza ona moment, kiedy storyline Dany robi się ciekawy i nie zawiodłem się. Naprawdę dobra scena i kończący tekst Daenerys, perfekcja.
Aha i jeszcze Ned wreszcie załapał <dramatyczna muzyka>! To nie może się skończyć dobrze.
Ogólnie, jak mówiłem, dobry odcinek. Ale za bardzo sprawiał mi wrażenie wstępu do kolejnego odcinka. Zwłaszcza w wątku Neda.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
wreszcie się uśmiechną UŚMIECHNĄŁ
OdpowiedzUsuńunikną konfliktu UNIKNĄŁ
Dzięki za wskazanie, już poprawiłem. Nie pogniewałbym się też, na jakąś opinię odnośnie treści, ale zgadzam się, że te dwie brakujące literki były priorytetem :P
OdpowiedzUsuń